Poznając dziedzictwo poprzednich pokoleń. A co dla kolejnych?

gniezno24.com 2 miesięcy temu

W miniony poniedziałek odbyło się nietypowe spotkanie Komisji Promocji, Kultury i Turystyki – wyjściowe, ze zwiedzaniem. Tematem przewodnim było to, co nas otacza, a czego nie znamy lub o co… nie dbamy.

Gniezno, choć metryką sięgające średniowiecza i początków polskiej państwowości, tak naprawdę z tego okresu nie ma zbyt dużo do zaoferowania – poza katedrą, podziemiami z murami dawnych świątyń oraz zabytkami przechowywanymi w dwóch muzeach. Reszta przez cały czas spoczywa w ziemi, przykryta wieczną niepamięcią i brakiem troski o dziedzictwo. A to, co w tej chwili oferuje przestrzeń miejska, to okres XIX i XX wieku, z naciskiem na ten pierwszy oraz przełom obu stuleci. I temu postanowiono się przyjrzeć, chociaż pobieżnie.

W ramach inicjatywy Jarosława Mikołajczyka, przewodniczącego ww. komisji, radni oraz mieszkańcy zostali zaproszeni do zwiedzania. Tak naprawdę, gdyby chciano pokazać dziedzictwo, które mamy i warte jest promocji, trzeba by po mieście chodzić cały dzień, jeżeli nie dwa dni. Bo co kamienica, to jakaś historia. Co podwórko, to jakiś zakład. Co klatka schodowa, to jakaś sztuka. Nie zawsze sztuka dla sztuki. Mamy XIX-wieczne miasto, którego firmowe produkty były znane w całej Wielkopolsce – pomijając już dobrze znanego Kasprowicza i fabrykę wódek, to mydlarnia Zwierzyńskiego czy garbarnia Rogowskich. I o tych wspomniano, ale było takich więcej. Było więc o postaciach z ul. Farnej, salonie samochodowym Waberskich czy fontannie z tajemniczego podwórka za szkołą muzyczną. Potem jeszcze przyszła pora na dawne studio nagraniowe przy ul. Chrobrego czy odwiedzenie klatki schodowej kamienicy przy ul. Lecha, gdzie do dziś funkcjonuje zarówno przejście dla „państwa”, jak i dla służby. I to tyle, choć bez wniosków końcowych.

Gdzieś po drodze uczestnicy minęli kilka ciekawych miejsc, o których już i tak wcześniej zapomniano na przestrzeni lat. Zresztą, czemu się dziwić w mieście, gdzie stylowe (nie zabytkowe) słupy ogłoszeniowe wymienia się na stalowe rury? Gdzie latarnie z lat 80. XX wieku, mające unikalny w skali kraju charakter, wymieniane są na nowe, które rozklejają się po krótkim czasie? Albo stawia się mało dopasowaną, inną małą architekturę miejską („kwadratowe” ławki, śmietniki, stojaki rowerowe), która pasuje jak pięść do nosa w XIX/XX-wiecznym śródmieściu? I na myśl przychodzą inne ośrodki, które robią to z estetyką, dbając o pewien gust, smak, dopasowanie, które nie jest zgodne z konserwatorskim widzimisię, ale z poszanowaniem przestrzeni wypracowanej na przestrzeni dekad. Dodawanie współczesnych elementów, komponujących się z rachityczną „ławeczką zakochanych”, okupowaną często przez lokalnych pijaków, nie wnosi nic do tego miejskiego dorobku.

I gdzieś też powinno się pomyśleć, czy nie mamy faktycznie możliwości przekucia czegoś w dobrą markę? Szukanie ucieczki w wymyślone na gwałtownie formy kończy się tym, iż w sklepach z pamiątkami lądują nawet… matrioszki z Gniezna, co zasygnalizował w internecie sam wyżej wymieniony. Nikt nie mówi, iż samorząd ma promować alkohol spod szyldu Kasprowicza (zresztą, przepisy na to raczej nie pozwalają), ale czemu nie „leczniczą” wodę źródlaną z Rzeźnickiej czy wspomniane mydła Zwierzyńskiego? A przecież w Gnieźnie produkowano kiedyś także ocet i musztardy u Bilskiego, pierniki i inne słodkości u Bukalskiego, były też browary Koteckich, Waberskiego, palarnia kawy Migdałka. Pomysłów można szukać, a przecież każdy gadżet jest dobry, jeżeli się go ładnie opakuje w historię, która warta jest przypominania na każdy sposób. Już nie ma co mówić o wspieraniu inicjatyw mających na celu zachowanie dziedzictwa. Ręce umywa się dotacjami i projektami. Dobrze jednak, iż w komisji brali udział przedstawiciele władz miasta. Chciałoby się, żeby wszyscy równo odczuwali to, co mają przewodnicy, regionaliści i społecznicy, dający część siebie dla zachowania tego miejskiego dziedzictwa. Jednak nie warto tylko zwiedzać. Warto za to – i przede wszystkim – rozmawiać.

Idź do oryginalnego materiału