Powrót do obcej krainy

twojacena.pl 2 tygodni temu

„Powrót na obce progi”

Jagoda śpiewała z euforii — w końcu miała własne mieszkanie. Nie pokój w komunale, nie kąt u zrzędliwej gospodyni, ale prawdziwe dwupokojowe mieszkanie w zwykłej dzielnicy Łodzi. Bez Jadwig Stefanowych, gaszących światło o jedenastej i wrzeszczących pod drzwiami, by „nie hałasowała pod prysznicem”. Bez mentorów kontrolujących każdy krok. Tylko ona i swobodny oddech dorosłości.

Rodzice pomogli jej je kupić, sprzedając starą nieruchomość po zmarłej ciotce. Jagoda zrobiła remont, urządziła po swojemu i zaprosiła przyjaciółkę Kasię na podwieczorek. Siedziały, śmiały się, piły herbatę z ciastem. Potem Jagoda postanowiła odprowadzić Kasię do wyjścia. Otworzyły drzwi, wyszły na klatkę schodową — i wtedy na półpiętrze zobaczyły kobietę. Siedziała na stopniu, spokojnie jadła kanapkę, obok leżała wytarta torba.

— Przepraszam, a pani…? — zdziwiła się Jagoda.

Kobieta zmieszała się, przełknęła.

— Ja… Irena Benedyktówna. Mieszkałam tu kiedyś. To państwo kupili moje dawne mieszkanie?

Jagoda ją rozpoznała — tak, to ona sprzedała je kilka miesięcy temu.

— Co pani tu robi?

— Widzicie, dziewczynki… — oczy Ireny Benedyktówny wypełniły się łzami. — Nie mam już gdzie iść…

Przyjaciółki wymieniły spojrzenia. Kobieta zaczęła płakać i opowiedziała.

Po rozwodzie sama wychowywała syna — Jacka. Wszystko dla niego, wszystko mu poświęciła. Wyrosły porządny, pracowity, dobry. Uczył się, znalazł pracę, ożenił z energiczną dziewczyną — Olą. Najpierw było dobrze. Wyprowadzili się do jego trzypokojowego mieszkania, a Irena została sama. Potem urodził się wnuk — Staś. Później — Hania. A po paru latach Ola z Jackiem zaproponowali: sprzedaj swoje, zamieszkaj z nami. Będzie wygodniej. Mówili, iż i tak całe dnie spędza z wnukami.

Zgodziła się. Obiecali połowę dla niej na konto, resztę dla siebie. Ale pieniędzy nigdy przy nich nie zobaczyła.

Życie z młodą rodziną okazało się koszmarem. Dzieci od rana do nocy. Ola w pracy, Jacek w biurze. Gotowanie, pranie, sprzątanie, wychowanie — wszystko na niej. A przy tym babci nie wolno było choćby upomnieć dzieci — tylko karmić, pilnować i milczeć. Ani słowa skargi.

Gdy poskarżyła się na zdrowie, Jacek tylko westchnął: „Mamo, przecież dajesz radę. Dzieci są zadbane, Ola zadowolona, ja mogę spokojnie pracować. To szczęście — mieć rodzinę pod jednym dachem”.

Irena Benedyktówna płakała ze zmęczenia. Latem, gdy rodzina wyjechała nad morze, powiedziała, iż jedzie do przyjaciółki, ale sama krążyła po mieście, nocując nad Wisłą, na ławce. A dziś nagle wróciła do tego domu. Nie wiadomo po co. Po prostu ją tu ciągnęło.

— Myślałam nawet, by przenocować na strychu… — szepnęła smutno.

Jagoda i Kasia nie mogły powstrzymać wzruszenia.

— Tak nie można! — oburzyła się Kasia. — Nie jest pani sama! Chodźmy do Jagody, tam się przespanie.

— Nie wypada… — zawstydziła się kobieta.

— Co za niewypada! — odparła Jagoda.

W domu przy herbacie Kasia, z wykształcenia prawniczka, delikatnie wypytała Irenę Benedyktównę: co stało się z pieniędzmi ze sprzedaży?

— Jacuś mówił, iż wpłaci połowę na lokatę… — wyszeptała.

— Za te pieniądze można kupić kawalerkę — stwierdziła stanowczo Kasia. — Pomówimy z Jagodą.

Miesiąc później Irena Benedyktówna wprowadziła się do nowego, małego, ale swojego mieszkania. W tym samym bloku, tylko piętro wyżej. Cóż takiego powiedziała Kasia Jackowi — nikt nie wiedział. Ale zapłacił.

Ola przestała się z teściową widywać. Wnuki przychodziły same — na zmianę.

A Irena Benedyktówna znów się uśmiechała. Zaprzyjaźniła się z Jagodą, chodziły razem do teatru i na wystawy.

— Oto, co zrozumiałam — powiedziała kiedyś Kasia. — Starość trzeba spotkać we własnych czterech ścianach. Inaczej łatwo stracić choćby dach nad głową.

Jagoda skinęła głową:

— I najważniejsze — nie milczeć, gdy ktoś spycha cię w kąt.

Idź do oryginalnego materiału