Miałam pięćdziesiąt pięć lat i zawsze byłam przekonana, iż konfliktów między teściową a synową można uniknąć, jeżeli obie kobiety zachowują się rozsądnie. W końcu łączy nas miłość do tej samej osoby — mojego syna. Wierzyłam, iż choćby przy różnych charakterach i poglądach zawsze można się dogadać. Wierzyłam… aż do minionego weekendu na działce, który zapamiętam na długo — i to niezbyt ciepło.
Mój syn niedługo się żeni. Jego wybrankę — Kornelię — widziałam dotąd tylko kilka razy i nie zdążyłyśmy się dobrze poznać. Żeby to nadrobić, zaprosiliśmy młodych na działkę, by odpoczęli i spokojnie porozmawiali. Przygotowywałam się z sercem, wymyśliłam menu, napiekłam i nagotowałam od przystawek po dania główne. Chciałam, żeby był to przytulny rodzinny wieczór.
W sobotę w południe syn z narzeczoną przyjechali. Ucieszyłam się, powitałam ich z uśmiechem. Gdy się rozgoszczali, zaczęłam nakrywać do stołu i mimochodem poprosiłam Kornelię o pomoc: żby pokroiła chleb i rozłożyła sztućce. Nic wielkiego — nie kopać rowów, nie grabić liści. Ale ona, usłyszawszy mnie, choćby się nie poruszyła — została na kanapie obok mojego syna i kontynuowała rozmowę, jakby nic się nie stało. Zamilkłam, pomyślałam: może nie dosłyszała. Przyniosłam wszystko sama, nakryłam, nie powtarzałam prośby — było mi trochę głupio.
Po obiedzie młodzi poszli odpocząć, a my z mężem zmywaliśmy naczynia. Wieczorem znów nakrywałam — mieliśmy napić się herbaty przed grillowaniem. Wtedy znów zwróciłam się do Kornelii:
— Kornelio, pokrój proszę ser.
A w odpowiedzi usłyszałam coś, od czego zrobiło mi się zimno w brzuchu:
— Jak się jest gościem, lepiej się nie wtrącać. Gospodyni i tak zrobi wszystko po swojemu.
Osłupiałam. Jak można nieprawidłowo pokroić ser?! I od kiedy zwykła, grzeczna prośba to wtrącanie się?
Cały wieczór trzymała się tej dziwnej zasady. Gdy mężczyźni wyszli grilować, nie podeszła ani do mnie, ani do kuchni. Tylko gaworzyła miło obok, gdy ja biegałam z talerzami. choćby nie zaproponowała sprzątnięcia stołu czy zmywania naczyń. Mój syn zauważył moje zdenerwowanie i sam zaczął zbierać talerze. A ona? Jakby nigdy nic. Nie rzekła choćby „pomożesz?”.
Następnego dnia spali do południa. Potem, bez pośpiechu, zaczęli się pakować do miasta. Łóżka nie pościelili — pewnie bali się „wtrącać”.
Wiecie, uwielbiam gości. Często przyjeżdżają do mnie przyjaciółki, siostrzenice, choćby byli koledzy męża. I każdy, choćby za pierwszym razem, stara się jako- pomóc: sprzątnąć, pokroić warzywa, umyć kubki. Moja siostra zawsze mówi: „Ty gotowałaś, teraz moja kolej”. Znajomi przywożą jedzenie, żeby mnie nie przeciążać. To szacunek. To wdzięczność za gościnę.
A zachowanie Kornelii — jak zimny prysznic. Jakby to ja powinnam robić wszystko, bo „gospodyni”, a ona przyszła tylko odpocząć. Ani odrobiny szacunku — ani w geście, ani w słowie. Tylko obojętność i bierne korzystanie.
Starałam się nie okazywać urazy. Ale we mnie wszystko wrze. I teraz nie wiem, co dalej. Za kilka miesięcy ślub. Chcemy czy nie — będziemy musiały jakoś ułożyć relacje. Nie chcę być wrogiem we własnej rodzinie. Ale też nie mam zamiaru być służącą dla dorosłej dziewczyny, która uważa, iż „nie wypada” choćby sera pokroić.
Co dalej? Czy zawsze będzie się tak dystansować, udawać, iż dom to nie jej sprawa? A jak urodzi się dziecko? Będę niańczyć wnuka, podczas gdy ona będzie odpoczywać, a potem słuchać, iż „babcie powinny pomagać”?
Może jestem staroświecka? Może teraz modne jest być takim „gościem” — uśmiechać się, gawędzić i w nic się nie angażować? Ale dla mnie rodzina to wsparcie, zaangażowanie, szczerość. A nie obcy ludzie przy jednym stole.
Syn jeszcze nic nie rozumie. Kochał ją — i to piękne. Nie chcę stawać między nimi. Ale też nie mogę milczeć. Bo potem będzie za późno…