30kwietnia
Dziemny dziennik dziś przymierzyłam suknię ślubną, której nie kupiłam, a pożyczyłam. Gdy włożyłam ją na siebie, poczułam coś, co nie było strachem, nie była to piękność po prostu ciężar. Zignorowałam to, bo suknię wzięłam z antycznej pracowni w samym sercu Warszawy, z małej butikowej galerii vintage. Właścicielka zapewniała, iż była noszona tylko raz, dwadzieścia lat temu, a od tamtej pory czyszczona i zachowana w nienaruszonym stanie. Nie myślałam o tym dalej w końcu miałam w końcu pozwolić sobie na coś, co nie wyglądało tanio. Zawieśiłam ją ostrożnie w szafie i każdej nocy przed ślubem przyglądałam się jej, wyobrażając sobie aleję, muzykę i mojego przyszłego męża. Byłam zakochana po uszy, głupia i młoda.
Jednak w noc przed ceremonią, kiedy parowałam suknię w szafie, poczułam nagły szarpnięcie. W podszewce, blisko dolnego brzegu, znajdowało się niewielkie, płaskie guziątko. Z ciekawością wyciągnęłam igłę i otworzyłam szew. Wewnątrz leżała stara kartka, pozbawiona koloru, ale wciąż widoczny był nieprzemijający tusz.
Jeśli to czytasz, proszę, nie wydawaj się mężem. To niebezpieczne. Uciekłam przez bramki. M.
Suknia nagle spadła mi z ręki, serce przyspieszyło, odwróciłam kartkę i zobaczyłam jeszcze jedną linijkę:
JEŚLI DOSTAŁAŚ TĘ SUKINĘ, TO JUŻ WCZEŚNIEJ TO ROBIŁA KTOŚ INNY.
Pomyślałam, iż to tylko żart. Przeszukałam internet pod kątem tej pracowni nie było strony, nie było wpisu w Google Maps. Adres nie istnym. Pojechałam tam samochodem, choć ślub był jutro, a sen nie chciał mnie opuścić. Sklep był zamknięty na klucz, okna puste, kurz zalegający na podłodze. Nie było żadnych śladów po starszej kobiecie ani o otwartym lokalu.
Uderzyłam do sąsiada młodego mężczyznę z ospałymi oczami. Zapytałam go o warszawską pracownię vintage. Zmarszczył brwi, odparł, iż tutaj była prowadząca sklep kobietę, ale zamknięta od prawie dwudziestu lat. Zrozpaczona przyznałam, iż niedawno wynajęłam suknię właśnie tam. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i wyszeptał:
Jesteś trzecią kobietą, która pytała mnie o to w pięć lat.
Zamroził mi krew w żyłach. Co stało się z poprzednimi? zapytałam. On wzruszył ramionami, opowiadając o jednej z nich, która zrezygnowała z ceremonii i zniknęła, o drugiej, która poszła dalej, oraz o trzeciej, której brakowało po miesiącu miodowym. Nie rozumiałam, ale wiedziałam, iż coś jest nie tak.
Zadzwoniłam do mojego narzeczonego, Łukasza, nie wspominając o kartce ani o sklepie. Zapytałam tylko: Gdzie byłaś przed tym, jak mnie poznałaś?. Po krótkiej chwili ciszy odpowiedział: Dlaczego pytasz?. Wiedziałam, iż ta tajemnica nie jest przypadkowa. Może jutro będzie mój ostatni dzień żywy
31kwietnia
Obudziłam się w ciszy, nie tej sielankowej, a takiej, w której wydaje się, iż wstrzymujesz oddech. Leżałam w poszostrzelonej pościeli, włosy splątane, serce waliło jak młot po koszmarze, którego nie pamiętam, a jedynie zimny, krwisty odcisk pozostawił po sobie. Kartkałam w nocnej szufladzie wciąż zgnieciona, ale istniejąca:
JEŚLI DOSTAŁAŚ TĘ SUKINĘ, TO JUŻ WCZEŚNIEJ TO ROBIŁA KTOŚ INNY.
Trzymałam ją jakby była szkłem. Nie chciałam przyjąć, iż Łukasz może skrywać tak głębokie sekrety, iż mogłyby zepsuć jedwab. Jednak nie mogłam dłużej ignorować. Suknia leżała z powrotem w pudełku, pachniała lawendą i lekkim zapachem rdzy jakby starym perfumem, może choćby krwią. Musiałam uzyskać odpowiedzi, ale nie mogłam jeszcze pytać Łukasza, nie bez dowodów.
