Powrót do obcych drzwi

polregion.pl 5 dni temu

„Powrót na obcy próg”

Justyna śpiewała z euforii — wreszcie miała własne mieszkanie. Nie pokój w komunale, nie kąt u zrzędliwej wynajmującej, ale prawdziwe dwupokojowe lokum w zwyczajnej dzielnicy Łodzi. Bez Jadwig Stefanowych, gaszących światło o jedenastej i wrzeszczących pod drzwiami, żeby „nie lała wody godzinami”. Bez nadzorczyń śledzących każdy jej krok. Tylko ona i swobodny oddech dorosłego życia.

Mieszkanie pomogli kupić rodzice, sprzedając stary lokal po zmarłej ciotce. Justyna zrobiła remont, urządziła je po swojemu i zaprosiła przyjaciółkę Olę na parapetówkę. Siedziały, śmiały się, piły herbatę z ciastem. Potem Justyna postanowiła odprowadzić Olę na dół. Otworzyły drzwi, wyszły na klatkę schodową — i wtedy zobaczyły kobietę. Siedziała na schodach, spokojnie jadła kanapkę, obok leżała zniszczona torba.

— Przepraszam, a pani… kto? — zdziwiła się Justyna.

Kobieta zmieszała się, przełknęła.

— Ja… Bronisława Janowska. Mieszkałam tu kiedyś. To pańskie mieszkanie… czy to nie było moje?

Justyna ją rozpoznała — tak, to właśnie ta kobieta sprzedała lokal kilka miesięcy temu.

— Co pani tu robi?

— Proszę panienki… — oczy Bronisławy Janowskiej wypełniły się łzami. — Nie mam już dokąd iść…

Przyjaciółki wymieniły spojrzenia. Bronisława Janowska rozpłakała się i opowiedziała.

Po rozwodzie sama wychowywała syna — Wojtka. Wszystko dla niego, wszystko w niego. Wyrosło z niego porządne, stateczne chłopisko. Skończył studia, znalazł pracę, ożenił się z energiczną dziewczyną — Kasią. Z początku było dobrze. Wyprowadzili się do jego trzypokojowego mieszkania, a Bronisława została sama. Potem urodził się wnuk — Staś. Potem — Zosia. A po paru latach Kasia z Wojtkiem zaproponowali: sprzedaj mieszkanie, mieszkaj z nami. Będzie prościej. Mówili, iż i tak siedzisz z dziećmi.

Zgodziła się. Obiecali połowę pieniędzy przelać na jej konto, połowę zatrzymać dla siebie. Ale pieniądze nigdy nie przyszły.

Życie z młodą rodziną okazało się nie do zniesienia. Dzieci — od rana do nocy. Kasia do pracy, Wojtek do biura. Gotowanie, pranie, sprzątanie, wychowanie — wszystko na niej. Ale wychowywać babci nie wolno — tylko niańczyć, karmić i milczeć. Ani słowa skargi.

Gdy poskarżyła się na zdrowie, Wojtek tylko westchnął: „Mamo, przecież dajesz radę. Dzieci zdrowe, Kasia zadowolona, ja mogę spokojnie pracować. To szczęście — żyć razem”.

Bronisława Janowska męczyła się aż do łez. Latem, gdy rodzina wyjechała nad morze, powiedziała, iż jedzie do koleżanki, a sama błąkała się po mieście, nocowała nad Wisłą, na ławce. A dziś nagle przyszła pod ten dom. Nie wiedziała po co. Po prostu ciągnęło.

— Pomyślałam nawet, żeby przenocować tu, na strychu… — szepnęła smutno.

Justyna i Ola nie mogły powstrzymać emocji.

— Tak nie można! — oburzyła się Ola. — Pani nie jest sama! Chodźmy do Justyny, tam się pani przespać.

— Ależ niewygodnie… — zawstydziła się kobieta.

— Żadnych „niewygodnie”! — powiedziała Justyna.

W domu, przy herbacie, Ola, z zawodu prawniczka, delikatnie wypytała Bronisławę Janowską: co stało się z pieniędzmi ze sprzedaży mieszkania?

— Wojtuś mówił, iż wpłaci połowę na lokatę… — wyszeptała kobieta.

— Za te pieniądze można kupić kawalerkę — stanowczo oznajmiła Ola. — My z Justyną pomożemy.

Miesiąc później Bronisława Janowska wprowadziła się do nowego, małego, ale swojego mieszkania. W tym samym bloku, tylko na innym piętrze. Co dokładnie powiedziała Ola Wojtkowi — nikt nie wiedział. Ale zapłacił.

Kasia przestała się odzywać do teściowej. Wnukowie przychodzili do niej sami — na zmianę.

A Bronisława Janowska znów się uśmiechała. Z Justyną się zaprzyjaźniły, chodziły razem do teatru i na wystawy.

— Oto, co zrozumiałam — powiedziała kiedyś Ola. — Starość trzeba witać we własnym mieszkaniu. Inaczej — łatwo zostać choćby bez dachu nad głową.

Justyna skinęła głową:

— I najważniejsze — nie milczeć, gdy wpychają cię w kąt.

Idź do oryginalnego materiału