Poranek mamy o 5:30

newsempire24.com 10 godzin temu

Mamine poranki o 5:30

W zeszłą sobotę ja i mój mąż Piotrek obudziliśmy się o 5:30 jak po porażeniu prądem. A to wszystko przez moją kochaną mamę, Krystynę Stanisławównę, która przez dwadzieścia lat harowała w Polsce i Niemczech, a teraz, wróciwszy do domu, zamieniła się w słoneczko, które świeci prosto w oczy o 5:30 w sobotę! To czas, gdy normalni ludzie śpią, marząc o weekendzie, a my z Piotrkiem biegamy po domu, bo mama uznała, iż poranek to idealny moment na sprzątanie, żurek i pogaduchy o życiu. Kocham ją, serio, ale czasem mam ochotę schować się pod kołdrę i udawać, iż nie słyszę jej radosnego: “Ania, wstawaj, dzień marnuje się!”

Moja mama to prawdziwy huragan. Przez dwadzieścia lat pracowała za granicą, żeby utrzymać mnie i brata. Gdy dorastaliśmy, sprzątała w polskich biurach, opiekowała się niemieckimi staruszkami, wysyłała nam pieniądze na naukę i ubrania. Zawsze byłam z niej dumna, chociaż strasznie za nią tęskniłam. Rok temu wróciła — z walizką pełną historii, nawykiem wstawania z kurami i energią, której starczyłoby dla pięciorga. Zaproponowaliśmy jej, żeby zamieszkała z nami, w naszym domu, żeby w końcu odpoczęła. Ale odpoczynek dla Krystyny Stanisławówny to chyba mit. Odpoczywa tylko wtedy, gdy śpi, a śpi chyba z dwie godziny na dobę.

Tamtej soboty marzyłam, żeby się wyspać. Tydzień w pracy był ciężki, chciałam poleżeć w łóżku, napić się kawy w ciszy, obejrzeć serial. Ale o 5:30 usłyszałam stukanie w kuchni, a potem głos mamy: “Ania, Piotrek, wstawajcie! Ciasto na pierogi już wyrobione, trzeba pomóc!” Otworzyłam jedno oko, spojrzałam na Piotrka — leżał wtulony w poduszkę i jęczał: “Aniu, twoja mama nas wykończy”. Szeptem odparłam: “Wytrzymaj, to przecież moja mama”. Ale w środku przygotowywałam się już na kolejny mamin szturm.

Zeszliśmy do kuchni, a tam istne piekło. Mama w kwiecistym fartuchu ugniatała ciasto, na kuchence bulgotał żurek, a na stole stała miska z kapustą na farsz. “Mamo — mówię — po co tak wcześnie? Można przecież upiec pierogi na obiad!” A ona, nie odrywając się od ciasta: “Aniu, poranek to złota godzina! Wy śpicie, a życie ucieka!” Życie? O 5:30? Piotrek, próbując być dyplomatą, zapytał: “Krystyno Stanisławno, może zrobię kawę?” Ale mama tylko machnęła ręką: “Kawę później, Piotrek, potrafisz siekać kapustę?” Mój biedny mąż, który w życiu kapustę widział tylko w sałatce, pokornie wziął nóż.

Kocham energię mamy, ale czasem mnie wykańcza. Ona nie gotuje — ona prowadzi kuchenną ofensywę. W godzinę poszatkowaliśmy trzy kilo kapusty, wyrobiliśmy drugą porcję ciasta i usmażyliśmy kotlety, bo “żurek bez kotleta to nie żurek”. Piotrek próbował uciec pod pretekstem “sprawdzenia maili”, ale mama go złapała: “Piotrek, umyj garnek, bo Ania nie da rady!” Spojrzałam na męża ze współczuciem — wyraźnie żałował, iż nie został w łóżku.

Gdy pracowaliśmy, mama opowiadała historie z czasów, gdy była za granicą. Jak uczyła się polskiego, żeby móc kląć na szefa, jak w Niemczech piekła pierogi dla sąsiadów, jak tęskniła. Słuchałam i czułam ciepło, ale jednocześnie myślałam: “Mamo, dlaczego nie możesz pospać dłużej?” Spróbowałam delikatnie: “Może w następną sobotę prześpimy się do ósmej?” A mama tylko się zaśmiała: “Aniu, o ósmej to już dzień się kończy!” Kończy? Przecież ledwo się zaczyna!

W południe kuchnia lśniła, pierogi się piekły, żurek pachniał, a my z Piotrkiem wyglądaliśmy jak po maratonie. Mama, świeża jak rześkie jabłko, postawiła przed nami miski i oświadczyła: “No, dzieci, to dopiero życie! Jedzcie, póki gorące”. Jedliśmy, i musiałam przyznać — żurek był boski. Piotrek szepnął: “Aniu, twoja mama to czołg, ale gotuje jak mistrz”. Roześmialiśmy się, ale w głębi duszy wiedziałam — mama taka jest, bo całe życie walczyła, pracowała, przetrwała. A teraz chce, żebyśmy żyli tak samo — pełnią życia, choćby jeżeli zaczyna się o 5:30.

Pogadałam z koleżanką, poskarżyłam się na mamine pobudki. Roześmiała się: “Ania, to twoje skarby! Wytrzymaj, uczy was życia na pełnych obrotach”. Uczy? Może. Ale i tak marzę o sobotzie, gdy obudzimy się w ciszy, bez maminego “wstawajcie, dzień leci”. Zaproponowałam kompromis: “Mamo, może w niedzielę pierogi, a w sobotę spanie?” Pokręciła głową: “Aniu, w niedzielę będziemy kopać ziemniaki!” Kopali? Piotrek, gdy to usłyszał, o mało się nie zakrztusił herbatą.

Teraz uczę się balansować między miłością do mamy a chęcią zachowania nerwów. To moje słoneczko, moja bohaterka, ale czasem to słońce aż razi. Dziękuję jej za wszystko, co dla nas zrobiła, za żurek, za jej nieposkromioną energię. Ale i tak mam nadzieję, iż uda mi się wyprosić jedną spokojną sobotę. A na razie biorę łyżkę, jem jej zupę i myślę: może o 5:30 rano naprawdę jest jakaś magia? Tylko ja jeszcze jej nie dostrzegłam…

Idź do oryginalnego materiału