Powrót córki

polregion.pl 3 godzin temu

Córka wraca
Wyjeżdżam, tato głos Ani drżał, ale w oczach paliła się uparta determinacja. Stała w drzwiach ich ciasnej kuchni, ściskając telefon jak koło ratunkowe. Na jej jeansowej kurtce błyszczała przypinka z napisem Marzenia. Do cioci Ewy. Do Warszawy. Tam przynajmniej coś się dzieje.

Marek zastygł, trzymając w ręce kubek z wystygłą herbatą. Jego córka, jego Ania, patrzyła na niego jak na obcego. Za oknem huczał wieczorny Wrocław klaksony samochodów, śmiech sąsiedzkich dzieci ale w jego piersi panowała cisza, jak przed burzą.

Wyjeżdżasz? powtórzył, starając się, by głos nie zadrżał. Palce ścisnęły kubek tak mocno, iż kostki zbielały. I myślisz, iż tam będzie lepiej? Beze mnie?

A co tu jest? Ania prychnęła, odgarniając ciemne włosy z twarzy. Ty sam utknąłeś w przeszłości. Z mamą. Z tym swoim autobusem. Ja już tak nie mogę, tato. Mam piętnaście lat, a czuję się jak w klatce!

Odwróciła się i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Echo rozległo się po mieszkaniu. Marek postawił kubek na stole, czując, jak serce się zaciska. Wiedział, iż Ania ma rację kurczowo trzymał się przeszłości jak tonący brzytwy. Ale puścić ją? To było ponad jego siły.

***

Poranek w ich bloku na obrzeżach miasta pachniał kawą, lekko przypalonym tostem i smarem, który Marek przynosił na ubraniu. Obudził się o szóstej, jak zawsze, by zdążyć na pierwszą zmianę. Jego stary autobus, wyblakły na niebiesko, czekał na parkingu zajezdni. Praca kierowcy była monotonna, ale stabilna jak bicie serca. To ona trzymała go na powierzchni po śmierci Oli, jego żony, pięć lat temu.

Ania, wstawaj, spóźnisz się do szkoły! krzyknął, stojąc przy kuchence i przewracając jajecznicę. Patelnia syczała, a w radiu cicho grała jakaś popowa piosenka. W odpowiedzi cisza. Ania ostatnio prawie z nim nie rozmawiała, chowała się za słuchawkami lub ekranem telefonu.

Tato, sama się ogarnę burknęła, w końcu pojawiając się w kuchni. Jej szkolny mundurek był lekko pomięty, czarne adidasy rozluźnione, a plecak zwisał na jednym ramieniu. Znowu całą noc spędziłeś w garażu?

Musiałem sprawdzić silnik Marek wzruszył ramionami, podając jej talerz z jajecznicą i kanapką. Jedz, bo do obiadu nie dotrwasz.

Nie jestem głodna Ania przewróciła oczami, ale kanapkę wzięła i ugryzłą kawałek. Była tak podobna do Oli te same ciemne oczy, ten sam uparty podbródek, ta sama mina, gdy się złościła. Czasem Marek patrzył na córkę i widział żonę, śmiejącą się w ich dawnym mieszkaniu, gdy dopiero zaczynali razem żyć. Ale Ola odeszła rak zabrał ją szybko, zostawiając go z dziesięcioletnią Anią i pustką, której nigdy nie wypełnił.

Tato, dziś wrócę późno rzuciła Ania, kierując się już do drzwi. Mamy projekt w szkole, potem ze Zosią gdzieś wpadniemy.

Dobrze, tylko zadzwoń powiedział, wycierając ręce w ręcznik. I nie włócz się do nocy, Aniu. Martwię się.

Wiem, wiem prychnęła i wyszła, zostawiając za sobą zapach swojego owocowego szamponu.

Marek westchnął, dopił kawę i ruszył do zajezdni. Jego autobus, przezwany przez kolegów Staruszkiem, był dla niego czymś więcej niż maszyną. To był jego świat zapach benzyny, skrzypienie skórzanych siedzeń, znajome twarze pasażerów, którzy witali się z nim każdego ranka. Ale Ania nienawidziła tego autobusu. Tato, on jest taki jak ty stary i nudny powiedziała kiedyś, a to zabolało bardziej, niż się spodziewał.

***

Marek nie od razu zrozumiał, jak to się zaczęło. Miał dwadzieścia lat, gdy pierwszy raz zobaczył Olę stała na przystanku, w lekkiej niebieskiej sukience, z rozczochranym warkoczem, i kłóciła się z konduktorem, który nie przyjął jej drobnych. Marek, wtedy jeszcze stażysta, otworzył drzwi autobusu i uśmiechnął się.

Wejdź bez biletu mrugnął, poprawiając czapkę. Tylko nie krzycz na całe osiedle.

Ja nie krzyczę prychnęła Ola, ale uśmiechnęła się w odpowiedzi, jej policzki zaróżowiły się. Zawsze jesteś taki miły?

Tylko dla ładnych zażartował, a ona roześmiała się, odchylając głowę.

Tak zaczęła się ich historia. Ola była nauczycielką muzyki w szkole, uwielbiała grać na gitarze i śpiewać stare piosenki od Czerwonych Gitar po Grechutę. Marzyła o podróżach, o morzu, o domu z ogrodem, gdzie Ania będzie biegać boso. Marek obiecywał jej to wszystko, ale życie potoczyło się inaczej. Ania urodziła się, gdy mieli lekko po trzydziestce, a Ola promieniała szczęściem, nucąc kołysanki. Potem przyszli lekarze, diagnoza, szpitale. Marek trzymał jej dłoń do końca, ale to było za mało.

Dbaj o Anię szepnęła Ola w szpitalnej sali, jej głos był słaby jak jesienny liść. Sala pachniała lekami, a za oknem mżył deszcz. I o siebie, Marek. Nie zapomnij żyć.

Obiecuję powiedział, ale łzy dławiły go. Nie wiedział, jak żyć bez niej.

Po pogrzebie Marek zagrzebał się w pracy. Autobus stał się jego schronieniem tam nie musiał myśleć, tylko kręcił kierownicą, słuchał radia i udawał, iż wszystko jest w porządku. Ania rosła, ale z każdym rokiem między nimi wyrastał mur. Winiła go za milczenie, za to, iż nie potrafił puścić Oli. A on nie wiedział, jak wytłumaczyć, iż boi się stracić też ją.

***

Tego wieczoru Marek wrócił wcześniej, z torbą zakupów ziemniaki, mleko, ulubione jogurty Ani. Córka była w swoim pokoju, drzwi uchylone. Chciał zawołać ją na kolację, ale zastygł, usłyszawszy jej głos. Mówiła przez telefon, a każde słowo uderzało jak młot.

Tak, ciociu Ewo, mówię poważnie głos Ani był ostry, niemal zły. Chcę do ciebie, do Warszawy. TMarek otworzył drzwi do jej pokoju, postanawiając w końcu powiedzieć to, co tłumił od lat iż choć stracił Olę, nie chce stracić też Ani, i iż gotów jest sprzedać Staruszka, byle tylko zacząć od nowa.

Idź do oryginalnego materiału