Zgarnęłam się, w piżamie i z włosami spiętymi, wsiadłam w auto i pojechałam do miejsca, które pamiętałam jedynie jako Drugie Szanse, mały sklepik w zaułku między salonem fryzjerskim a antykwariatem w centrum Krakowie. Drzwi były zamknięte, nie było dzwonka, nie było nic ani sukienek, ani wieszaków, ani lady. Wewnątrz jedynie pusty pokój z zakurzonymi płytkami i połamanym lustrem. Wyglądało to jak opuszczona chata, jakby trwało tam od lat.
Wyszedłam zdezorientowana. Na ulicy podszedł do mnie sprzątający uliczne krany mężczyzna. Szukacie czegoś? zapytał. Sklepu z sukniami. Był tu dwa dni temu. Zmarszczył brwi: Ten punkt zamknięty od 2019 roku. Złapałam oddech.
Wróciłam do auta z drżącymi rękami. Sklep nie istnieje skąd wziąłem tę suknię? Kto zostawił kartkę? Nie mogłam wrócić do hotelu. Zamiast tego pojechałam do domu ciotki, pani Anieli, kobiety, która widziała więcej niż chciałaby przyznać. Gdy pokazałam jej pudełami, nie powiedziała nic, położyła mi herbatę i westchnęła:
To przypomina mi Morayo, dziewczynę, która nosiła drugą suknię w dniu ślubu, z nieistniejącego sklepu. Poślubiła niewłaściwego mężczyznę i zniknęła.
Czy to znaczy, iż suknię… jest przeklęta? zapytałam. Nie odpowiedziała wprost, ale kazała mi spalić kartkę i porzucić suknię. Nie zrobiłam tego. Następnego wieczora, kiedy otworzyłam pudełko, znalazłam dodatkową notatkę: pięć słów
ZOSTAŁO CI SIEDEM DNI.
32kwietnia
Zostawiłam tę notatkę na moim nocnym stoliku, wpatrując się w nią niczym w lustrzane odbicie. Serce przyspieszyło, myśli szalały. Siedem dni na co? pytałam w duchu. Suknia leżała w pudełku, biała, manualnie haftowana, pachniała lawendą i czymś metalicznym, jakby starą farbą. Po raz kolejny włożyłam rękę w podszewkę i natrafiłam na mały guzek przy dolnym brzegu. Użyłam małych nożyczek i delikatnie rozcięłam materiał. W środku znajdowała się mała, czarna welurowa torebka. Wewnątrz srebrny pierścionek z inicjałami DL. Zamarło mi w piersiach to były inicjały Łukasza.
Zadzwoniłam do Łukasza, a on odpowiedział otwarcie: Co z tym pierścionkiem?. Jego twarz zdradzała panikę, a on sam przyznał, iż kiedyś miał taki pierścionek, ale oddał go przed naszym spotkaniem. Nie potrafiłam uwierzyć w jego słowa, ale nie miałam dowodu. Wyruszyłam do domu mojego przyjaciela, Piotra, znanego krawca. Pokazałam mu suknię i podszewkę jego brwi się uniosły. To nie jest oryginał. Ten szew został dodany później, niechlujnie, jakby ktoś chciał ukryć coś w środku. Rozcięła szwy, znalazła mały, czarny woreczek oraz w środku zdjęcie. Na fotografii była starsza kobieta w sukni, którą rozpoznałam jako tę samą, co ja, ale z młodszą kobietą obok, obie trzymały się za ręce. Na odwrocie zdjęcia widniała data: 1997.
Myśląc o tym, co widziałam, przypomniałam sobie wątek z obojętnej pamięci w archiwum gazet znalazłam wzmiankę o Morayo, zmarłej w 1997 roku w wyniku niewyjaśnionego wypadku. Wtedy zrozumiałam, iż ten wątek jest większy, niż myślałam.
33kwietnia
Dzień po dniu przeszukiwałam internet, szukając Drugie Szanse i Morayo. Należenie natknęłam się na stary wątek na forum, opisujący zniknięcie panny młodej o imieniu Morayo, poślubionej w 1997 roku w małym, nieistniejącym już salonie. Komentarze spekulowały: porwanie, ucieczka, tajemniczy sklep bez właściciela. Jeden z uczestników napisał: Wystarczy znać miejsce, a znajdziecie osobę, która prowadziła ten sklep. Każda suknia ma swojego właściciela.
Zadzwoniłam do Łukasza. Musimy porozmawiać, ale nie o ślubie. Nie dostałam odpowiedzi, więc poszłam do mieszkania mojej przyjaciółki Zofii. Pokazałam jej całą historię, a ona, po chwili namysłu, zasugerowała, by skontaktować się z konserwatorem tkanin. Zofia przyjęła telefon, podając się za studentkę filmu, i przyjechała, by obejrzeć suknię. Po dotknięciu podszewki zauważyła: To nie jest oryginalne, ktoś dodał to później. Ta szewka wygląda na ręczną, nieprofesjonalną. Po chwili wytknęła: Widzę małe wgłębienie to miejsce, gdzie ktoś mógł schować coś ważnego.
