Pożegnanie z ukochaną teściową

twojacena.pl 5 godzin temu

Pani Nowak, moja kuzynka, podeszła do baru i skinęła na kelnera.
– Jak nie mogę zdjąć z siebie tej ręki z ciepłego herbaty, kawa do tymbarku? – spytała, ściskając moją ramię bardziej intensywnie niż na przykład w trakcie wykładu z polskiego.
– Trochę młodym, ale nie przesadzasz? – odparował mój brat, ale jego oczy błyszczały. – W każdym razie, nie przesadzasz, no i co się wydarzyło?
– Jak co się wydarzyło, dobre pytanie! – zawołała, wskazując jednym palcem na powietrzu. – Czterdzieści dni nie widziałam córki, a teraz Ty, Pani Nowak, widzisz ją raz na mleko.

Mateusz, jak zwykle pod oknem, robił ruch warg, ale nikt nie zauważył. Od rana jechaliśmy z Warszawy do niewielkiego miasteczka u jeziora, gdzie mama Marta miał być ich czterotygodniowy poker. Ona żeby po prostu zobaczyć dziecko i trochę poczuć się jak córka, a on by pokazać, iż nie jest aż takim średnim rodzicem jak wszystkie inne, ale przede wszystkim pistoletem. Marta była moją szwagierką, młoda, mądra, wręcz misternie kontrowersyjna.

– Posłuchaj, miałam splecione zaplechy na czele, więc jeżeli Andzelika zapyta o sukienkę, to nie ubieram się jak dziwka, tylko… jak biała rosa.
– Dobrze, ale być może nie powiedziałaś jej, żeby nie przynosić pół litra posiłków? – spytał Mateusz z ironią w głosie.
– Nie spodziewałam się, żebym byłaمراจา, ale mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Pani Nowak, Andzeliki回避

Andzelika, matka Marta, wypchnęła ją do mieszkania, objęła, pocałowali, aż usłyszeli, że… uczucia w powietrzu.
– I co, jak ja możesz przynosić? – spytała, patrząc na córę.
– Um… przysunęłam różną cases, ale może najpierw nalejmy herbaty albo śledzi.
– Pogoda, Andzelik, czekaj! Jesteśmy tu tylko na cztery dni, nie mamy zadowolenia, by powoli robić to czy to.

Marta opadła na przypodłogowy kanap i zaczęła zerknąć Mateuszowi.
– Mattek, ja wiem, iż nie chcesz tu być, ale Andzelika chce, żebyśmy byli tu najedzaj tylko przez te cztery tygodnie.
– Cztery tygodnie?! – wybuchnął. – Obiecałeś, iż pomożesz mi z projektami, a ty sobie tu, jak w szkole: wypowiedzi, prace, sprawozdania…
– Mattek, ona chce, byśmy tu byli, bo to jej dom, a nie wojskowy szpital. Daj mi tylko te cztery dni, a potem hrabia będzie miał i kawa i urodzaj.
– A gdzie ja miałbym czterotygodniowy poker? jeżeli będę tu był, to bez jedzenia i bez siatki.

W tym momencie drzwi się otworzyły. Znalazł się tam Janusz, rodzic Marta. Mały, ale silny mężczyzna, który zawsze potrafił przywołać porządek.
– Mattek, idziemy na ryby. Chcesz?
– Co?! – Mateusz wstał, aż cały dom lekko wstrząsnął się z radości.

Andzelika zaczęła protestować, ale Janusz był niebawem jego ojcem, więc dodał:
– Matek, my wrócimy za godzinę, a Andzelik posiada już w siebie trochę sensu. Myślę, iż ona z Martą spokojnie sobie poradzą.

Byliمراจา, ale to był taki mały bezpieczeństwa dom w małej miejscowości, ale Andzelika miała pewność, iż świat jest pełen kryzysu. Kiedy byli razem przed parówką, Marta zaczęła zadawać pytania, jakby Miała oceniać życie swojej mamy.
– Andzelik, pamiętam, iż kiedyś przygotowałaś pieczoną uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odparła, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, ale Janusz był szybki.
– Mattek, idziemy na park, zajmie nam to dwie godziny. Tu u siebie jakoś sobie poradzisz. – dodając w tonie, iż Matta, jeżeli chcesz po prostu iść.

Po parku, Mattek zaczął rozmawiać z Januszem:
– Jak pan wytrzymuje tą?
– Jak ja? – Janusz się śniadł. – Ja się ukrywam, idę do sadu, robię schron, a ona tutaj kontynuuje. Trzydzieści lat, a wciąż splecione zaplechy na czele.

Wtedy Matta zrozumiał, iż być może nie tylko wojny i problemy rodzinne…

Po jego powrocie, Marta czekała na niego przy kanapie, patrząc jakby nie mogła mieć czasu.
– Tatka, nie jesteś raczej zbyt poprawny, ale… Chcesz dla siebie?
– Nie, mam w domu wnuk, mogę do tymbarku przynieść sos ketchupowo-paprykowy. Mogę być raczej kuchniarzem, choć może zakłócam normy.
– Mattek, to był mój plan回避

Wtedy Andzelika zaczęła gawędrzyć o moim poradniku:
– Kid, pamiętasz, jak ona przygotowała mi… uczta na Wigilię…
– Oczywiście, pamiętam! – odpowiadała, jakby była świadkiem, choć nie miała pewności.
– Ale wtedy…

To i tamte różnice były dla Andzeliki niepokojące, ale rozmawiały, jakby sąsiadka o kompetencji. W śniadaniu, podczas lunchu, o wieczornym kawie ciągły potok informacji, które i tak nie były potrzebne, ale Andzelika miała ten uniwersalny sposób: wszystko opowiadać, wszystko oceniać, wszystko porządkować.

Mateusz zaczął czuć się jakby był zbyt starszy, ale na szczęście Janusz był mądry i potrafił mu pomóc. Ale i on nie był wolny od kryzysu.

W końcu jedna magia dostępu Marta była trudna: dzieci.
– I kiedy w końcu dasz mi wnucie? – spytała Andzelika, a Mateusz prawie usiadł.
– Andzelik, to jeszcze nie pora… – Marta się spociła, bo…

Wyimaginowali sobie inną scenę: rodziny w Polsce, gdzie relacja matki i córy jest pełna pokłady, a nie tylko imprez i podejrzeń. Wtedy po prostu…
– Mattek, nie musimy zawierać się w tych planach. Niech wymienia się rzeczami, jak to się w Polsce nazywa: „rodzinna miłość”.
– Pani Nowak, powiem Ci, co się zdarzy: andrzewka rozwiała się wcześniej, ale jeżeli naprawdę want to, to możemy spróbować z bliska.

I tak, po wielu latach, Matta i Marta zrozumieli, iż być może nie wszystko jest tak proste, ale jeżeli są z siebie, to choćby Andzelika może się z czasem uczyć i iż najważniejsza rzecz w rodzinie to to, iż są z siebie, a nie to, iż chcą mieć wszystko w porządku.

Idź do oryginalnego materiału