Pół roku pod jednym dachem z teściową: jak zrujnowała nasze małżeństwo

twojacena.pl 3 dni temu

Pół roku pod jednym dachem z teściową: jak zrujnowała nasze małżeństwo

Od pół roku moje życie stało się niekończącą się pętlą nerwów. Wtedy teściowa — Halina Janowska — oznajmiła, iż nie może już dłużej żyć sama. Łzy, presja, opowieści o samotności i nocnym lęku. Tak naciągnęła mojego męża, iż bez mojej wiedzy natychmiast sprowadził ją do nas — do naszej kawalerki w centrum Poznania.

A przecież miała własny dom z ogródkiem i przestronną kuchnią. Ale najwyraźniej zrobiło się tam „zbyt cicho”. Choć nikt jej nie porzucił, nikt nie ignorował. Odwiedzaliśmy ją, przywoziliśmy zakupy, pomagaliśmy z lekarstwami. Ona jednak zdecydowała inaczej — zapragnęła pełnej kontroli. Nad synem. Nade mną. Nad naszym życiem.

Halina Janowska to kobieta nie do zniesienia. Uparta, kapryśna, z manią wielkości. Dopóki żył jej mąż, jeszcze trzymała fason. Ale po jego śmierci, gdy odszedł jedyny człowiek, który choć trochę ją powstrzymywał, rozpoczął się prawdziwy koszmar.

Najpierw żałoba. Wszyscy przeżywaliśmy stratę. Ona naprawdę cierpiała, więc ja, mimo chłodu w naszych relacjach, starałam się być przy niej. Nie zostawialiśmy jej samej ani na dzień. ale po kilku miesiącach w jej oczach znów pojawił się błysk. Niestety, nie ciepła, ale dominacji.

Zaczęła znów rzucać złośliwe uwagi pod moim adresem:

— Mogłabyś chociaż się uczesać, zanim mąż wróci z pracy.
— Co to za mięso? Twarde jak podeszwa. Matka cię gotować nie nauczyła?

I te ciągłe porównania: „A u Joli syn zjada barszcz i chwali. A twój tylko się krzywi…”. Tyle iż Jola to siostrzenica z trójką dzieci i mężem popychadłem, który bez pozwolenia choćby ust nie otworzy.

Gdy zaproponowała, żebyśmy się do niej wprowadzili, stanęłam murem. Owszem, dom ma większy. Ale nie mogłabym tam swobodnie oddychać. Nasze mieszkanie, choć skromne, jest w centrum — praca, przedszkół, sklepy w zasięgu ręki. I najważniejsze — to nasz dom. ale nikt mnie nie słuchał. Mąż słyszał tylko ją:
— Mamo, jesteś sama… Tak, oczywiście, zamieszkaj u nas, odpoczniesz trochę.

Błagałam go, żeby się zastanowił. Przestrzegałam. Wiedziałam, jak to się skończy. Ale obiecał:
— To tymczasowe. Sam wszystko ogarnę. Nie pozwolę, by cię krzywdziła.

Minęło sześć miesięcy. Przestałam siebie poznawać. Stałam się rozdrażona, zmęczona, wyczerpana. Każdy dzień jak senna mara. Od rana do wieczora obsługuję dorosłą, w pełni sprawną kobietę, która uznała, iż mam jej usługiwać jak kelnerka w pięciogwiazdkowym hotelu.

— Herbata z cytryną, ale nie za gorąca.
— Włącz serial, ale nie ten, bo ciśnienie mi skacze.
— Chodźmy na spacer, bo siedzę tu jak pies na łańcuchu.

A gdy zrobię coś nie po jej myśli — zaczyna się monodram:
— Źle się czuję! Wzywaj karetkę! Serce mi staje!

Od dawna planowaliśmy z mężem urlop — marzyliśmy o tygodniu nad morzem, żeby odpocząć. Tak na to czekałam. Ale gdy tylko o tym wspomnieliśmy, Halina Janowska urządziła przedstawienie. Łzy, lamenty:
— Znowu mnie porzucacie! Jestem chora! Nikomu nie jestem potrzebna! Albo jedziecie ze mną, albo wcale!

Mąż, jak zwykle, milczał. Wzruszył tylko ramionami.
— No co ja mogę?.. To przecież matka…

A ja mogę. Nie chcę już tego. Nie prosiłam o pałace, diamenty czy luksusy. Chciałam po prostu żyć z mężem i dziećmi w domu, gdzie nikt mi nie będzie stał nad głową i uczył kroić marchewkę. Ale tego mi odmówiono.

Rodzina rozpada się na moich oczach. Czuję, jak odchodzi szacunek, jak gaśnie miłość. Mój mężczyzna wybrał bycie synem. A ja mam dość bycia ofiarą.

Jeśli jego mama jest ważniejsza niż żona i dzieci, niech zostanie z nią. Nie jestem ze stali. Jestem kobietą — nie cieniem czyjejś woli. jeżeli rozwód to cena za mój spokój, gotowa ją zapłacić.

Idź do oryginalnego materiału