Pożegnanie z miłością: Czuły gest w drodze do domu

newskey24.com 2 dni temu

Pożegnawszy się czule z kochanką i wysadziwszy ją z samochodu, Buczyński ruszył do domu. Przed klatką zatrzymał się na chwilę, ważąc w myślach, co powie żonie. Wszedł po schodach i otworzył drzwi.

— Cześć — rzekł Buczyński. — Weroniko, jesteś w domu?
— Jestem — odparła żona obojętnie. — Cześć. No to co, mam smażyć schabowe?

Buczyński postanowił działać otwarcie — zdecydowanie, stanowczo, po męsku! Zakończyć to podwójne życie, póki na jego wargach jeszcze ciepłe były pocałunki kochanki, póki nie wciągnęła go na nowo szara codzienność.

— Weroniko — Buczyński odchrząknął. — Przyszedłem ci powiedzieć… iż musimy się rozstać.

Na tę wiadomość Weronika zareagowała bardziej niż spokojnie. Zresztą, trudno było wytrącić ją z równowagi. Kiedyś Buczyński choćby przezywał ją „Weroniką Lodową”.

— To znaczy co? — zapytała Weronika, stojąc w drzwiach kuchni. — Mam nie smażyć schabowych?
— Jak chcesz — odparł Buczyński. — Chcesz — smaż, nie chcesz — nie smaż. Ja odchodzę do innej kobiety.

Po takim oświadczeniu większość żon rzuciłaby się na męża z patelnią lub urządziła awanturę. Ale Weronika do większości nie należała.

— Wielka mi rzecz, jakaś tam fanaberia — mruknęła. — Przyniosłeś moje buty z naprawy?
— Nie — zmieszał się Buczyński. — jeżeli to takie ważne, zaraz pojadę do szewca i odbiorę!
— Ojoj… — westchnęła Weronika. — Taki już jesteś, Buczyński. Poślesz durnia po buty, a on stare przyniesie.

Buczyński się obraził. Wydawało mu się, iż ta rozmowa o rozstaniu idzie nie tak, jak powinna. Brakowało emocji, ognia, gniewnych słów! Choć czego innego spodziewać się po żonie, którą nazywał Weroniką Lodową?

— Weroniko, chyba mnie nie słyszysz! — powiedział stanowczo. — Oficjalnie oznajmiam, iż odchodzę do innej kobiety! Porzucam ciebie, a ty o jakichś butach!
— Właśnie — odparła Weronika. — W przeciwieństwie do mnie możesz iść, gdzie chcesz. Twoje buty nie są u szewca. Co ci przeszkadza?

Żyli razem długo, ale Buczyński wciąż nie potrafił rozróżnić, kiedy żona żartuje, a kiedy mówi poważnie. Kiedyś właśnie zakochał się w niej za jej spokój, brak konfliktów i oszczędność słów. Do tego dochodziła jej gospodarność i… przyjemne kształty.

Weronika była solidna, wierna i zimna jak okrętowy kotwica. Ale teraz Buczyński kochał inną. Kochał namiętnie, grzesznie i słodko! Trzeba więc postawić kropkę nad „i” i zacząć nowe życie.

— Tak więc, Weroniko — rzekł z nutą uroczystości i smutku. — Dziękuję ci za wszystko, ale odchodzę, bo kocham inną. A ciebie już nie kocham.
— Aha, no proszę — odparła Weronika. — Nie kocha mnie, ta jego półgłówkowa miłość! Moja matka na przykład kochała sąsiada. A ojciec kochał wódkę i domino. I co? Spójrz, jaka wspaniała ja się dzięki temu stałam.

Buczyński wiedział, iż trudno się z Weroniką kłócić. Każde jej słowo było jak cios. Jego początkowy zapał gdzieś wyparował.

— Weroniu, naprawdę jesteś wspaniała — powiedział cierpko. — Ale ja kocham inną. Namiętnie, grzesznie i słodko. I zamierzam do niej odejść, rozumiesz?
— Inną? Kogo konkretnie? — spytała żona. — Tę Natalię Stokłosę, co?

Buczyński cofnął się o krok. Rzeczywiście rok temu miał romans ze Stokłosą, ale nie sądził, iż Weronika ją zna!
— Skąd ty ją…? — zaczął, ale urwał. — Nie ważne. Nie, Weroniko, to nie Stokłosa.

Weronika ziewnęła.
— Więc może Zofia Bąkowska? Do niej się wybierałeś?

Buczyńskiemu zrobiło się zimno w krzyżu. Bąkowska też była jego kochanką, ale to już przeszłość. Skoro Weronika wiedziała — czemu milczała? A no tak, ona jest twarda jak kamień.

— Nie trafiłaś — odparł. — Nie Bąkowska i nie Stokłosa. To zupełnie inna, cudowna kobieta, szczyt moich marzeń. Bez niej nie mogę żyć i odchodzę. I nie próbuj mnie odwieść!
— Ach, to pewnie ta Majka — powiedziała żona. — Buczyński, Buczyński… choćby tobie powinno coś świtać. Twoja wymarzona kobieta to Małgorzata Wiśniewska. Trzydzieści pięć lat, jedno dziecko, dwa poronienia… Zgadza się?

Buczyński złapał się za głowę. Trafiła w sedno! Romansował właśnie z Małgorzatą Wiśniewską.

— Ale jak?! — wyjąkał. — Kto cię wtajemniczył? Śledziłaś mnie?

— Proste, Buczyński — odparła Weronika. — Stara jestem położną i od lat badam kobiety w tym mieście, podczas gdy ty poznałeś ledwie garstkę. Wystarczy mi spojrzeć w odpowiednie miejsce, żeby wiedzieć, czy tam byłeś, ty głuptasie!

Buczyński zebrał się w sobie.
— Dobrze, zgadłaś! — oświadczył. — Niech będzie Wiśniewska. To nic nie zmienia — odchodzę.
— Głupi jesteś, Buczyński — westchnęła Weronika. — Choćby dla świętego spokoju mógł mnie zapytać! Poza tym, nie ma w niej nic nadzwyczajnego, wszystko jak u każdej kobiety. A historię choroby swojej wymarzonej kobiety widziałeś?

— N-no nie… — przyznał.

— No właśnie! Po pierwsze, natychmiast idź pod prysznic. Po drugie, jutro zadzwonię do doktora Nowaka, żeby przyjął cię w przychodni bez kolejki — rzekła. — A potem pogadamy. Toż to wstyd: mąż położnej nie umie znaleźć sobie zdrowej kobiety!

— Co mam teraz zrobić? — jęknął.

— Idę smażyć schabowe — powiedziała Weronika. — A ty się umyj i rób, co chcesz. jeżeli potrzebujesz wymarzonej kobiety bez dodatkowych niespodzianek — zgłoś się, podpowiem…

Morał? Czasem największe burze przychodzą tam, gdzie najmniej się ich spodziewamy — nie w krzykach i łzach, ale w ciszy i zimnej kalkulacji.

Idź do oryginalnego materiału