Z pomocą Zofii otworzyłam welurową torebkę i w środku znalazłam kolejny pierścionek tym razem z grawerem DO. To były inicjały Doktora Olafa, dawnego przyjaciela Łukasza, którego nigdy nie poznałam. Zofia zadrżała: To nie może być przypadek.
34kwietnia
Po powrocie do domu, wcisnęłam pierścionek w kieszeń i pojechałam pod dom Łukasza. Gdy otworzył drzwi, uśmiechnął się: Wreszcie! Czytałaś już moje wiadomości?. Złapałam go za rękę, wyciągnęłam pierścionek i zapytałam: Co to jest?. Jego oczy poszerzyły się, a on przyznały w milczeniu. Po chwili rzekł: To był mój, od czasów, kiedy…
Wtedy wyskoczył dźwięk w telefonie anonimowa wiadomość: Nie pozwól mu założyć tego pierścionka. Przełknęłam ślinę, poczułam zimny dreszcz. Podeszłam do okna, by wyjrzeć, ale w ciemnościach zobaczyłam jedynie szary miejski krajobraz.
35kwietnia
Nie mogłam już spać. Zegar wybijał północ, a ja siedziałam przy biurku, trzymając w dłoniach najnowszą notatkę, którą znalazłam w Biblii: ZOSTAŁO CI SIEDEM DNI. Zadałam sobie pytanie: Siedem dni na co? może na ucieczkę? Moja podświadomość krzyczała, iż suknia nie chce, żebym odeszła, nie dopóki nie skończy się tę historię, którą zaczęła ze mną.
W środku pokoju powiesiłam suknięcę na wieszaku. Otworzyło się podświetlenie nic nie widać, ale czułam, iż coś zmierza ku mnie. Słyszałam szelest, jakby ktoś szarpał tektura. Wtedy drzwi otworzyły się nagle, a na progu stał starszy mężczyzna w płaszczu, z ręką na kłódkach. Jestem weteranem, który zna tę historię, powiedział. Twoja suknia to trampka między wątkami, a te notatki to ostrzeżenia.
Zrozumiałam, iż nie mogę już dłużej ignorować tego, co się dzieje. Położyłam suknię w torbie i ruszyłam w kierunku dworca kolejowego. Zanim wsiadłam do pociągu, dostrzegłam małą tabliczkę: Wrocław Stare Miasto. Wysiadłam, a wąskie uliczki prowadziły mnie do małego domu, w którym przysiadła starsza kobieta, o której słyszałam jedynie w opowieściach pani Elżbieta. Spojrzała na mnie z łzami w oczach i przytuliła. W końcu wróciłaś, dziewczyno. Dziękuję, iż nie pozwoliłaś mu zniszczyć kolejnych serc.
W tej chwili poczułam, iż moje serce bije wolniej, iż wreszcie oddech wrócił. Ostatnia noc przed ślubem, w której nie zamierzałam nosić tej przeklętej sukni, przyniosła mi wolność. Zamiast białego koronki ubrałam szary garnitur w stylu retro, a w kieszeni trzymałam starą kartkę, której już nie muszę czytać.
36kwietnia dzień ślubu
Wszedłam do kościoła w prostym, eleganckim stroju, bez żadnych zakazanych zaklęć. Przed ołtarzem stał Łukasz, uśmiechnięty, ale w jego oczach zobaczyłam cień niepewności. Zamiast tradycyjnych słów, pod rękę podsunął mi kopię listu, który kiedyś zostawiła Izabela kobieta, którą Łukasz miał poślubić przed mną, a która zniknęła po dwudziestu czterech godzinach od ślubu. Czytałam go głośno, a w kościele zapanowała cisza. Oświadczenie brzmiało:
Jeśli to czytasz, to oznacza, iż ktoś inny zbliża się do ołtarza z nim. Proszę uciec, zanim będzie za późno.
Wszyscy patrzyli ze zdumieniem, a jeden z gości emerytowany detektyw, który od lat ścigał sprawę Izabeli podniósł rękę i wezwał policję. Wtem drzwi otworzyły się, a funkcjonariusze wciągnęli Łukasza w kajdanki. W deszczu, który od kilku dni nie przestawał padać, ostatecznie przestał padać, gdy zamknęli jego bramę.
Po wszystkim stanęłam przy grobie Jeziora, położyszcze, i położyłam na nim małą drewniani położyłam na nim małą drewnianą krzyżyk z napisem: Izabelo, twoja prawda wreszcie została usłyszana.