Pod zachodem lata: nowy początek

newsempire24.com 1 dzień temu

O zachodzie lata: nowe życie

W małym miasteczku, zagubionym wśród zielonych wzgórz Podhala, mieszkała Zofia, której życie od lat wiło się wokół lokalnej drukarni. Znała każdy zakamarek swojego zawodu, kochała go całym sercem, ale gdy przekroczyła pięćdziesiątkę, zmęczenie spadło na nią jak ciężki kamień.

Z mężem, Grzegorzem, wychowali dwie córki. Obie już założyły własne rodziny i wyjechały do dużych miast, zostawiając Zofię z tęsknotą za ich dźwięcznym śmiechem i rzadkimi spotkaniami z wnukami. Dzwoniła do nich prawie każdego wieczoru, łapczywie chwytając każdą nowinę, ale w ostatnich latach jej własne opowieści stawały się coraz bardziej ponure. Zmęczenie ściskało jej serce, a euforia ulatywała jak piasek przez palce.

Grzegorz przeszedł na emeryturę wcześniej niż Zofia – był od niej starszy o dziesięć lat. To był jego drugi związek, i na początku ich życie płynęło spokojnie. ale w ostatnich latach coraz częściej sięgał po butelkę, co doprowadzało Zofię do szalu. W takich chwilach stawał się obcy – nie mogła na niego spojrzeć bez bólu, ani z nim porozmawiać. Grzegorz złościł się w odpowiedzi, odganiając jej prośby o zdrowsze życie.

Jedyną pociechą dla Zofii były sąsiadki – Jadwiga i Krystyna. Obie, kilka lat starsze, już od pięciu lat rozkoszowały się emeryturą. Jadwiga owdowiała, Krystyna dawno się rozwiódł, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Ale te kobiety, mimo wieku, pałały żądzą podróży.

– Jak wy to robicie, iż tyle jeździcie? – dziwiła się Zofia, patrząc na ich rozpromienione twarze.

– Żyjemy skromnie, Zosiu – odpowiadała Jadwiga. – Zawsze tak żyłyśmy. Jeździmy w przedziale, nie przepłacamy. Wynajmujemy tanie pokoje, podróżujemy wiosną albo jesienią, kiedy ceny niższe. Razem – taniej. Gotujemy same: sałatkę, rybkę usmażymy – i syte.

– Dokładnie – dodawała Krystyna. – Na święta i urodziny dzieci i przyjaciele wiedzą, co nam dać. Nie ciasta ani kwiaty, tylko pieniądze na podróże! Wszystko planujemy: trasy, wycieczki, wydatki.

– Jak to wspaniale! – wzdychała Zofia, ale w jej głosie brzmiała melancholia. – A ja nie ruszam się z domu. Grzegorz jak burzowa chmura siedzi na kanapie, czeka na mnie po pracy. Nakarmić go trzeba, wysłuchać, a ja po zmianie ledwo żywa.

– Weź urlop, namów go – proponowały przyjaciółki. – Jedź z nami do Zakopanego! Tam góry, powietrze jak balsam. Może i jego zabierz?

– Co wy, oszalałyście? – machnęła ręką Zofia. – Grzegorz nigdzie nie pojedzie. Przyjaciół nie ma, chęci do ruchu – też nie. Jak na emeryturę przeszedł, tak na kanapie osiadł. Je, śpi, telewizor ogląda.

– A zapytaj – nalegały sąsiadki. – Nie decyduj za niego.

Lecz Zofii nie przyszło prowadzić tej rozmowy. Jej świat rozpadł się, gdy jej matkę dotknął zawał. Wszystkie myśli były tylko o niej. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, i ojciec, mimo osiemdziesiątki, trwał przy matce. Ale Zofia każdego dnia pędziła do szpitala, radując się każdą poprawą stanu mamy.

Grzegorz zamiast wsparcia, wściekał się. Drażniło go, iż żona wraca późno, a gdy Zofia oznajmiła, iż zostanie u matki po wyjściu ze szpitala, wręcz eksplodował:

– Tam ojciec, niech on się zajmuje! Po co ci tam? Pomyśl o sobie!

– A ty wstaniesz z kanapy, jeżeli zachoruję? – nie wytrzymała Zofia. – Dasz radę o mnie zadbać?

Grzegorz milczał, a to milczenie ciąło głębiej niż słowa.

Miesiąc Zofia mieszkała u rodziców, wracając do domu tylko na weekendy. Wiedząc, iż sprawdzi, Grzegorz starał się nie pić. Zofia zaś, wracając, sprzątała, gotowała na kilka dni.

– Jedz, odgrzewaj, nie żyj na sucharze – prosiła, ale Grzegorz tylko machał ręką, zły, iż żona „porzuciła” go dla rodziców.

Mamie zaczęło się poprawiać, odzyskała siły. Zofia wróciła do domu, ale euforia nie trwała długo. Po trzech miesiącach matka zmarła na kolejny zawał.

– No to ulżyła ci matka – rzucił chłodno Grzegorz. – Teraz zaczniemy żyć normalnie.

Te słowa ciąły jak nóż. Zofia wybuchnęła płaczem, osuwając się na kanapę.

– Normalnie? – głos jej drżał. – Całe życie harowałam dla rodziny! Wychowałam córki, pracowałam na dwóch etatach, szyłam po nocach, żeby mogły się uczyć. A teraz marzę o emeryturze, żeby choć trochę pożyć dla siebie, pojeździć, jak moje przyjaciółki!

– Tylko o sobie myślisz! – wybuchnął Grzegorz. – Ja też pracowałem, też się męczyłem. Myślałem, iż na emeryturze będziemy jeździć do uzdrowisk, leczyć się. Mam problemy z ciśnieniem, bóle głowy! A ty mnie zostawiasz dla starców.

– Spróbuj nie pić – odcięła Zofia. – Wezwij taksówkę, jedź do lekarza, do sanatorium – kto ci broni? Ja cię rozpuściłam, całe życie za rękę prowadziłam, a ty choćby w domu nie pomagałeś. A ja nie jestem ze stali! I mój ojciec na granicy, widziałeś, jak mu było źle na pogrzebie. Matka prosiła, żeby się nim zająć…

– I co, znowu do niego uciekniesz? – oburzył się Grzegorz. – Ja też nie młody. Nie można kogoś wynająć? W ogóle mam żonę?

Zofia, nie mogąc odpowiedzieć, wyszła do kuchni. Po pół godzinie Grzegorz podszedł, objął ją za ramiona.

– Zagalopowałem się, wybacz. Chcę, żebyśmy byli razem – cicho powiedział.

– Rodziców też kocham – odparła Zofia. – Tobie się poszczęściło, iż twoi odeszli szybko, a siostra się nimi zajęła. Nie zapominaj.

Miesiąc później ojciec Zofii dostał udaru. Nie udało się go postawić na nogi – żal po stracie żony złamał starca. Zofia zabrała ojca do siebie, oddając mu swoją sypialnię. Dwa lata się nim opiekowała, nie rzucając pracy, żeby dotrwać do emerytury. Ku jej zdziwieniu, Grzegorz zaczął pomagać: karmił ojca, podawał leki, gdy Zofia byłaKiedy w końcu odeszli, pozostawiając za sobą tylko wspomnienia i pustkę w sercu, Zofia westchnęła głęboko i spojrzała przez okno na pierwsze płatki śniegu wirujące w zimowym powietrzu.

Idź do oryginalnego materiału