Podróż nad wodę

polregion.pl 1 tydzień temu

**Wyjazd nad morze**

W wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat Marek Aleksander Kowalski został wdowcem. Córka zaraz po pogrzebie matki zaproponowała ojcu, żeby zamieszkał z nią.

– Tato, pojedź z nami. Jak ty tu sam będziesz? To ciężkie. Choć na początku, żebyś doszedł do siebie…

– Dziękuję, córeczko, ale nie pojadę. Nie martw się o mnie. Nie jestem niedołężnym staruszkiem, dam sobie radę. Co ja tam u was będę robił? Lepiej ty zostań u mnie dłużej – powiedział Marek, patrząc na córkę z nadzieją.

– Tato, tam Łukasz i Piotrek sami. Łukasz ma trudny wiek nastoletni, Piotrek pracę… Muszę jechać – zawstydzona rzekła Kinga i przytuliła ojca.

– Rozumiem – Marek poklepał córkę po ręce.

– Tato, jeżeli czegokolwiek będziesz potrzebować, od razu dzwoń. Obiecujesz?

– A czego ja sam mogę potrzebować? Jedzenie sobie przygotuję, pralka pierze, podłogę umyję. Jak Weronika chorowała, wszystkiego się nauczyłem. Ona tylko podpowiadała. Czy u mnie brudno? – W głosie Marka zabrzmiała uraza.

– Ależ nie, tato, jest bardzo czysto. Nie gniewaj się, po prostu się o ciebie martwię – Kinga przytuliła się do ramienia ojca.

– Nie zacznę pić z żalu. Za młodu wódką się nie bawiłem, a teraz już za późno, żeby zaczynać. Nie martw się, jedź.

Tak się rozstali. Marek spakował córce paczki z jedzeniem. Kinga uniosła ciężką torbę.

– Tato, po co tyle? U nas wszystko jest.

– Spróbuj odmówić matce. Weź, nie zaszkodzi. Pociąg zawiezie, a tam Piotrek cię spotka – burknął łagodnie.

Na dworzec dotarli na kilka minut przed odjazdem pociągu. Konduktorka sprawdziła bilet i poprosiła o wejście do wagonu – za chwilę rusza.

Kinga ostatni raz przytuliła ojca, pocałowała w szczeciniasty policzek. gwałtownie wzięła z jego dłoni torbę, ukrywając łzy. Weszła do wagonu, machając ojcu ręką i uśmiechając się przez łzy, gdy konduktorka zamykała drzwi.

Marek długo patrzył, jak pociąg, nabierając prędkości, zamieniał się w punkt, aż w końcu zniknął. Serce ściskało się z tęsknoty i bólu. No i został sam. Dopóki córka była przy nim, udawał twardego, teraz dał łzom wolność. Wokół rozlegały się głosy, śmiech, ludzie się spieszyli, a on szedł do przystanku autobusowego jak przez pustynię, nic wokół nie widząc.

„Ach, Weroniko, jak ja teraz bez ciebie żyć? Może źle zrobiłem, iż nie pojechałem z Kingą?” Doszedłszy do przystanku, postanowił, iż pójdzie do domu pieszo, odwlekając moment powrotu do pustego mieszkania.

Powoli szedł pyśną ulicą, wspominając, jak poznał Weronikę…

***

Od szkoły Miś był zakochany w Jadzi, delikatnej dziewczynie z mnóstwem złocistych piegów na twarzy i miedzianymi włosami. Piegi nie znikały choćby zimą, tylko bladły. Miś nazywał ją słoneczkiem.

W maturalnej klasie u jej ojca wykryto gruźlicę płuc. Lekarze zasugerowali przeprowadzkę w cieplejszy klimat, z wilgotnej środkowej Polski. Rodzice Jadzi gwałtownie sprzedali mieszkanie i wyjechali na południe, nad Bałtyk. Tam kupili dom.

Na początku pisali do siebie często. Gdy tylko matka wchodziła do pokoju, Miś albo marzycielsko patrzył przez okno, albo pisał list. W każdym obiecywał Jadzi, iż następnego lata na pewno przyjedzie. Matka krzyczała, iż zamiast przygotowywać się na egzaminy wstępne na studia, zajmuje się głupotami. Ale Miś ledwo ją słyszał – już był tam, z Jadzią.

Po pierwszym roku Miś pojechał na budowę, żeby zarobić na wyjazd, nie prosząc rodziców o pieniądze. Wrócił w połowie sierpnia chudszy i opalony, i od progu oznajmił, iż jedzie na południe, do Jadzi.

Matka przyjęła to jak ostrze noża.

– Nie puszczę cię samego. Napisz najpierw, uprzedź, zapytaj jej rodziców o zgodę. Spadniesz jak śnieg na głowę. Rok minął, wszystko mogło się zmienić.

Telefonów komórkowych jeszcze nie było, a stacjonarnych nie mieli choćby wszyscy, co dopiero w prywatnym domu. Musiał więc Miś znów pisać list, niecierpliwie czekać na odpowiedź, żałując, iż nie wpadł na to wcześniej i stracił tyle czasu.

Gdy odpowiedź przyszła, okazało się, iż zdobycie biletu na pociąg graniczy z cudem, nie mówiąc o powrotnym. Wszyscy jakby się zmówili, żeby resztę lata spędzić nad morzem. I tak Miś nie pojechał tamtego lata do Jadzi.

Urażony na rodziców i cały świat, napisał, iż następnego lata zadba o bilety wcześniej i na pewno przyjedzie, iż mają przed sobą całe życie…

Jadzia nie odpowiedziała. Miś cierpiał, opryskliwie odpowiadał rodzicom, pisał list za listem, ale odpowiedzi nie dostał.

W deszczowy jesienny poranek Marek biegł na przystanek autobusowy i wpadł na dziewczynę. Z zaskoczenia upuściła torbę prosto w kałużę. Na zajęcia tego dnia nie dotarł.

On i Weronika siedzieli w kawiarni i rozmawiali. Z nią było łatwo, jakby znał ją od tysiąca lat. Ona też się uczyła, tylko w szkole medycznej. Jej torba i podręczniki schnęły na kaloryferze przy oknie.

– Nie przegapiłeś przez mnie nic ważnego? – ocknął się Marek.

– Kolokwium z anatomii. Wykładowca bardzo surowy, i tak bym nie zdała – odparła lekko Weronika.

Marka urzekły jej czarne oczy. Patrzył w nie jak w otchłań, bez dna. Z początku jeszcze myślał o Jadzi, ale ona była daleko, a nowa miłość – tuż obok.

Matce Weronika od razu się spodobała. Skromna, poważna, i zawód odpowiedni. Nie straszno oddać jedynego syna pod jej opiekę. Ich miłość była spokojna i równa, jak ona sama. Oboje dostali dyplomy i zaraz się pobrali. Rok później Weronika urodziła córkę.

Jadzia czasem śniła się Markowi. Budził się zlany potem, rozgorączkowany, ale zaraz się uspokajał. Obok była Weronika i Kinga. A Jadzia pewnie od dawna miała swoją rodzinę. Nie było co żałować. Jak wyszło, tak wyszło.

***

Wróciwszy do domu, Marek postanowił nie poddawać się smutkowi, wziPewnego dnia wrócił do domu i znalazł na stole list od Kingi, który przypomniał mu, iż życie toczy się dalej, a on wciąż ma dla kogo żyć.

Idź do oryginalnego materiału