Pieczona prawda: jak jeden dorsz przewrócił rodzinę do góry nogami
Marek wrócił do domu po pracy, zmęczony, ale zadowolony. Z kuchni dochodził apetyczny zapach. Zajrzał tam, zacierając ręce:
— Mmm, co tak pachnie? Co gotujesz, Kasiu?
— Postanowiłam upiec rybę — spokojnie odparła żona.
Lecz zanim zdążył zapytać o przyprawy, z głębi mieszkania dobiegły dziwne odgłosy. Marek zaniepokoił się:
— To znów sąsiedzi hałasują?
— Nie, nie sąsiedzi. W dalszym pokoju czeka na ciebie niespodzianka — powiedziała Kasia z tajemniczym uśmiechem.
— Jaka niespodzianka? — zdziwił się.
— Idź i zobacz sam.
Marek wolno przeszedł korytarzem, ostrożnie otworzył drzwi — i zastygł. W fotelu, jak gdyby nigdy nic, siedziała jego matka — Janina Kazimierzówna.
Pojawiła się wcześniej bez zapowiedzi. Kasia, myśląc, iż to kurier, otworzyła od razu.
— Witam, Janino Kazimierzówno. Dlaczego nie upozrzedziła pani? Gdyby nas nie było w domu…
— Marek pracuje, a ty jesteś w domu. Dotrę sama, nie jestem jeszcze inwalidką. Gdzie mój pokój?
— Proszę przejść tutaj, później się zobaczy.
— Macie trzy pokoje, a ty nie możesz od razu wskazać? I jak to on nie wiedział?
— Sam był nieświadomy. Nie mówiła mu pani?
— A po co? Nie przyszłam w gości. Teraz u was pomieszkam.
Kasia powstrzymała się, choć czuła, jak wszystko się w niej zaciska. Musiała skończyć pracę, więc poprosiła teściową, by chwilę poczekała. Ta spojrzała szyderczo, rzucając na odchodne:
— W lodówce pusto…
— Zaraz przyjedzie dostawa.
Gdy kurier przyniósł torby, Kasia gwałtownie przygotowała prosty obiad: pokroiła ser, kiełbasę, chleb, zaparzyła herbatę.
— Może kaszę? Naleśniki?
— Nie trudź się. Jak trzeba, sama ugotuję.
Kasia skinęła głową i wyszła. Po pół godzinie, gdy praca była skończona, wróciła do kuchni i usłyszała, iż teściowa „zagospodarowała” pokój obok łazienki — ten, w którym Marek spędzał noce przy komputerze. Kobieta już zdążyła oświadczyć:
— Bałagan, brud, naczynia. On chociaż sam sprząta?
— Pracuje, tu odpoczywa.
— Pracuje? Zabawki ma. Ty siedzisz w domu, jedzenie zamawiasz przez internet. A on, biedak, musi harować dzień i noc.
Kasia milczała, tłumiąc emocje. Za dużo goryczy narosło, ale to nie był czas na wybuch. Przypomniała sobie niedawną rozmowę z matką, gdy narzekała na męża i jego hobby:
— No, co najmniej nie włóczy się po knajpach. Gra cicho — pocieszała ją matka.
— A jak dzieci będą?
— Nie wygrał się w dzieciństwie…
I to była prawda. Wszystkie pieniądze, które matka dała na mieszkanie, Marek wydał na drogi sprzęt. Dziecięce marzenie, tłumaczył. Mimo to mieszkanie zostało zapisane na Kasię, dzięki wkładowi jej rodziców.
Po obiedzie Janina Kazimierzówna zasnęła w swoim „nowym” pokoju. Marek wrócił z pracy, usłyszał chrapanie i zdziwił się:
— Co to, sąsiedzi?
— Nie, twoja mama. Wejdź, porozmawiaj.
Matka obudziła się w samą porę. Bez powitania, od razu:
— Jestem już na emeryturze. Planuję podróżować, a między wyjazdami mieszkać u was. Mieszkanie zamierzam sprzedać, przecież pieniądze oddałam tobie. Więc i ja mam tu swoje metry.
— Mamo, mówisz poważnie? Chcieliśmy ten pokój przerobić na dziecięcy. Kasia się nie zgodzi.
— W takim razie oddaj moje pieniądze. Sprawiedliwie.
— I tak co miesiąc ci przelewam. Mamy rodzinę.
— Rodzinę? Kasia w domu siedzi. Ty haruj sam. Pokazujcie dokumenty. Mam nadzieję, iż wszystko uregulowane?
Kasia bez słowa wyszła i wróciła z teczką.
— Oto dokumenty. Mieszkanie jest na mnie. Pieniądze włożyli moi rodzice.
— A moje?
— Wydane. Na twoim ukochanym synu. Na jego „dzieciństwo”.
Marek wstał, spojrzał przepraszająco:
— Wybacz, mamo. Ale wtedy tak o tym marzyłem. A teraz — wygrałem się. Już nie chcę.
— Aha! — wybuchnęła Kasia. — A jeżeli nie przestaniesz — składam pozew o rozwód. I pojedziesz do mamy, do swoich zabawek.
— Kasia, nie trzeba! Wszystko sprzedam. Obiecuję. Chodźmy na kolację. Dziś — bez komputera.
Przy kolacji teściowa milczała, marszcząc brwi.
— Więc ja tu nikim jestem? A spodziewałam się żyć jak pani domu.
— Jesteś matką mojego męża. Ale mamy własną rodzinę. I nie zamierzam wszystkiego robić po twojej myśli.
— Marku, ty pod pantoflem!
— Lepiej pod pantoflem ukochanej żony niż pod kontrolą mamy. Przez całe życie decydowałaś za mnie. A teraz koniec. Dorosłem.
Janina wstała w milczeniu, wzięła torbę:
— Wezwij mi taksówkę. Wyjeżdżam. Ale jeszcze o mnie sobie przypomnicie…
Marek w ciszy odprowadził matkę do samochodu. Wrócił, usiadł przy stole:
— Będę jadł i rybę, i mięso. Od razu. Jestem bardzo głodny.
— A co do gier — mówiłeś poważnie?
— Tak. Wszystko sprzedam. Przydadzą się pieniądze na dzieci. Teraz jestem gotowy. A z mamą — jakoś się dogadamy. Najważniejsze, iż jesteś przy mnie.
Kasia się uśmiechnęła. A w środku poczuła, iż ten „zakazany owoc” — wreszcie dojrzał.