POŻYCZYŁAM SUKNIE ŚLUBNĄ… A W PODSZEWCE ZNALAZŁAM LIST

twojacena.pl 1 godzina temu

Pamiętam, jak w pewnym zimnym listopadowym dniu pożyczyłam suknię ślubną z małego antykwariatu w centrum Warszawy, przy ulicy Mariensztat. Sprzedawczyni, pani Halina, zapewniła mnie, iż była użyta tylko raz, dwadzieścia lat temu, iż została wyprana i zachowana w nienaruszonym stanie. Nie myślałam o niczym poza tym, iż w końcu mogę sobie pozwolić na coś, co nie kosztuje fortunę. Zaniosłam suknię do domu, powiesiłam ją ostrożnie i co wieczór, przed snem, przyglądałam się jej, wyobrażając sobie przejście po alei kościoła, dźwięki organów i mojego przyszłego męża Marka Kowalskiego. Byłam zakochana po uszy, głupia i młoda, a serce mi waliło jak oszalałe.

W noc przed ślubem, kiedy odparowałam suknię i sprawdzałam, czy nie ma zagnieceń, poczułam szarpnięcie w podszewce, tuż przy dolnej krawędzi. Dostrzegłam niewielki, płaski guzek, jakby coś było w ten sposób przyprzygodzone. Z ciekawością wzięłam igłę i otworzyłam szew. W środku leżała stara, pozbawiona koloru kartka, ale atrament wciąż był widoczny.

Jeśli to czytasz, nie poślubiaj go. Błagam, to niebezpieczne. Uciekłam przez wypadek przy bramkach. M.

Zaniemówiłam, sukienka spadła mi z rąk, serce przyspieszyło, a ja odwróciłam kartkę. Było na niej jeszcze coś:

JEŚLI DOSTAŁAŚ TĘ SUKIENIĘ, TO ŻEBYŁO JĄ JUŻ WCZEŚNIEJ.

Pani Halina twierdziła, iż kupiła ją w sklepie, więc chyba nie ona coś podsunęła. Zaczęłam szukać w internecie, ale nie znalażam żadnej strony ani mapy tego miejsca, a adres, którym się posługiwała, nie istniał w Google Maps. Pojechałam tam samochodem w noc przed ślubem, nie mogąc zasnąć, bo potrzebowałam odpowiedzi. Gdy dotarłam na miejsce, przywitła mnie pusta witryna, zamknięte okna, kurz i brak śladu po starszej pani.

Zadzwoniłam do sąsiada, młodzieńca o zmęczonych oczach, który otworzył drzwi.

Przepraszam, czy zna Pan tę butikną z sukniami?

Zmarszczony brwiami, westchnął:

Boutique? To miejsce zamknięte od prawie dwudziestu lat.

Ale ja pożyczyłam tam suknię tydzień temu nalegałam.

Spojrzał na mnie od góry do dołu i szeptał:

Jesteś trzecią kobietą, która o to pyta w pięć lat.

Krwnie mi zamarło:

Co się stało z poprzednimi?

Jedna anulowała ślub i zniknęła, druga wyszła za mąż, a trzecia zniknęła w miesiącu miodowym.

Po powrocie do samochodu milczałam dwadzieścia minut, po czym zadzwoniłam do Marka, nie wspominając o notatce ani o sklepie. Zapytałam go jedynie:

Gdzie byłeś, zanim mnie poznałem?

Zawahał się, a potem: Dlaczego teraz o to pytasz?

Wiedziałam, iż ta kartka nie była przypadkowa i iż sukienka nie przyszła mi na rękę przypadkiem. Czy jutro nie będzie moim ostatnim dniem?

Następnego ranka obudziłam się w ciszy, ale nie spokoju. Włosy były rozczochrane, serce waliło jak młot, a z snu wyłoniło się tylko uczucie zimna i plamą na policzku. Kartka przez cały czas leżała na nocnym stoliku, zgnieciona i pomarszczona:

JEŚLI DOSTAŁAŚ TĘ SUKIENIĘ, TO ŻYŁA JUŻ WCZEŚNIEJ.

Trzymałam ją jakby była kryształem. Nie chciałam uwierzyć, iż Marek mógł mieć tak mroczne sekrety, ale nie mogłam dłużej ignorować dowodu. Sukienka leżała z powrotem w białej, haftowanej skrzyni, pachniała lawendą i czymś, co mogło być starym perfumem albo krwią. Potrzebowałam odpowiedzi, a nie mogłam zadać pytań Markowi bez dowodów.

Wsiadłam w samochód w piżamie, włosy związane w kok, bez makijażu, jedynie z przerażeniem w sercu. Sklep Drugie Szanse miał znajdować się dziesięć minut od hotelu, pomiędzy zakładem fryzjerskim a antykwariatem. Nie pamiętałam żadnego paragonu. Kiedy otworzyłam drzwi, nie usłyszałam dzwonka nie było dzwonka, nie było nic: żadnych sukien, wieszaka, lady, jednego pustego pokoju z zakurzonymi płytkami i wybitym wstecznym lustrem.

Wyszłam zdezorientowana; mężczyzna sprzątający pobliską ulicę spojrzał na mnie.

Szukasz czegoś? zapytał.

Sklepu z sukniami, był tutaj dwa dni temu odparłam.

To miejsce zamknięte od 2019 roku odrzekł.

