Pierwsza próba i jej trudności

polregion.pl 1 dzień temu

**Pierwszy naleśnik przypalony**

Dzisiaj znów przypomniałam sobie, jak to wszystko się zaczęło. Miałam wtedy dwadzieścia siedem lat – młoda, pełna marzeń Kalina Kowalska. Życie układało się jak w piosence: „Serce nie sługa, znać nie chce praw, kiedyś wybiera, kiedyś wybrany ma…” Podobałam się wielu, ale większość chłopaków chciała od razu „skakać do łóżka”. Po co czekać? Czas ucieka, a okazje trzeba łapać, bo jeżeli ty nie skorzystasz, to ktoś inny na pewno to zrobi.

Wychowywała mnie babcia Bronisława i mama Halina – kobiety o starych zasadach, eleganckie, z klasą. Nadano mi imię po prababce, która jeszcze w czasach przedwojennych uczyła się w szkole dla panien z dobrych domów.

Dziadek odszedł wcześnie, a tata wyprowadził się, gdy miałam dwanaście lat. Od dziecka pochłaniałam książki o rycerzach, którzy dla ukochanej gotowi byli na wszystko – walczyć, cierpieć, chronić ją przed złem. Takiej właśnie miłości pragnęłam – pełnej romantycznych spacerów przy księżycu i sekretnych pocałunków. Choć żyłam w nowoczesnych czasach i dużo rozumiałam, w głębi duszy chciałam czegoś więcej niż tylko przelotnych zauroczeń.

A współcześni faceci? Zero manier, zero cierpliwości. Kwiaty? Tylko jedna róża na pierwszej randce, a potem od razu do rzeczy. Żadnych czułych słów, żadnego oczekiwania. Większość dziewczyn akceptowała ten pośpiech – po co tracić czas na rozmowy, skoro można od razu przejść do przyjemności?

Ale ja nie potrafiłam. Kochałam się po uszy, czułam motyle w brzuchu, a potem patrzyłam, jak mój wybranek ciągnie do łóżka inną – moją koleżankę albo przypadkową znajomą. Faceci biegali za uciechami, póki nie związała ich żona i dzieci.

Moje przyjaciółki dawno wyszły za mąż, urodziły dzieci, niektóre zdążyły się choćby rozwieść i powtórnie stanąć na ślubnym kobiercu. Spotykając mnie, pytały ze znużeniem: „Kiedy wreszcie znajdziesz swojego księcia?” Tylko gdzie on był, ten jedyny, który miał pojawić się w moim życiu jak w romantycznej powieści? A co jeżeli nigdy go nie spotkam?

Czas mijał, a wokół mnie zostawali już tylko rozwodnicy i wdowcy. Zmęczona czekaniem, w końcu dałam się uwieść przystojnemu Kamilowi, który miał mieszkanie i samochód – niby idealny kandydat na męża. Rzuciłam się w ten związek jak w wir.

Minęły miesiące, a Kamil ani myślał o ślubie. Okazało się, iż jest żonaty. Nie, nie ukrywał tego specjalnie – po prostu „zagubił się w uczuciu”. A ja choćby nie spytałam, czy ma dzieci. Dziecko, oczywiście, było.

Czekałam cierpliwie, aż się rozwiedzie, wierząc, iż w końcu będziemy razem. I doczekałam się. Tylko iż oddał żonie mieszkanie i auto, żeby zgodziła się na rozwód. Został z długami, kredytem i alimentami.

Nie o tym marzyłam. Mogłam odejść, ale wychowano mnie inaczej – jeżeli kochasz, nie opuszczasz człowieka w biedzie. Zostałam więc jak żona zesłańca, gotowa dzielić z nim trudy.

Gdy Halina i Bronisława coś przeczuwały, było już za późno. Kamil oświadczył się, zaciągnął pożyczkę, urządziliśmy huczne wesele. Mieszkaliśmy na wynajmowanym, a ja udawałam, iż jestem szczęśliwa. Ignorowałam niepokojące sygnały, bo niedługo zaszłam w ciążę.

Kamil zaczął szukać dodatkowej pracy, wracał późno, rzucał się w ubraniu na kanapę. Rano wychodził, choćby na mnie nie patrząc. Moje różowe okulary dawno się rozbiły – gdzie tu miejsce na miłość?

„Coś wymyślę” – mówił, by mnie uspokoić. Ale pieniędzy nigdy nie było.

„Zostaw mi coś na czynsz” – prosiłam pewnego ranka.

„Nie mam, oddałem dług. Poproś u mamy.”

Poszłam. Babcia i Halina zebrały, co mogły.

„W tym miesiącu zapłacicie, a co dalej? Odejdź od niego” – radziła babcia.

Wracałam do domu i wyładowywałam frustrację na Kamilu. Wstyd, rozpacz, bezradność.

„Ty siedzisz w domu. Znajdź sobie jakieś dodatkowe zajęcie” – rzucił.

„Kto zatrudni kobietę w ciąży?”

„Nie musi być oficjalnie. Pomyśl, co możesz robić zdalnie.”

W końcu wpadłam na pomysł – korepetycje z angielskiego. Zaczęłam uczyć dzieci znajomych, potem z polecenia. Teraz to Kamil prosił mnie o pieniądze.

Po porodzie gwałtownie wróciłam do pracy, tuląc maleńkiego Dominika. Przyjaciółki przyniosły wózek, łóżeczko, ubranka. Jedna z nich otworzyła mi oczy – Kamil wcale nie pracował dodatkowo, tylko spędzał czas u sąsiadki z góry.

Gdy wrócił, rzuciłam mu to w twarz. Zaprzeczał, krzyczał, iż to plotki.

„Komu mielibyśmy zazdrościć? Że ledwo wiążemy koniec z końcem?” – odpowiedziałam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu.

Po kolejnych kłótniach zabrałam Dominika i wyprowadziłam się do mamy. Kamil błagał, żebym wróciła – obiecywał, iż się zmieni. Ale ja już nie wierzyłam.

„Jesteś niewiarygodny. Potrafisz tylko robić dzieci” – rzuciłam i zamknęłam drzwi.

Gdy Dominik podrósł, wróciłam do pracy. Życie powoli się układało. Postanowiłam, iż nigdy więcej nie wyjdę za mąż – komu bym była potrzebna z dzieckiem?

Ale wtedy przyszła teściowa, namawiając mnie do powrotu. „Chłopak musi mieć ojca!” Kamil przyszedł z różami, klęczał, płakał, dał choćby pierścionek.

„Rzuciła cię tamta? Nie chce cię z dwoma małżeństwami i alimentami? Nie wrócę” – odparłam stanowczo.

Na nowej pracy nie zwracałam uwagi na mężczyzn – byłam zbyt zmęczona przeszłością. Aż pojawił się Marek. Nie przestraszył się, iż mam syna. Dbał o nas, znalazł wspólny język z Dominikiem. Babcia i mama znów zaczęły mieć nadzieję.

Gdy Kamil się dowiedział, wpadł w szał. „Więc dlatego odeszłaś! Udawałaś świętą, a sama zdradzałaś!”

„Odeszłam, bo byłeś nie do zniesienia. I co z tego?”

Chciał widywać syna, ale nie umiał z nim rozmawiać. Przychodził, narzekał na swoje życie, i znikał.

W końcu Marek oświadczył się. Ślub był cI tak oto, po burzliwej przeszłości, znalazłam w końcu spokój – z człowiekiem, który nie musiał udowadniać, iż jest wart mojego serca.

Idź do oryginalnego materiału