**Powrót**
— Ewelina! Gdzie jesteś? Ewelina! — Karolina wpadła do domu, obrzuciła wzrokiem puste wnętrze i wybiegła na ganek, stukając obcasami i trzaskając drzwiami. — Gdzie się podziała? — Z desperacji i zniecierpliwienia tupnęła nogą.
Zza rogu domu wyłoniła się niska dziewczyna z plastikową miską w rękach.
— No wreszcie. Krzyczę, krzyczę… — Karolina zbiegła z ganku do przyjaciółki.
— Pranie w ogrodzie wieszałam. Co się stało? — Ewa postawiła miskę na ganku.
— Stało się. — Karolina błysnęła brązowymi oczami spod gęstej czarnej grzywki.
Chciała trochę pomęczyć przyjaciółkę, nie wyjawiać od razu nowiny, ale nie wytrzymała, wyrzuciła z siebie jednym tchem:
— Krzysiek wrócił.
— Naprawdę? — W oczach Ewy niedowierzanie zmieniło się w radość, potem w dezorientację, i znów w podejrzliwość.
— Nie kłamię. Widziałam go na własne oczy. Matka pewnie go nie puści, też stęskniona.
— Chodźmy! — zawołała Ewa, śmiejąc się, i pierwsza wybiegła z podwórza.
Słońce hojnie zalewało wieś ciepłym blaskiem, rzeka wić się wśród porośniętych brzegów, a cały świat wydawał się cudownie piękny. Ale Ewa nie zauważała niczego wokół. Serce wybijało radośnie: — Krzysiu! Krzysiu! — w oczekiwaniu na długo wyczekiwaną chwilę z ukochanym.
— Patrz, tam jest! — Karolina złapała Ewę za rękę.
Ku nim szedł Krzysztof w mundurze wojskowym. Zobaczył dziewczyny i ruszył biegiem.
Radość zalała serce Ewy, poderwała się z miejsca i sama rzuciła mu się w ramiona, przytulając całą drżącą sobą.
Karolina stała z boku i z zazdrością patrzyła na spotkanie zakochanych. I jej podobał się Krzysztof, ale on poza Ewą nie widział nikogo. Skończył szkołę dwa lata wcześniej, został we wsi, by pomagać rodzicom. Gospodarstwo mieli duże, żyli z plonów, mleka i mięsa. Rok później Krzysztofa zabrali do wojska.
*„Co on w niej widzi? Jestem od niej ładniejsza. Dlaczego ona ma wszystko?”* — myślała zazdrośnie Karolina, nerwowo przygryzając wargi. Do oczu napłynęły zdradliwe łzy. Uciekła do domu, rzuciła się na łóżko, wtuliła twarz w poduszkę i dała upust płaczowi.
— Co się stało? — z kuchni wyszła matka.
— Nic — burknęła Karolina.
— No, no. Zazdrościsz? Myślisz, iż dla ciebie chłopaków zabraknie? A Lechu? Patrzy na ciebie jak urzeczony, dobrze zarabia, przystojny, dom ma.
— Mamo! — Karolina zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem. — Wyjadę. Zdam maturę i wyjadę. Do wojewódzkiego.
— Co ty wygadujesz. Czekają tam na ciebie, no tak. Nie, kochanie, gdzie się urodziło, tam się przydało. Wyjedziesz, a oni zostaną… — zaczęła ostrożnie matka.
*„Nie, nie. — Karolina podniosła głowę znad poduszki. — Jestem ładniejsza, figurę mam lepszą. Ewa jak urodzi, rozleje się jak drożdżowe ciasto. Trzeba coś wymyślić. Najważniejsze, żeby ich nie zostawiać samych.”* Łzy wyschły w mgnieniu oka.
— No widzisz — aprobująco powiedziała matka i wróciła do kuchni.
Wkrótce przybiegła Ewa. Karolina zobaczyła, jak bardzo szczęście promieniuje z jej oczu, i serce znowu ścisnęło się z zazdrości. Wymusiła uśmiech.
— Czemu tak gwałtownie się rozstaliście? — Nie mogła ukryć złośliwości.
— Teraz wszyscy krewni się zbiorą, świętować jego powrót. A wieczorem Krzysiek przyjdzie na potańcówkę. O Boże, Karolinko, jestem taka szczęślW końcu, gdy minęło dziesięć lat od proroczych słów Warywary, Krzysztof i Ewa znaleźli swoje szczęście razem, a wspomnienie Karoliny stało się cichym echem przeszłości.