Połknęłam ślinę. Myślałam, iż nie istnieje, więc skąd miałam suknię? Kto zostawił notatkę? Nie wróciłam do hotelu. Zjadłam do domu cioci Zofii, której spokój zawsze mnie uspokajał. Gdy weszłam z pudełkiem, ciocia nie powiedziała nic, położyła herbatę i wysłuchała całej historii. Po chwili westchnęła:

To przypomina mi Morayo. Użyła kiedyś drugiej ręki sukni na swój ślub, w sklepie, który w rzeczywistości nie był sklepem.

Co się z nią stało? zapytałam.

Poślubiła niewłaściwego mężczyznę i… wszystko skończyło się tragicznie odpowiedziała.

Patrzyła na mnie, jakby chciała dodać: To przeklęta suknia.

Nie posłuchałam jej rady i tego wieczoru, gdy otworzyłam pudełko ponownie, znalazłam małą notatkę ukrytą na sukni:

Masz siedem dni.

Serce mi zamarło. Nie byłam jeszcze zamężna.

Kolejne dni mijały w panice. Szukałam w Internecie Drugie Szanse i Morayo nic. Natrafiłam dopiero na przestarzały wątek na forum poświęconym zaginionym pannom młodym. Tam pojawiło się zdjęcie Morayo, trzymającej się za rękę z mężczyzną, którego nie rozpoznałam, i komentarze o jej tajemniczym zniknięciu 48 godzin po ślubie. Jeden z uczestników napisał: Właścicielka sklepu twierdziła, iż każda suknia znajdzie swojego właściciela. To była ta sama kobieta, co podarowała mi suknię.

Zadzwoniłam do Marka.

Musimy porozmawiać, ale nie o ślubie napisałam.

W odpowiedzi: Czy wszystko w porządku?

Gdzie byłeś, zanim mnie poznałem? dodałam.

Nie odpowiedział. Poszukałam pomocy u przyjaciółki Agnieszki, która była technikiem tekstylnym. Kiedy zobaczyła suknię, zauważyła nienaturalny szew w podszewce i zasugerowała, iż ktoś mógł włożyć coś do środka. Rozcięła delikatnie szwy i wyciągnęła małą aksamitną sakiewkę. W środku leżał srebrny pierścionek z wygrawerowanymi inicjałami DK. To były inicjały Marka Kowalskiego. Zamarła.

Czy to ty go włożyłeś? zapytałam, a ona tylko pokręciła głową.

Zawiodłam sięc się w jego domu, trzymając pierścionek w dłoni. Marek siedział przy stole, a kiedy zobaczył biżuterię, jego oczy rozszerzyły się.

Skąd go masz? zapytał.

Czy wiesz, co to znaczy? wykrzyknęłam.

Zanim zdążył odpowiedzieć, telefon zadzwonił. Na ekranie pojawił się anonimowy SMS: Nie pozwól, by dał ci ten pierścionek. Przestraszyła mnie ta wiadomość, ale jednocześnie rozświetliła prawdę. Marek przyznał, iż pierścionek był jego, pochodzący z poprzedniego małżeństwa, którego nigdy mi nie wyjawił. Był świadkiem, iż w podszewce sukni umieścili go jako ostrzeżenie.

Noc przed ślubem nie spałam. Druga kartka w dłoni, jeszcze cieplejsza, brzmiała:

Masz siedem dni.

Zastanawiałam się, do czego się liczy. Czy to czas, by uciec, czy by odkryć prawdę? Rozmyślałam przy świetle świec, kiedy nagle w moim pokoju pukał nieznajomy. Otworzyłam drzwi, a przed mną stał starszy detektyw, który od lat śledził sprawę Morayo. Powiedział, iż wszystkie wątki prowadzą do jednego sklepu, którego nie ma, i iż każda suknia z tego miejsca niesie klątwę.

Zdeterminowana, położyłam suknię z powrotem w szafie i wyciągnęłam kolejny list tym razem z Biblii:

Masz siedem dni.

Zrozumiałam, iż suknia nie chce, żebym odeszła, tylko żebym skończyła to, co zaczęło się przed laty.

W dniu ślubu przeszłam pod kościołem w prostym, beżowym garniturze, odrzucając przeklętą suknię. Gdy Adriana mój przyszły pan podszedł do ołtarza, odezwał się nie spodziewany głośny głos. Przebiły się szumy z tłumu, a ja wyjąłam z kieszeni starą, pomarszczoną kartkę i przeczytałam ją na głos:

Jeśli to czytasz, ktoś inny miałby iść za nim na ołtarz. Proszę, uciekaj, zanim będzie za późno.

Cisza opadła jak gruba zasłona. Adriana spojrzał na mnie, a w jego oczach pojawił się cień, którego nie znałam. Detektyw, stojąc w pierwszym rzędzie, podniósł rękę. Policja wtrąciła się natychmiast, a Adriana został zatrzymany. Deszcz, który od trzech dni nie przestawał lać, nagle ustał w chwili, gdy zginął kajdankami.

Kilka tygodni później odwiedziłam grób nieoznakowany przy jeziorze, gdzie przed laty znaleziono pierścionek. Położyłam na nim mały, drewniany krzyż z napisem:

MORAYO, TWOJE Słowo Nie Zostało Zapomniane. DZIĘKI, ŻE Uratowałaś Mnie.

Kilka miesięcy po tym wydarzeniu wróciłam do starego antykwariatu, który kiedyś był Drugimi Szansami. Starsza pani przywitała mnie łzami w oczach i przytuliła, nie mówiąc nic. Wyszłam na ulicę, a słońce po raz pierwszy po długim czasie przedzierało się przez chmury. Wzięłam głęboki oddech i poczułam, iż wreszcie jestem wolna.

Idź do oryginalnego materiału