Po miodowym miesiącu — gorzka prawda i nowy początek
Wiola i Krzysztof właśnie wrócili z miodowego miesiąca spędzonego w słonecznej Chorwacji. Ona rozsiadła się wygodnie na kanapie i zawołała w stronę łazienki:
— Jaki film oglądamy?
— Nie wiem, ty decyduj! — dobiegła odpowiedź męża.
Wiola włączyła jego laptop i mimowolnie spojrzała na nieposprzątane walizki w przedpokoju. „Jutro się tym zajmę” — mruknęła, odwracając wzrok, gdy nagle rozległ się dźwięk powiadomienia. Na ekranie pojawiła się wiadomość. Kliknęła na ikonę — i zamarła, jakby poraził ją prąd.
„Tęsknię, kochanie” — pisała nieznana Martyna.
„Nie smuć się, niedługo wracam” — odpowiadał jej Krzysztof.
Data wiadomości: ósmego sierpnia. Dzień przed ich powrotem do domu. Wiola otworzyła całą rozmowę i, wstrzymując oddech, zaczęła czytać: „Martynko, ten wieczór był magiczny…”, „Przyjdziesz dzisiaj?”, „Tak, kotku, strasznie za tobą tęskniłem…”
Gwałtownie zamknęła laptop. Kilka sekund później z łazienki wyszedł Krzysztof:
— No co, znalazłaś film? Może komedię?
— O, tak… komedia zaraz się zacznie — rzuciła lodowato Wiola. — Kim jest Martyna?
Zdrętwiał.
— Jaka Martyna?! Nie znam żadnej Martyny!
— Naprawdę? To popatrz sobie! — rzuciła laptopem na jego kolana. — Dopiero co wróciliśmy z podróży, a ty już zdążyłeś pohulać z kochanką?!
— Czekaj… To nic nie znaczy. Na imprezie firmowej się napiłem, sama się do mnie przyczepiła… To pomyłka! Kocham cię!
— Pomyłka? Pomyłką było wyjść za ciebie za mąż! — Wiola wypadła z mieszkania i zatrzasnęła za sobą drzwi.
W taksówce milcząco wpatrywała się w okno, po policzkach płynęły łzy. „Czy to naprawdę mi się przytrafia?…”
Przed domem rodziców powitała ją matka:
— Córeczko, co się stało?
— Rozwodzę się. Nie będę żyć ze zdrajcą!
— Uspokój się, kochanie… wejdź, porozmawiamy…
Minął tydzień. Matka namawiała, żeby została:
— Po co ci wynajmowane mieszkanie? Mieszkaj z nami, jak długo chcesz.
— Mamo, mam trzydzieści lat. Potrzebuję własnej przestrzeni.
Przez dwa dni szukała lokum. Wczoraj złożyła pozew o rozwód. Krzysztof jeszcze próbował coś tłumaczyć, dzwonił, wysyłał kwiaty — bez odpowiedzi.
Miesiąc później Wiola mieszkała już w nowym mieszkaniu. Ostatnie dwa tygodnie — ani jednej łzy. Zanurzyła się w pracy, żeby nie myśleć. Ale weekendy były ciężkie: samotność uderzała ze zdwojoną siłą.
Pewnego wieczoru siedziała przed telewizorem, bezmyślnie przełączając kanały. Lody, dżem i kompletna apatia. A potem — niespodziewana decyzja.
— Ile można siedzieć w czterech ścianach? — powiedziała do siebie Wiola i wyszła na ulicę.
W parku było ciepło i spokojnie. Światło latarni, cienie drzew, zakochane pary… Ale niedługo zaczęło się ściemniać. Wiola zawróciła, ale zorientowała się, iż się zgubiła.
Z tyłu usłyszała kroki. Przyspieszyła.
— Przepraszam, pani… — dobiegł głos.
Rzuciła się do ucieczki, ale potknęła się. Wtedy czyjeś ręce podniosły ją z ziemi.
— Wszystko w porządku? Niech się pani nie boi, nie chciałem przestraszyć. Jestem Tomek.
Odsunął się o kilka kroków, pokazał puste kieszenie i dodał:
— Mieszkam niedaleko. Widziałem, jak pani krąży po alejkach…
Wiola wciąż była spięta, ale jego głos, życzliwe spojrzenie i szczery uśmiech stopiły trochę lód w jej sercu.
— Po prostu nie mogę znaleźć wyjścia — odparła nieśmiało.
— Mogę panią odprowadzić?
Spacer minął niepostrzeżenie. Tomek żartował, opowiadał historie, a ona się śmiała… Przed klatką zwolnili kroku.
— Do widzenia, Wiolu.
— Do widzenia, Tomku… — z nutką smutku.
— Poczekam, aż pani wejdzie. Żeby się znowu nie zgubiła — zażartował.
Następnego dnia Wiola, wciąż pod wrażeniem, poszła po kawę. I wtedy… w drzwiach sąsiedniego mieszkania pojawił się Tomek z dwoma kubkami w rękach.
— Obudziłaś się, śpioszku? Czekam od rana! Idziemy na kawę?
— Ty?! Co ty tu robisz?
— Mieszkam. Jesteśmy sąsiadami od dwóch tygodni. Widziałem cię parę razy, ale nie miałem okazji zagadać.
Zmarszczyła brwi. On się uśmiechnął:
— No to wchodzisz na kawę?
— Nie jestem pewna…
— A jeżeli mam ciastka?
— W takim razie… może…
Zadzwonił telefon:
— Tak, mamo, nie, nie zmieniłam zdania. Zostaję tutaj. Podoba mi się tu…
I Wiola po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła ciepło. Tym razem — naprawdę.