*Dzisiaj, 12 października*
Ranek zaczął się szaro i ciężko. Kiedy weszłam do biura, ledwie skinęłam głową na „dzień dobry” od współpracowników. Komputer włączony, wzrok utkwiony w oknie – za szybą deszcz mieszał się z ponurym niebem. choćby nie spojrzałam na Ewę ani na Kasię.
— Dzień dobry — odpowiedziały, wymieniając znaczące spojrzenia. Zwykle uśmiechnięta i rozmowna Danuta, której życzliwość była legendarna w całym dziale, dziś zacisnęła usta i milczała. Jakby ta sama szarość, co za oknem, wypełniła jej duszę.
W naszym pokoju pracujemy we trzy: Danuta, trzydziestoletnia matka jednego syna, spokojna i zorganizowana; Ewa, najstarsza z nas, trzydzieści sześć lat, dwoje dzieci, energia aż kipi; i Kasia, najmłodsza – dwadzieścia siedem, mieszka z chłopakiem, ale jeszcze nie zamężna. Ewa, jako najstarsza, zawsze inicjuje przerwy na kawę i rozmowy.
— Dziewczyny, może kawę? — nie wytrzymała ciszy i ruszyła w stronę ekspresu. — Zaraz będzie gotowa.
— Jasne — przytaknęła Kasia. Danuta milczała.
Po chwili Ewa wróciła z tacą i trzema kubkami. Danuta przyjęła swój w milczeniu, bez słowa podzięki. Kasia próbowała rozładować atmosferę:
— Dzięki, Ewa! Ty to nasza mistrzyni kawowych ceremonii.
Zaśmiały się, a Danuta tylko lekko się uśmiechnęła. Ewa nie wytrzymała dłużej:
— Danuta, powiedz, co się stało? Bo już myślę, iż może coś przeskrobałyśmy?
— Nie, nic takiego — pokręciła głową Danuta. — Po prostu… w domu trudno. A adekwatnie nie w domu, tylko z rodziną.
— Znowu ta Iwona? — zmarszczyła brwi Kasia. — Słuchaj, ile można? Nie przejmuj się nią, serio. Nie warto tego w sobie dusić.
— Jak nie przejmować, skoro dosłownie mieszkamy ściana w ścianę? Dwa domy na jednej działce. Mój Marek udaje, iż nie widzi problemu. A jego brat Jarek jest spokojny, rozsądny. Ale ta Iwona… To jest katastrofa. Wczoraj w końcu wybuchłam. Powiedziałam jej wszystko, co się we mnie gotowało. Teraz sama nie wiem, jak mamy dalej tu żyć.
Kiedy Danuta wyszła za mąż za Marka, jego ojciec wybudował na posesji dwa identyczne domy: jeden dla starszego syna, Jarka, drugi – dla młodszego, Marka. Po ślubie Danuta i Marek wprowadzili się do swojego, a obok zamieszkali Jarek z żoną Iwoną. Ledwie kilka dni po weselu przyszła tragedia – w wypadku samochodowym zginęli rodzice Marka i Jarka. Bracia zostali sami, na jednej działce, z rodzinami.
Z początku wszystko układało się dobrze. Niemal równocześnie obie żony urodziły dzieci. Wydawało się, iż życie toczy się równolegle, zgodnie. Ale z czasem Danuta zaczęła dostrzegać, jak bardzo różnią się od Iwony.
Iwona – wybuchowa, głośna, wiecznie czemuś niezadowolona. Danuta – wręcz przeciwnie: cicha, lubiąca spokój, domowe ciepło, samotność w kuchni przy dźwiękach muzyki i zapachu porannej kawy. Marek też był cichy, zrównoważony. Pod tym względem idealnie do siebie pasowali.
— Nigdy nie lubiłam hałaśliwych spotkań. Moja rodzina to mój cały świat — zwierzała się Danuta koleżankom. — Dobrze mi z mężem i synem, nie potrzebujemy innych ludzi.
Ale Iwona myślała inaczej.
— Jesteśmy jedną rodziną, powinniśmy trzymać się razem. Co to za izolowanie się? — powtarzała.
Gdyby tylko na słowach się kończyło… Iwona od początku zachowywała się, jakby cała posesja należała do niej. Wtrącała się w sprawy Danuty i Marka bez pytania. Potrafiła wpakować się do domu bez pukania, choćby gdy Danuta karmiła lub usypiała dziecko.
— Ojej, myślałam, iż już wstałaś! No nic, nie przeszkadzam! — i zatrzaskiwała drzwi.
W weekendy, kiedy Danuta wstawała wcześniej, by napić się kawy w ciszy, Iwona pojawiała się w oknie jak duch:
— Kawę pijesz? Nalej i mnie, zaraz będę! — i po chwili już siedziała w jej kuchni.
— Czasem po prostu chcę być sama… — mówiła Danuta mężowi. — A ona jakby specjalnie tę ciszę burzy.
Ale powiedzieć jej to wprost? Sumienie nie pozwalało. Wychowanie. Choć i Jarek, mąż Iwony, nie raz ją upominał:
— Iwona, daj spokój Markowi i Danucie. Sam byś nie wytrzymała, gdyby ktoś tak cię nachodził.
Pewnego wieczoru, po ciężkim tygodniu, Danuta zamówiła sushi. Mała uczta – syn zakończył semestr samymi piątkami. Gdy tylko wyszła po zamówienie, Iwona wyleciała z sąsiedniego domu:
— Sushi?! Zamówiliście sushi i mnie nie powiedzieliście?! Dlaczego zawsze milczysz?! — i obsypała ją gradem pretensji i obelg.
Danuta oniemiała, Marek próbował załagodzić sytuację, ale Iwona urządziła scenę na całe podwórko. Jarek wciągnął ją do domu, ale krzyki jeszcze długo słychać było przez ścianę. Danuta zamknęła drzwi i rozpłakała się.
— Dlaczego mam z nią uzgadniać każdy obiad, każdy zakup? To nasza kolacja, nasz wieczór! Nie muszę się przed nikim tłumaczyć! — wybuchnęła, powstrzymując łzy. — Ona ciągle się wtrąca, kontroluje, hałasuje. A my po prostu chcemy spokoju.
Następnego ranka przyszła do pracy wykończona. Wszystko opowiedziała koleżankom. Te tylko kiwały głowami.
— Dziesięć lat tak żyć? — załamała ręce Ewa. — Na twoim miejscu dawno bym ją wyrzuciła za drzwi. choćby słuchać o tym nie mogę.
— Masz swoją rodzinę. Męża, syna. To twoje. A reszta? Niech sobie robi, co chce, choćby jeżeli to „jedna rodzina” — dodała Kasia.
— Tak… — westchnęła Danuta. — Zawsze milczałam. Zawsze ustępowałam. Ale teraz… koniec. Następnym razem postawię ją do pionu. Nieważne, co powie wychowanie.
Za oknem wciąż mżyło. Ale gdzieś w środku Danuty po raz pierwszy od dawna zrobiło się jaśniej. Bo zrozumiała wreszcie: ma prawo do ciszy. I do swojego świata. Bez obcych krzyków za ścianą.
*Dziś nauczyłem się jednego: czasem milczenie to nie pokora, ale zgoda na cudzy chaos. A spokój – to nie przywilej, tylko prawo.*