Postanowiłem wrócić

newsempire24.com 6 dni temu

Piękna Marysia Kowalska postanowiła wyjść za mąż. Na uczelni wszyscy byli pewni, iż ta urodziwa koleżanka z roku pierwsza wskoczy w związek małżeński.
Tyle iż jej wybrankiem okazał się ich profesor – doktor nauk filologicznych, który od dawna był boleśnie żonaty. Ale kogo i kiedy to powstrzymało?
Dobrze, iż różnica wieku to tylko około trzydziestu lat – całkiem akceptowalna!

– Naoglądałaś się głupot w internecie! – wrzeszczała babcia Marysi. – Patrzcie, co wymyśliła – on jest starszy od twojego ojca!
– No i co? – upierała się wnuczka, której schlebiała uwaga starszego profesora. – Teraz to modne!
– Właśnie, iż modne! Zrób sobie jeszcze tatuaż na twarzy – przecież to też teraz modne! Najlepiej na czole wielkimi literami: „D**ka” – będzie ci pasować!
– A zrobię! – śmiała się Marysia. – Jutro pójdę i zrobię, akurat na ślub!

„Mówią, iż wszystko to Boża rosa. Oto pokolenie stracone! – z goryczą myślała babcia Halina, patrząc na kręcącą się przed lustrem dziewczynę. – Naprawdę nie ma już nic świętego.”

– Byłaś u niego w domu! Piłaś herbatę! – próbowała odwołać się do sumienia wnuczki. – Poznałaś jego żonę! Nie wstyd?
– Dlaczego miałabym się wstydzić? Czy to moja wina, iż się we mnie zakochał? A do domu chodziłam, bo tak wypada – pomagał mi z pracą dyplomową!
– Tak, pomagał z pracą! Dostałaś pomoc, to idź już z Bogiem! A ty wskoczyłaś do ich łóżka! I to małżeńskiego, nie zapominaj!
– Jesteś nudna, babciu! – podsumowała Marysia. – I staroświecka jak naftalina! Teraz są nowe czasy!
– Spać z żonatym facetem to według ciebie nowość? Rozczaruję cię – to się nazywa zupełnie inaczej! – podniosła głos Halina. – I nie mów, iż go kochasz, bo nie uwierzę!

Marysia prychnęła i poszła do siebie. Nazajutrz zakochany profesor zabrał ją jako partnerkę na jubileusz kolegi z pracy.
To był ich pierwszy wspólny wyjazd w jego towarzystwie – trzeba było kiedyś zacząć!
Mieszkali już razem w wynajętym mieszkaniu – profesor niedawno odszedł od żony i złożył pozew o rozwód. Tego dnia Marysia przyjechała po sukienkę na nadchodzące przyjęcie.

Następnego dnia w kawiarni profesorzy i doktorzy, widząc piękną Marysię u boku łysego Arkadiusza, lekko osłupieli.
Zwłaszcza ich żony – wszystkie znały i przyjaźniły się z jego pierwszą żoną, Ludmiłą.
Wystrojone panie zaczęły wymieniać porozumiewawcze spojrzenia: „No proszę, co za numer! A to ci Arka! Może córka?”
Ale Marysia zachowywała się jednoznacznie – uśmiechała się znacząco i kładła rękę na udzie profesora – dla córki to zbyt śmiało!
A on niczego nie zauważał – był absolutnie szczęśliwy! Arkadiusz kompletnie stracił głowę z miłości!

To się nazywa „diabeł w sercu” – wiesz, iż to źle. Że tak się nie robi. Że to nieuczciwe. Że zdradziłeś. A jednak wszystko dzieje się jakby wbrew twojej woli! Jak pod hipnozą!

Zaczęły się tańce – i profesor tańczył tylko z ukochaną. I było cudownie: półmrok sali, dyskretna muzyka z przeszłości i obok – młoda, beztroska istota, pełna wdzięku i tak pożądana.
A potem Marysię na „wolniaka” zaprosił syn jubilata. I gdy Arkadiusz patrzył, jak tańczą – zbyt blisko! – podszedł do niego kolega i bez ogródek zapytał:
– I co zamierzasz z nią zrobić? Czego ona się u ciebie uczy? Życiowych mądrości i szacunku dla tradycji?
– O co ci chodzi? – zdziwił się profesor, spodziewający się tylko zachwytów nad nową wybranką.
– Wprost! Ona jest tępa – ma oczy jak krowa. I to na nią wymieniłeś swoją Ludkę?

„Zazdrości, na pewno! – przemknęło przez myśl Arkadiuszowi. – Trudno nie zazdrościć, skoro taka dziewczyna nie jest z tobą!
Ich żony to dawno nie pierwsza młodość. A tu – słodka brzoskwinia, która należy do niego!”

Stało się jasne, iż przyjaciele przyjęli nową partnerkę profesora chłodno i nie podzielali jego entuzjazmu.
„No to… na zdrowie! – zdecydował Arka. – Mnie choćby lepiej! Teraz mam takie bogate życie osobiste!”

Muzyka zagrała coś żywszego. Marysia z partnerem zaczęli podskakiwać i kręcić się.
Krótka, puszysta spódniczka uniosła się, i można było odnieść wrażenie, iż nic pod nią nie ma – ach, te stringi!
Krótko mówiąc, zaczęło się szaleństwo. Żony profesorów zaczęły się burzyć – jak to można, na Boga?!
I Arka zrozumiał, iż czas się zwijać, zanim nie zaczną bić.
Wyciągnął opierającą się Marysię – „Chcę tańczyć!” – i wyprowadził za rękę: w domu do tańczysz!

Wtedy po raz pierwszy przyszła mu myśl: może się pospieszył? Może nie trzeba było od razu ciąć rozwodu, tylko trochę poczekać?
Ludka nigdy by tak nie postąpiła, choć w młodości była nie mniej urodziwa.
Ale uczciwy mężczyzna od razu wyznał wszystko żonie: „Pokochałem, odchodzę, wybacz! Zostawiam ci wszystko!”
A ona, mądra i taktowna, której „przyjaciele” już donieśli o wybrykach Arka, oczywiście puściła swojego łysiejącego Romeo.

Lecz śmiejąca się pod wpływem alkoholu dziewczyna wyrwała profesora z zadumy: oto jego szczęście! I wcale nie jest głupia! A krowy, nawiasem mówiąc, mają piękne oczy!

Dni płynęły swoim rytmem. Arkadiusz ciężko pracował. Marysia, która już skończyła studia i szukała swojego miejsca w życiu, czekała na jego powrót: „Możemy sobie na to pozwolić, kotku?”
No cóż, też zajęcie. Niby gorsze od pielęgnowania tradycji?

Na słowo „kotku” Arkadiusz się krzywił, ale nie protestował – a nuż odejdzie?
A jego życie zmieniło się diametralnie – dziewczyna, która cały dzień siedziała w domu, wymagała od narzeczonego aktywności!
A on, który przekroczył już pięćdziesiątkę, marzył tylko o kanapie i odpoczynku – przed nim przecież jeszcze gorąca noc, w której musiał dotrzymać kroku.

Zamiast tego musiał udawać energicznego i chodzić do kawiarni – Marysia nie zaw

Idź do oryginalnego materiału