Przyznam się, iż długo myślałem nad
tytułem tego dwuczęściowego wpisu – przez głowę przelatywało
sporo pomysłów, w tym "Mały Nil 2" i "Święte
miasto", wykorzystane w sumie w podtytułach – ale zwyciężyło
"Peruwiańska Giza". Chodzi zaś oczywiście o wpisane na
Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO stanowisko
archeologiczne Caral, najstarszy póki co znany ośrodek
cywilizacyjny w Ameryce Południowej (rozważaną nazwą wpisu był
też "Peruwiański Sumer"). Nie da się ukryć, iż trzy
caralańskie/caralskie świątynie wyglądają na tle sąsiedniej góry niczym
owe gizańskie małe piramidy stojące przed Grobowcem Chefrena czy tam Cheopsa (bo nie Mykerinosa, prawda?).
Prawie jak w Gizie
Póki co – bo kiedy odwiedziłem stanowisko archeologiczne Kotosh w Andach, ze słynną Świątynią Skrzyżowanych
Dłoni miejscowi twierdzili, iż pod ową Templo de los Manos Cruzados
znajdują się wcześniejsze budowle, od tych w Caral mające być
starsze. Na tą chwilę prace wykopaliskowe trwają.
Swiątynia Skrzyżowanych Dłoni w Kotosh
Ale na dzień
dzisiejszy Caral jest najstarsze. Jak stare? Szacuje się, iż to
monumentalne założenie, położone na niewielkim płaskowyżu nad
rzeką Supe powstało mniej więcej w tym samym czasie co słynne
piramidy w Gizie – stąd i tytuł wpisu. Cóż, w Egipcie była to kolejna IV dynastia, a monumentalne budowle wznoszono nad Nilem już dużo, dużo wcześniej. Zresztą nie tylko tam. Nasze grobowce
megalityczne, słynne kopce
kujawskie, żalki, są przecież od
egipskich ostrosłupów starsze (pomijam teorie głoszące, że
wzniesione zostały owe piramidy naście tysięcy lat temu; tak jak przy
Tiwanaku, ktoś chlapnął i zostało; no, chyba, iż nie). O
maltańskich świątyniach, jeszcze starszych, już kiedyś pisałem,
a o wciąż jeszcze nieodwiedzonym przeze mnie Gobekli Tepe
wielokrotnie wspominałem. Znaczy się – jest tu kilka tysięcy lat
różnicy.
Megalityczna świątynia na Malcie
Ta różnica czasowa może (acz nie musi) pod znakiem zapytania
stawiać teorie dyfuzjonistów (ludzie wierzący, iż na Ziemi
cywilizacja powstała tylko w jednym miejscu, następnie została
rozniesiona przez po globie, niekoniecznie przez Starożytnych
Kosmitów) – choć wbrew naszemu wyobrażeniu o prymitywizmie
dawnych ludów mogły się one globalnie kontaktować, ale na
niewielką skalę, raczej nie mającą wpływu na formowanie się
cywilizacji. Owszem, lista analogii pomiędzy kulturami w
odległych zakątkach Ziemi jest długa, ale ta właśnie wspominana
różnica czasowa zdaje się mówić, iż są one efektem
analogicznej budowy Człowieka na całym Świecie. Ręce, nogi, mózg,
przeciwległy kciuk – wcale nie trzeba Starożytnych Astronautów,
żeby piramidy czy trzcinowe łodzie pojawiły się w różnych
miejscach niezależnie.
Lista piramid z Muzeum Thora Heyerdala na Teneryfie
Tym bardziej, iż konstrukcja i technika
wznoszenia piramid w Gizie i Caral jest znacząco odmienna, mimo –
zapewne przypadkowego – podobnego czasu powstania. Ale o tym w
drugiej części wpisu, kiedy już dostanę się na płaskowyż do Świętego Miasta Caral.
