On po prostu odszedł… A ona przecież żyła dla niego.
Spędzili razem siedem lat. Siedem długich lat wypełnionych wysiłkiem, w których Marcysia starała się być idealna. Wszystko według książki: czystość, troska, uwaga, kompromisy. Poznała każdy aspekt roli „dobrej żony” — by być niezastąpioną, potrzebną, kochaną. Tak bała się znowu zostać sama, iż w końcu zaczęła tracić samą siebie.
A on i tak odszedł.
Nie w gniewie. Nie w przypływie kłótni. Po prostu pewnego dnia, spokojnie i chłodno, spakował się i powiedział:
— Marcysiu, kocham inną. Wychodzę.
Skinęła głową. Wstała. Bez słów wyciągnęła walizkę. Włożyła tam jego koszule, bieliznę, starannie zwinęła krawaty. Sprawdziła, czy nie zapomni ładowarki do telefonu. Powiedziała:
— Weź jeszcze maszynkę, przyda ci się.
Dopiero gdy drzwi się za nim zamknęły, ogarnął ją nie do zniesienia ból. Osiadła w przedpokoju, opierając się o ścianę, i wybuchnęła płaczem. Nie z powodu straty, ale dlatego, iż znów jej się nie udało. Że jej „doskonałość” znów nic nie dała.
Koleżanka Kasia przybiegła pierwsza. Marcysia siedziała jakby pusta, wpatrzona w jeden punkt. Kasia próbowała ją otrząsnąć — na próżno. Dołączyły reszta dziewczyn. Prawdziwy damski desant wsparcia. Jedna z pierogami, druga z winem, trzecia po prostu z przytuleniem.
— Przecież wszystko dla niego robiłaś! — krzyczała Ola.
— choćby cię nie był wart! — przekonywała Ania.
Marcysia milczała. Słowa tonęły w pustce w jej wnętrzu.
Aż w końcu odezwała się Magda. Ta sama Magda, która zawsze mówiła wprost, bez ogródek.
— Nie jęcz — rzekła spokojnie. — Wróci. Pierwszy to zawsze wraca. Nie ma więcej takich wygodnych, miękkich, cierpliwych. Pobawią się — przyczołga z powrotem. Tylko pytanie: czy tego chcesz?
Kobiety zasyczały, zaczęły krytykować Magdę za szczerość. A Marcysia nagle szepnęła:
— Niech się wypcha…
I w tym szeście nie było złości. Była tam pierwsza iskra przebudzenia. Kobiety są mądre. Umieją przebaczać, znosić, czekać. Ale gdy zostaną zdradzone — potrafią podnieść się z kolan. Uśmiechać się przez łzy. I zaczynać od nowa.
Bo teraz już nie dla kogoś. Dla siebie.