Piana sprawiedliwości / Zewediach

publixo.com 4 godzin temu

Niedzielne popołudnie. Blok przy ulicy Metalowców tonął w sennym bezruchu. Marcin właśnie kończył prezentację do poniedziałkowego calla z niemieckim klientem, kiedy z dołu dobiegł potężny ryk silnika, klakson i… wrzask.

Znał ten wrzask. To był jego ojciec – Janusz.

– No ja pier… znowu coś – westchnął Marcin i podszedł do okna.

Na parkingu pod blokiem zaparkowany był dostawczy van. Obok, trzech Wietnamczyków w roboczych ubraniach wypakowywało z niego paczki z napisem `Pho Express`. Najwyraźniej ktoś z sąsiedniego lokalu otwierał knajpę. Problem w tym, iż van stał dokładnie na trasie świętego przejazdu Janusza – między trzema słupkami, które traktował jak swoją prywatną bramę.

Janusz stał na zewnątrz w dresie, z kuflem piwa w jednej ręce i zaciśniętą pięścią w drugiej. Ryczał:

Co to, kurła, jest?! Tu się nie parkuje, to jest dojazd techniczny! Techniczny, mówiłem!
– Przepraszamy, pięć minut, tylko rozładunek – powiedział jeden z Wietnamczyków spokojnym tonem.
– Pięć minut to ja robię siku, a nie przejazd blokuję! – wydarł się Janusz i kopnął pustą paczkę. – To jest Polska, tu się nie zastawia, rozumiesz?! Polska!
– Tata… – zawołał Marcin, który wybiegł już na balkon. – Daj im chwilę, zaraz pojadą.
– Ty się nie wtrącaj, Niemców se pilnuj! – wrzasnął Janusz w stronę syna, a potem… sięgnął po gaśnicę z klatki schodowej.

Marcin zamarł.

Janusz, jakby prowadzony przez jakąś starą siłę spod monopolowego, podszedł do vana i z ceremonialną powagą oprószył jego przednią szybę białą pianą.

– Żeby cię więcej tu nie widział, wietnamski TIRze! – zakrzyknął, z dumą obracając się dookoła.
– Przepraszam, panie, my już jedziemy – powiedział starszy z Wietnamczyków, zdezorientowany, ale wciąż uprzejmy. Wsiadł do auta i odpalił silnik. Van powoli ruszył, zostawiając za sobą smugi piany i pustą flaszkę po piwie, którą Janusz rzucił jak znacznik zwycięstwa.
– I tak się robi porządek – mruknął, wracając do bloku. – Kiedyś to było prościej. Zastawiasz – dostajesz w ryj. A teraz tylko rozładunki, aplikacje i pho...

Wieczorem, kiedy Grażyna próbowała go przekonać, iż przesadził, Janusz tylko odburknął:

– Ja nie mam nic do Wietnamczyków. Ale do zasłaniania przejazdu? Mam.

A Marcin? Dokończył prezentację. Na callu poniedziałkowym, kiedy Niemiec zapytał, czy w weekend wszystko było „ruhig”, odruchowo odpowiedział:

Nein… mein Vater hat die Vietnamesen mit Feuerlöscher angegriffen.
Zapanowała cisza.

A potem Niemiec się roześmiał.

Klingt… sehr polnisch.
Idź do oryginalnego materiału