Poranek po firmowej imprezie. Głowa pęka, w ustach sucho, a w sercu – panika. „Czy ja naprawdę tańczyłam na stole?!” – to pytanie zadaje sobie Katia, młoda pracownica biura, która właśnie przeżywa najgorszy kac moralny swojego życia.
Cichy staw, a diabeł w nim śpi
Katia zawsze była spokojna, trochę cicha, nie wyróżniała się wśród kolegów. Do czasu ostatniego firmowego spotkania. Poszła, jak zwykle, z zamiarem „tylko chwilkę posiedzieć”. Ale jak to bywa — lampka szampana, potem druga, potem ktoś naleje „za zdrowie szefa”… A potem film się urywa.
Powrót do rzeczywistości
Obudziła się w domu. Sama. Cała. Ale z totalną pustką w głowie. Wzięła tabletkę na ból, zaparzyła herbatę i… napisała do koleżanki z działu. Odpowiedź była zaskakująco beztroska:
— Daj spokój, Katia! Było śmiesznie, normalnie, wszyscy się bawili! Chcesz, to ci wyślę nagranie!
Nagranie dotarło. A na nim — Katia, półnaga na stole, odgrywająca Ewę. Obok Saszka, menedżer, który wcielał się w Adama. A w roli węża? Zoya Fiodorowna, księgowa z poważnym stażem, z jabłkiem w ręce. I ten śmiech, i te oklaski…
Katastrofa (prawie)
Najgorsze było jednak to, iż następne nagranie pokazywało jej gorliwy toast ku czci dyrektora: „Petr Jurijewicz to najlepszy szef na świecie!”. A przecież wszyscy wiedzą, iż w kuchni mówi się o nim zupełnie inaczej…
Katia była bliska płaczu. Chciała się zwolnić. Włożyła do torebki gotowe wypowiedzenie i w poniedziałek rano przekroczyła próg biura jak cień.
Ale… nikt nie pamiętał?
W pracy — jakby nic się nie stało. Koleżanki omawiały seriale, ktoś przyniósł pączki. choćby Zoya Fiodorowna, „wąż z jabłkiem”, siedziała w swoim gabinecie, jakby nigdy nic. A szef? Przyszedł, stanął na środku biura i powiedział:
— Kochani, jeżeli w piątek coś chlapnąłem — wybaczcie. Była dobra zabawa, ale teraz do roboty!
Katia schowała wypowiedzenie z powrotem do torebki. Ufff. Przeżyła.
Morał z tej bajki
W zdrowym zespole choćby firmowy chaos da się obrócić w żart. Ale warto znać granice. Bo zabawa zabawą, a nagrania żyją dłużej niż kac. A gdyby tak któreś z nich trafiło do… mamy?
Zatem, drogie panie i panowie — bawcie się, ale miejcie oczy (i telefon) szeroko otwarte. I pamiętajcie: choćby Ewa powinna znać granice dress code’u.