Siedziałam w naszej ciasnej kuchni w Łodzi, ściskając zimną filiżankę herbaty, i czułam, jak łzy wzbierają mi w gardle. Z mężem, Krzysztofem, mamy dwoje dzieci i wydawałoby się, iż wszystko jest na swoim miejscu: przytulne mieszkanie, samochód, stałe zarobki. Jednak nasze szczęście rozpada się przez jego siedemnastoletniego syna z poprzedniego małżeństwa, Dominika, który mieszka z nami. Często bywa u matki, ale coraz częściej zostaje u nas, zamieniając moje życie w koszmar.
Dominik jest jak drzazga w sercu. Traktuje mnie jak służącą, rozrzuca rzeczy, zostawia brudne naczynia, a na moje prośby o pomoc tylko przewraca oczami. Najgorzej, iż znęca się nad moim czteroletnim synem, Kubą. Widziałam, jak dał mu klapsa, tylko dlatego iż maluch przypadkiem dotknął jego telefonu. Moja dwuletnia córeczka, Zosia, śpi z nami w sypialni, bo w naszym dwupokojowym mieszkaniu nie ma miejsca na łóżeczko. Gdyby Dominik wyprowadził się do matki, moglibyśmy urządzić pokój dla naszych maluchów.
Ale Dominik nie idzie. Jego szkoła jest tuż obok, więc wygodniej mu mieszkać z ojcem. Całe dnie spędza przed komputerem, wrzeszczy w słuchawki, uniemożliwiając Kubie zaśnięcie. Jestem wykończona: gotuję, sprzątam, zajmuję się dziećmi, a on choćby palcem nie kiwnie, żeby pomóc. Jego obecność to jak ciężka chmura wisząca nad naszym domem, zatruwająca każdy dzień.
Próbowałam rozmawiać z Krzysztofem, błagałam, żeby wytłumaczył synowi, iż lepiej będzie u matki. Jego była żona, Agnieszka, mieszka sama w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu. A my we czworo tłoczymy się w dwóch pokojach, gdzie każdy kąt krzyczy o braku przestrzeni. Czy to sprawiedliwe? Gdyby Dominik choć dogadywał się z moimi dziećmi, ale on je traktuje z góry. Kuba, patrząc na niego, zaczyna być opryskliwy i marudny, naśladując starszego brata. Boję się, iż mój syn wyrośnie na takiego samego bezdusznego chłopaka.
Krzysztof nie chce nic zmieniać. “To mój syn, nie mogę go wyrzucić” — powtarza jak mantrę, nie widząc, jak jego słowa mnie ranią. Kłócimy się o Dominika prawie każdego wieczoru. Czuję się jak zapracowany koń, który ciągnie cały dom, podczas gdy mąż przymyka oczy na zachowanie syna. Mam dość jego wymówek, ślepej miłości do dziecka, które niszczy naszą rodzinę.
Pewnego dnia straciłam cierpliwość. Dominik znowu nakrzyczał na Kubę, bo rozlał sok, i wtedy wybuchłam:
— Dość! To nie hotel, żeby się tak zachowywać! jeżeli ci się tu nie podoba, wracaj do matki!
Tylko się wyszczerzył:
— To mój dom, nigdzie się nie wynoszę.
Zadrżałam z bezsilnej złości. Krzysztof, usłyszawszy sprzeczkę, stanął po stronie syna, oskarżając mnie, iż “nie potrafię znaleźć wspólnego języka”. Wyszłam do sypialni, tuląc płaczącą Zosię, i pozwoliłam łzom płynąć. Dlaczego mam znosić tego obcego, bezczelnego nastolatka, skoro jego matka żyje w luksusie i choćby o nim nie pamięta?
Zaczęłam zastanawiać się, jak rozwiązać ten problem. Może sama porozmawiam z Dominikiem? Przekonam go, iż u matki będzie mu lepiej, iż do szkoły dojedzie autobusem? Ale boję się, iż tylko się ze mnie naśmieje, a Krzysztof znowu nazwie mnie okrutną. Marzę, żeby Dominik zniknął z naszego życia, żeby moje dzieci mogły rosnąć w spokoju i miłości. Ale każde jego spojrzenie, każdy szorstki gest przypomina mi, iż jest tu jak nieproszony gość, którego nie da się pozbyć.
Czasem wyobrażam sobie, jak pakuję nasze rzeczy i wyjeżdżam z dziećmi do mojej mamy, zostawiając Krzysztofa sam na sam z jego synem. Ale kocham męża i nie chcę niszczyć naszej rodziny. Chcę tylko spokoju w naszym domu. Dlaczego mam się męczyć, patrząc, jak Dominik gnębi moje dzieci, podczas gdy jego matka cieszy się wolnością? Jestem zmęczona złością, strachem o nie. Potrzebuję wyjścia, ale nie wiem, gdzie go szukać…