Podwójne życie mojego męża

newsempire24.com 2 tygodni temu

— Znowu nie nocowałeś w domu, Wojtku — stwierdziłem spokojnie, niemal chłodno. Wewnątrz jednak kipiało we mnie jak w garnku.
— Tomek… no wiesz, u nas w klinice istny armagedon. Przyjęliśmy pacjenta w stanie krytycznym…
— Pacjenta? — prychnąłem. — Tylko czemu twoja koszula pachnie damskimi perfumami, a w telefonie widzę, iż o trzeciej w nocy zaglądałeś na Instagrama?
Milczał. Spuścił wzrok. Jak zwykle przetarł nasadę nosa, westchnął, rozłożył ręce.
— Wszystko ci wyjaśnię. Tylko nie zaczynaj. Nie teraz, dobrze?
Nie zacząłem. Choć strasznie chciałem, krzyczeć. Cisnąć w niego tymi perfumami, walnąć w jego dumę. Ale… nie zacząłem.
Byliśmy małżeństwem dziewięć lat. Tak jak u innych: kredyt mieszkaniowy, dziecko w zerówce, wspólne konto i nawyk parzenia sobie rano kawy. Od pół roku jednak tę kawę parzę tylko ja, sobie.
On wyjeżdża wcześniej, niby do szpitala, albo wraca późno. Czasem w ogóle „pracuje nocną”. Tylko sercem czułem: żaden on bohater w białym kitlu. Kłamca. I ma… kogoś.
Na kuchni zagotował się czajnik. Stałem przy oknie, patrząc, jak sąsiad żegna żonę buziakiem idąc do pracy. Jak muska córkę po głowie. Ogarnęło mnie dojmujące poczucie krzywdy: a ja? nic mi się nie należy?
Czemu u mnie nie tak?
Pierwsze ostrzeżenia przegapiłem. To było subtelne, mistrzowskie. Najpierw wyłączył lokalizację: „telefon się zacina”. Przestał zostawiać rzeczy w łazience: „sterylność, wiesz, chirurg”. Telefonu z rąk nie wypuszczał choćby w domu.
— Tomek, no nie dramatyzuj — mówił. — Wiesz, jak cię kocham. Jaka inna? Na ciebie ledwo sił starcza, nie mówiąc o innych.
Gdy brał prysznic, wziąłem jego telefon. Hasło znał choćby nasz kot Mruczek. Ale w messengera… pustka. Albo wszystko usunięte, albo gadali gdzie indziej. Instagram? Tylko piłkarskie profile i kilku chirurgów.
Ale ja przecież — nie wczoraj się urodziłem. I nie jestem tym, kogo można wodzić za nos.
„Jeśli nie złapiesz prawdy, znajdź kogoś, kto ją zna”.
Pomyślałem, iż tą prawdą może być… jego młodszy brat, Kacper. Ten, z którym Wojtek zaczął często „spotykać się wieczorami”.
— Hej, Kacper. Mam do ciebie parę pytań.
— O, Tomek! Siemka! Coś się stało?
— Spotykałeś się wczoraj z Wojtkiem?
— Eee… — zająknął się. — Noo… tak jakby…
Jasne. Tak jakby. No ta.
— Kacper, nie rób teraz dramatu „przyjaciela rodziny”. Po prostu powiedz — był z tobą?
— Nie — wydukał. — Przepraszam, nie mogę go już kryć.
Zastygłem. To było to, zaraz wszystko wyjdzie.
— Więc ma kobietę?
Kacper spuścił wzrok.
— Nie do końca…
— To co?
Zawahał się.
— Jesteś pewien, iż chcesz wszystko wiedzieć?
Poczułem, jak krew uderza mi do głowy.
— Mów. Natychmiast. Bez ściemy.
— On nie tylko z inną… Tomku, on żyje podwójnym życiem. Ma w innej dzielnicy… drugą rodzinę. Kobietę. I… syna. Trzy lata ma.
Sparaliżowało mnie. Jakby wsadzono mnie w próżnię.
Chyba oniemiałem i ogłuchłem jednocześnie. Kacper coś mamrotał, tłumaczył się, ale jego słowa brzmiały jak przez watę.
Syn. Wojtek ma syna.
Czyli trzy lata już kłamie. TRZY LATA. A ja w tym czasie woziłem naszego Kacpra na zajęcia, prasowałem jego koszule, robiłem ulubione pierogi i wierzyłem, iż to trudny okres w pracy. Naiwny. Śmieszny. Małżonek z certyfikatem frajera pierwszej klasy.
— Gdzie ona mieszka? — spytałem Kacpra, już bez łez i drżenia.
— Tomek… nie rób głupot.
— Gdzie. Ona. Mieszka? — powtórzyłem, patrząc mu prosto w oczy.
Ustąpił.
— Mają mieszkanie na Ursynowie. Wynajmuje. Czasem mówi ci, iż zostaje u mnie, a jedzie do nich.
— I ona wie o mnie?
— Oczywiście. Ale… powiedział jej, iż żyjecie jak sąsiedzi. Że wszystko tylko przez dziecko.
Tak, trzyma się. Słuchaj, Wojtku, pokażę ci jak się „trzyma”. W środku kotłowało się we mnie, wszystko wrzało. Musiałem się powstrzymać.
Wieczorem szykowałem kolację, jak zwykle. Kacper robił lekcje w kuchni, a ja kroiłem warzywa na surówkę. Jak w miłej reklamie rodzinnej sielanki. Tylko ja byłem już innym człowiekiem.
Gdy Wojtek wrócił z pracy, przywitałem go jak zawsze – buziakiem w policzek. Tyle, iż teraz robiłem to, by widzieć twarz zdrajcy z bliska.
— Jak dyżur?
— Padłem — mruknął, siadając do stołu. — Mieliśmy faceta z perforacją wrzodu. Straszna historia…
— Wojtku… nie musisz lecieć po kol
do swojego trzyletniego synka po kolacji? — dokonczyłem pytanie, jednak ciekawość przetłumaczyła wszystko bez słów.

Idź do oryginalnego materiału