Z Arkiem poznaliśmy się w pracy. Chłopak skończył szkołę na wsi i przyjechał do miasta pracować w fabryce. Dostał miejsce w akademiku i planował później pójść do technikum. Ja już wtedy pracowałam w tej samej fabryce jako inżynierka.
Arek od razu mi się spodobał. Spotykaliśmy się przez rok, a potem zdecydowaliśmy się zamieszkać razem. O ślubie nie było mowy – głównie dlatego, iż żadne z nas nie miało własnego mieszkania. Ja mieszkałam w dwupokojowym mieszkaniu z rodzicami i młodszym bratem, a Arek w czteroosobowym pokoju w akademiku.
Postanowiliśmy zrzucić się na wynajem pokoju w prywatnym domu. Może i nie było to nic wielkiego, ale przynajmniej byliśmy razem. Po jakimś czasie awansowałam, a Arek – jak planował – skończył technikum i zaczął pracować jako brygadzista. Namówiłam go później na studia zaoczne. Zaczęło nam się lepiej powodzić, wynajęliśmy lepsze mieszkanie.
A potem Arka przydzielono do osobnego pokoju w akademiku. Przenieśliśmy się tam i żyliśmy zwyczajnym życiem. Ja marzyłam o dziecku, ale Arek był stanowczo przeciwny – mówił, iż dopóki mieszkamy w akademiku, nie ma mowy o dzieciach. Twierdził, iż kiedyś odziedziczy mieszkanie po babci, i to wtedy będzie „właściwy moment”.
Minęło ponad dwadzieścia lat, zanim Arek rzeczywiście dostał to mieszkanie. Bez remontu, ale własne. To ja zajęłam się remontem – włożyłam w niego ogromną część swoich oszczędności. Z euforią biegałam po mieście, wybierając tapety, kafelki, zamawiałam wymarzoną kuchnię. choćby wieczorem, jedząc kolację na podłodze (kuchnia jeszcze nie była dostarczona), zapytałam Arka:
– Kiedy weźmiemy ślub? Mogłabym wtedy się zameldować w tym mieszkaniu jako twoja żona.
Arek spojrzał na mnie spokojnie i powiedział:
– A ja nie mam zamiaru cię tu meldować.
Zamarłam.
– Jak to? – wyszeptałam.
– Normalnie. Myślę, iż powinniśmy się rozstać. Miłość minęła, przecież sama to czujesz.
Milczałam. Nie miałam dokąd pójść. W mieszkaniu rodziców mieszkał już mój brat z rodziną. Kiedy ja tułałam się po akademikach, on zdążył założyć rodzinę i mieć trójkę dzieci.
Tej nocy przenocowałam u przyjaciółki. Rano zadzwoniłam do Arka:
– Jesteś na mnie zły? Przecież nie mówiłeś poważnie… A jeżeli jednak tak, to czemu nie powiedziałeś wcześniej, gdy wydawałam swoje pieniądze na tapety, meble do „naszego” mieszkania?
Arek odpowiedział spokojnie, niemal filozoficznie:
– Byłaś wtedy taka szczęśliwa, urządzając mieszkanie. Nie chciałem psuć ci nastroju.
Po jakimś czasie spróbowałam jeszcze raz porozmawiać z nim i po pracy poszłam prosto do mieszkania. Lepiej by było, gdybym tego nie zrobiła… W mojej kuchni, którą wybrałam z taką troską, każda szafka była przeze mnie przemyślana, siedziała młoda, urocza dziewczyna. Obierała ziemniaki i było widać, iż jest w ciąży.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, iż Arek mówił serio.
Dwa miesiące później wziął ślub. Ja do dziś mieszkam w wynajętym mieszkaniu. Sama. Bez dzieci. Nie mam już siły ani odwagi na nowe relacje. A Arek? U niego wszystko w porządku. Pracuje jako kierownik działu w fabryce. Stał się „wielkim człowiekiem”.
Jest mi strasznie przykro. Przecież to ja wspierałam go przez te wszystkie lata. A co dostałam w zamian?