Zosia wracała ze szkoły z uczuciem, jakby unosiła się kilka centymetrów nad chodnikiem. Dziś w klasie zbierali pieniądze na kwiaty i prezent dla wychowawczyni. A Krzysiek powiedział, iż kobiety uwielbiają róże. Patrzył przy tym tak, jakby mówił specjalnie do niej.
Od tego spojrzenia serce Zosi zabiło mocniej. Postanowiła, iż to aluzja do prezentu na Dzień Kobiet. Dziewczyny będą jej zazdrościć.
Spodobał jej się od pierwszej chwili, gdy tylko przekroczył próg klasy. W zeszłym roku jego ojca przeniesiono służbowo do jednostki wojskowej w ich mieście. Krzysiek był pewny siebie, niezależny. Wydawało się, iż nie obchodzi go, co o nim myślą inni. To właśnie przyciągało Zosię. Ona zawsze drżała o opinię otoczenia, bała się wpakować w kłopoty, wyglądać głupio.
Koledzy od razu zaakceptowali nowego ucznia, uznali go za swojego. Nie był przywódcą, ale choćby nauczyciele słuchali jego argumentów.
Koniec lutego, a już czuć było wiosnę: ptaki śpiewały o świcie, słońce coraz częściej wychylało się zza chmur, sople topniały, a krople bębniły rytmicznie o parapety. Serce ściskało się w piersi na myśl o czymś niezwykłym, co miało się wydarzyć.
Zosia otworzyła drzwi mieszkania i natychmiast usłyszała krzyki. Rodzice znowu się kłócili. Miała tego dość. Nastrój momentalnie się popsuł. Przecież kiedyś było inaczej — jeździli razem nad morze, śmiali się przy sylwestrowych fajerwerkach. A jeżeli się rozwiodą? To znaczy, iż już nigdy…?
U jej koleżanki z klasy, Asi, mama przecięła sobie żyły, gdy ojciec odszedł. Asia płakała na lekcjach. A Ania twierdziła, iż to choćby wygodne, gdy rodzice mieszkają osobno — oboje jej kupują prezenty i dają pieniądze. Ale czy szczęście polega na prezentach?
Krzyki nagle ucichły. Zosia na palcach podeszła do uchylonych drzwi i zajrzała do kuchni. Ojciec stał plecami do niej, patrząc przez okno. Mama siedziała przy stole, twarz ukryta w dłoniach. Jej ramiona drżały. Zosia zrozumiała, iż płacze.
„Uspokój się, Zosia zaraz wróci ze szkoły” — powiedział ojciec, nie odwracając się. — „Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła?” W tym momencie spojrzał przez ramię i zauważył córkę w drzwiach.
„Długo już podsłuchujesz?” — warknął.
„Wystarczająco długo, żeby wszystko zrozumieć” — odcięła się Zosia.
„Co zrozumieć?” — Mama odsłoniła twarz i spojrzała na córkę.
Nos opuchnięty, oczy zaczerwienione, tusz rozmazany po policzkach. „Jak ona nie widzi, iż tym wyglądem tylko odstrasza tatę?” — pomyślała Zosia z irytacją.
„Chcecie się rozwieść” — wykrztusiła.
Ojciec zmarszczył brwi, ale milczał.
„A pomyśleliście o mnie? Już zdecydowaliście, z kim zostanę? Jest nas troje! Moje zdanie was nie interesuje? Nie chcę być z jednym z was, chcę być z wami obojgiem!” — Zosia też zaczęła krzyczeć. — „Jeśli już tak bardzo się znienawidziliście, to ja też chcę innych rodziców. Nienawidzę was… obojga!” — Jej głos zadrżał, ledwo powstrzymując łzy.
Odwróciła się, wpadła do przedpokoju, narzuciła kurtkę i wybiegła z mieszkania.
„Zosia!” — krzyk mamy utknął za zatrzaśniętymi drzwiami.
Nie czekała na windę, zbiegła po schodach. Na zewnątrz zatrzymała się, by założyć rękawiczki. Zastanawiała się, do której koleżanki pójść. Ale nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Kto ją zrozumie, skoro choćby rodzicom na niej nie zależy?
Szła ulicą. jeżeli w dzień sople topniały w słońcu i z hukiem spadały z dachów, to wieczorem chwycił mróz. Po przejściu dwóch przystanków weszła do sklepu, by się ogrzać. Na widok wędlin i bułek ślinka napłynęła jej do ust.
Zosia wygrzebała z kieszeni kilka monet i kupiła drożdżówkę. Ledwie wyszła, już ją jadła. Gdy wsuwała ostatni kęs, ktoś zawołał ją po imieniu.
Odwróciła się i zobaczyła Tomka z równoległej klasy.
„Cześć” — powiedział. — „Spacerujesz?”
Zosia nie mogła odpowiedzieć z pełnymi ustami. Sucha bułka nie chciała przejść.
Tomek wyciągnął z plecaka butelkę wody mineralnej i podał jej.
„Popij, jeżeli się nie brzydzisz, bo się zakrztusisz.”
Zosia wdzięcznie spojrzała na niego i wzięła butelkę. W końcu przełknęła.
„Dzięki” — odparła, oddając wodę, i już chciała iść dalej.
„Chyba mieszkasz w drugą stronę” — zauważył.
„To nie twoja sprawa” — burknęła.
„Jest już ciemno, samotne spacery nie są bezpieczne, a sklepy zaraz zamkną. Chodź, odprowadzę cię.”
Zosia chwilę pomyślała i ruszyła obok niego w stronę domu. Rozmawiali o nadchodzących zawodach Tomka, treningach, nauczycielach. Na zakręcie w stronę jej bloku zatrzymała się.
„Tu mieszkasz? Nie chcesz wracać? Rodzice dają popalić? Znam to” — uśmiechnął się Tomek.
„Rozwodzą się” — szepnęła.
„Ah. Kiedy mój ojciec odszedł, też to przeżywałem. Kłócili się tak, iż choćby uciekłem z domu. Myślałem, iż jak mnie szukają, to może się pogodzą. Wspólne nieszczęście zbliża.”
„I co?” — Zosia spojrzała na niego uważnie.
„Pogodzili się, kiedy mnie szukali. Ale tata i tak odszedł. Spędziłem dwie noce w piwnicy, zanim policja mnie znalazła. Zapach stęchlizny długo mi towarzyszył, chociaż wszystkie ubrania wywiesiłem.”
„A tata?” — Zosia wpatrywała się w niego.
„Co tata? Ma młodą żonę. Ładną, ale z charakterem. Mama jest lepsza.”
„A ona… ma kogoś?”
„Znowu o mężczyznę pytasz? Nie. Ma mnie. Ale gdyby znalazła kogoś… nie miałbym nic przeciwko. Tylko iż ona wciąż kocha ojca.”
„Mówisz o tym tak… spokojnie” — zdziwiła się.
„Po co się zamartwiać? Nic tym nie zmienię.Zosia uśmiechnęła się przez łzy, spojrzała na Tomka i poczuła, iż w końcu ktoś ją naprawdę zrozumiał.