Dawno temu, w zatłoczonej stołówce nadmorskiego pensjonatu, Ewa z trudem przecisnęła się przez tłum gości, dźwigając trzy talerze z zupą, trzy porcje bigosu i trzy kompoty. Podszedłszy do stolika, gdzie czekali jej mąż Piotr i dziesięcioletni syn Kuba, od razu usłyszała narzekania.
— Znowu pomidorowa? Przecież wiesz, iż jej nie lubię — mruknął Piotr, nie odrywając wzroku od telefonu.
— Mógłbyś sam przyjść i wybrać, zamiast krytykować — odparła zmęczona Ewa, gwałtownie zabierając się za jedzenie, by uniknąć kolejnej kłótni.
Wokół panował gwar — urlopowicze spieszyli się nad Bałtyk. Ewa też marzyła o spokojnym wypoczynku, ale Piotr, jak zwykle, tylko jęczał:
— Po co wybraliśmy to zadupie? Do miasta daleko, a na plażę trzeba iść dobry kwadrans!
Przecież proponowała, by wybrali razem. On jednak wzruszał ramionami:
— Nie umiesz nic sama załatwić? Zostaw mnie w spokoju po pracy.
Teraz było jak zawsze — ona robiła wszystko, a on tylko narzekał.
Po śniadaniu Ewa zauważyła parę z sąsiedniego pokoju. Elegancka kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat spokojnie usiadła przy stoliku, podczas gdy jej mąż pobiegł po jedzenie, pytając uprzejmie:
— Kochanie, jaki deser mam ci przynieść?
Ewie ścisnęło się serce. Dawno temu Piotr też był taki — troskliwy, uważny. Spotykali się po pracy, razem gotowali, planowali wspólne wyjścia. Kiedy to się zmieniło? Pewnie po urodzeniu Kuby.
Piotr przywykł, iż to ona dźwiga cały dom — sprzątanie, gotowanie, opieka nad dzieckiem. A teraz krytykował każdy jej ruch. „Makaron za suchy”, „koszula źle wyprasowana”. Ewa znosiła to w milczeniu. Przecież to dobry mąż — nie pije, zarabia, zawsze wraca do domu. Taki już jego charakter.
Na plaży Piotr od razu wskoczył do wody, zostawiając jej płacenie za leżaki. „To też moja rola?” — pomyślała z goryczą. Później wyszedł pierwszy, nie pomagając nieść rzeczy. Tak mijał ich urlop — ona biegała, on marudził. choćby na wycieczkach był niezadowolony.
W przeddzień wyjazdu Ewa pakowała walizki sama, podczas gdy mąż i syn spali. Wyszła na balkon, gdzie spotkała sąsiadkę — tę samą, której zazdrościła.
— Nie śpisz? — zapytała kobieta, zapalając papierosa.
— Wyjeżdżamy o piątej — westchnęła Ewa.
Sąsiadka, wyczuwając smutek, spytała:
— Twój mąż cię nie docenia, prawda?
Ewa nagle poczuła potrzebę zwierzenia się obcej kobiecie. Opowiedziała, jak Piotr się zmienił.
— Wiesz, my też byliśmy blisko rozwodu — odparła sąsiadka. — Rozstaliśmy się na dwa lata. Dopiero wtedy on zrozumiał, co stracił. Najważniejsze, byś pokochała siebie. A jeżeli on tego nie zaakceptuje… odważ się na rozwód.
Ewa długo rozmyślała nad jej słowami. Nazajutrz, nie mówiąc ani słowa, wzięła Kubę za rękę i wyszła, zostawiając Piotrowi walizki.
— Sam je zaniesiesz — rzuciła spokojnie.
W domu przestała gotować, sprzątać, prasować. Gdy Piotr wrzeszczał, iż nie ma w czym iść do pracy, tylko wzruszyła ramionami:
— Masz ręce, wyprasuj sobie sam.
Któregoś wieczora wróciła umalowana, w nowej sukience. Piotr wpadł w szał:
— Obiadu nie ma, a ty się mizdrzysz?!
— A ty co za mąż jesteś? — odparła zimno. — Wracasz, leżysz przed telewizorem, a ja mam być twoją służącą? Albo będziemy dzielić obowiązki, albo się rozstaniemy.
Piotr oniemiał. Nigdy nie widział jej takiej — pewnej siebie, nieustępliwej. I nagle uświadomił sobie, iż Ewa naprawdę może odejść.
Rok później znów pojechali nad morze. Tym razem Ewa, promienna i zadbana, spokojnie usiadła w stołówce, podczas gdy Piotr pobiegł po jedzenie, pytając:
— Kochanie, co ci podać?
Uśmiechnęła się. W końcu wybrali to miejsce razem.