Piramida z Caral
Na razie jestem dopiero w Barranca, niewielkim
miasteczku (jakieś 60 tysięcy mieszkańców) położonym pośród pól trzciny cukrowej. Peru jest
sporym producentem tego surowca, użytkowanego tu głównie w celach
spożywczych (w Brazylii dla przykładu gros produkcji idzie na
alkohol dodawany do paliwa; powietrze – znaczy smog – w
brazylijskich miastach lekko pachnie rumem). O trzcinie cukrowej
warto zresztą by było zrobić osobny wpis. Caral leży stąd
całkiem niedaleko, w sąsiedniej dolinie, nad rzeką Supe – jednej
z tych Nilątek, nad którymi rozpoczyna się południowoamerykańska
rewolucja neolityczna. Możliwe, iż – skoro to tu wybuchła
cywilizacja – najważniejszą. Do Caral z Barranki (także
zaopatrzonej w antyczne ruiny, choć nie tak wiekowe) najłatwiej dostać się collectivos i
zbiorczymi taksówkami (różnica niewielka, ale jest:
marszrutki są mniej więcej rejsowe; oba te środki lokomocji
najczęściej odjeżdżają dopiero gdy się zapełnią) przez Puerto
Supe i Supe. W miasteczku nazwanym od rzeki (jak i moja rodzinna
Warta miano swe bierze; póki co nie znaleźliśmy jeszcze dowodów,
że europejska cywilizacja powstała w naszej dolinie, gdy tylko
znajdziemy zagubiony w czasie szwedzkiego Potopu zamek na pewno się
za to weźmiemy) adekwatnie kończy się dobra droga, i w górę
rzeki jedzie się trasą, jakiej nie powstydziliby się włodarze
Łodzi.
Droga w Dolinie Supe
Wracając ze stanowiska archeologicznego – uznawanego
przez rząd Peru za jedno z najważniejszych w kraju, nie bez kozery
wykuta w kamieniu spirala z Caral znajduje się na każdym materiale
promocyjnym państwa oraz na pieczątkach stawianych w paszportach na
granicy – miałem okazję przespacerować się po tej trasie. Z
Supe dowieziono mnie pod same ruiny, ale z powrotem przedarłem się
przez rzekę, w porze suchej niemal doszczętnie wyschniętej i nim
złapałem collectivo czy taryfę (jeżdżą, ale jak wspominałem,
najczęściej startują pełne, więc się nie zatrzymują)
przedrobiłem kilka kilometrów.
Rzeka Supe w porze suchej
Oprócz pełnego otoczaków
wyschniętego koryta rzeki spotkałem także indiańskich hodowców
koni, ruiny mające być hotelami i centrum informacyjnym dla
turystów – co okazało się niewypałem – kilka pól i
plantacji oraz, na brzegach doliny, sporo piramid.
Końskie swawole
Okazuje się
bowiem, iż poza Świętym Miastem Caral w dolinie powstało jeszcze –
na tą chwilę mamy taką informację – dwadzieścia siedem miast.
Znaczy się, cywilizacja wybuchła tu na pełnej córze Koryntu,
właściwie z niczego, tak jak w Egipcie czy Sumerze. Oczywiście, były tu i wcześniejsze (i późniejsze, także)
ślady działalności człowieka, które powoli ewoluowały,
kumulowały wynalazki, ale podobnie jak w Starym Świecie tu też
wygląda to na nagłą eksplozję. Wbrew twierdzeniom Teoretyków
Starożytnej Astronautyki taką jednak nie było.
Ruiny z daleka
Swoją drogą
wczesne cywilizacje Ameryki Południowej są u nas niezbyt znane
(dlatego z taką chęcią piszę o nich na blogu), także dlatego, że
badacze mają tu tylko materiał archeologiczny, zero zaś innych,
pisanych czy ustnych, przekazów. Taka na przykład polska edycja
Wikipedii podaje, iż w Dolinie Supe tych miast było zaledwie
kilkanaście. Tak się dzieje, gdy zamiast zajmować się
uzupełnianiem danych przez wikipedystów organizacja bardzo się
zideologizowała. Fanatyzm zamiast wiedzy, i mocno traci się na
wiarygodności i rzetelności. Szkoda trochę. Ale dość tych
jeremiad. W Peru jest pora sucha, ja stoję na płaskowyżu
wznoszącym się nad wyschniętą teraz rzeką Supe i właśnie
wkraczam na teren Świętego Miasta Caral – jako pierwszy turysta
tego dnia. Nie tylko dlatego, iż miejsce nie jest tłumnie oblegane
– tutaj pojawiają się i Gringos, i miejscowi (ale przez cały czas nie są
to – i dobrze – tłumy jak w Machu
Picchu choćby). Jest zwyczajnie
wczesne przedpołudnie (czyli trochę później niż późny ranek).
Słońce stoi jednak, jak to w tropikach, już bardzo wysoko, i w
związku z brakiem chmur, niemiłosiernie grzeje. Płaskowyż jest
pustynią, jedyna zieloność w okolicy leży poniżej, w rzecznej
dolinie.