Pozwałam własnego syna i wyrzuciłam go z mieszkania

newsempire24.com 4 dni temu

Ewa obudziła się od huku. Znowu. Znów coś spadało, tłukło się, rozbijało. Zegar pokazywał wpół do siódmej rano. Niedziela, kurde. Jedyny dzień, kiedy można było pospać choć do ósmej.

— Matka! — darł się Krzysiek z kuchni. — Gdzie mój kubek? Znowu wszystko pozmieniałaś!

Pięćdziesiąt dwa lata. Wstała z łóżka, narzuciła szlafrok. W lustrze – zmęczona twarz kobiety, która zapomniała, kiedy ostatnio się wyspała. Siwe włosy z odrostami, sińce pod oczami. Kiedy tak się postarzała?

— Już idę — mruknęła i powlokła się do kuchni.

Krzysiek stał pośrodku pobojowiska. Na podłodze leżały odłamki talerza – pewnie tego, który rzucił, szukając swojego drogocennego kubka. Dwadzieścia pięć lat, metr osiemdziesiąt wzrostu, szerokie bary. A zachowuje się jak rozkapryszony trzylatek.

— O, twój kubek — Ewa wyjęła ze zmywarki niebieski kubek z napisem *”Najlepszy Syn”*.

Kupiła go dawno temu, siedem lat temu. Wtedy jeszcze wierzyła, iż się ogarnie, znajdzie pracę, zacznie żyć po ludzku. Teraz ten napis wydawał się kpiną.

— I po co go tam wsadziłaś?! Mówiłem, iż ma stać na stole!

— Krysiu, umyłam naczynia przed snem…

— Nie Krysiu! Krzysiek! Ile razy mam powtarzać?!

Wyrwał kubek z jej rąk, nalał resztki wczorajszej herbaty z czajnika. Ewa patrzyła na odłamki i myślała – znowu sprzątać. Znowu kupować nowy talerz. Znowu znosić.

— Mamo, co się stało? — w drzwiach stanęła Ola. Drobna, krucha, w starej piżamie. Dziewiętnaście lat, a wygląda na szesnaście. Studiuje pedagogikę, marzy o pracy z dziećmi. jeżeli skończy. jeżeli wytrzyma tę atmosferę w domu.

— Nic, córeczko. Talerz się stłukł.

— Sam się stłukł, co? — prychnął Krzysiek. — Sam wskoczył i się rozbił.

Ola cicho wzięła miotłę, zaczęła zamiatać. Przyzwyczajona, jakby rozbite naczynia o poranku były normą.

— Nie ruszaj! — warknął Krzysiek. — Nikt cię nie prosił!

— To kto posprząta? — spytała cicho Ola.

— Nie twoja sprawa!

Ewa usiadła przy stole, oparła głowę na dłoniach. Boże, ile można? Ile jeszcze znosić te krzyki, te awantury, tę… wojnę we własnym domu?

Dziesięć lat temu zmarł Jarek. Jej mąż, ojciec dzieci. Serce nie wytrzymało. A może po prostu nie chciał dłużej żyć w tym szalonym świecie. Wtedy Krzysiek jeszcze kończył technikum. Prawda, iż po pół roku rzucił. Stwierdził, iż mu się nie podoba. Zatrudnił się w sklepie – wytrzymał dwa tygodnie. Zwolnił się, bo szef był “deblem”. Potem była budowa – też nie wyszło. Koledzy “kretyni”. Myjnia – właściciel “cham”. I tak rok za rokiem. Najpierw Ewa miała nadzieję, iż się odnajdzie. Potem prosiła, żeby chociaż spróbował. Potem błagała. Potem po prostu się pogodziła.

A on robił się coraz bardziej wściekły. Na cały świat, na życie, na nie z Olą. Ale najbardziej – na matkę. To ona winna, iż jest nieudacznikiem. Źle go wychowała. Powinna go utrzymywać, karmić, ubierać.

— Matka, co na śniadanie? — Krzysiek walnął się na krzesło.

— Jajecznica, owsianka…

— Znowu owsianka! Mam dość tej brei! Kup normalne płatki!

— Krzyś, wczoraj kupowaliśmy płatki. Zjadłeś w dwa dni.

— To kup jeszcze!

— Za co? Wypłatę mam dopiero za tydzień.

— To twój problem!

Ewa wstała, otworzyła lodówkę. Pół opakowania twarogu, trzy jajka, kawałek chleba. Do wypłaty siedem dni. Ola próbuje dorabiać – rozdaje ulotki w weekendy. Sto złotych za dzień. Właśnie starcza na bilety i obiady na uczelni.

— Mogę zrobić jajecznicę — powiedziała.

— Z kiełbasą!

— Kiełbasy nie ma.

— To nie trzeba! Męczy mnie twój żebraczy stół!

Wstał, kopnął krzesło. Z hukiem poleciało na podłogę.

— Krzysiek, przestań — cicho poprosiła Ola.

— A ty się nie wtrącaj! — odwrócił się do siostry. — Myślisz, iż jesteś lepsza? Ze swoim debilnym studium?

— Nic takiego nie myślę…

— Jasne, iż myślisz! Patrzysz na mnie jak na… jak na…

— Krzysiek, uspokój się — Ewa wstała między dzieci.

— A ty się zamknij! Męczycie mnie obie! Żyję jak w więzieniu! W tej przeklętej norze!

— Nikt cię tu siłą nie trzyma — wyrwało się Ewie.

Krzysiek zastygł. Powoli się w— Nie podchodź — warknął Krzysiek, ale w jego głosie po raz pierwszy zadrżała nuta niepewności, jakby zrozumiał, iż teraz naprawdę jest sam.

Idź do oryginalnego materiału