Siedzę w kuchni naszej ciasnej kawalerki w Łodzi, ściskając w dłoniach zimną filiżankę herbaty, i czuję, jak łzy rozpaczy podchodzą mi do gardła. Ja i mój mąż, Marek, jesteśmy rodzicami dwójki dzieci i wydawać by się mogło, iż mamy wszystko: przytulny dom, samochód, stałe dochody. Jednak nasze szczęście rozpada się przez jego siedemnastoletniego syna z pierwszego małżeństwa, Kacpra, który mieszka z nami. Część czasu spędza u matki, ale ostatnio coraz częściej wraca do nas, zamieniając moje życie w koszmar.
Kacper jest jak drzazga w sercu. Traktuje mnie jak służącą, rozrzuca rzeczy, zostawia brudne naczynia, a na moje prośby o pomoc tylko przewraca oczami. Najgorzej jednak, iż znęca się nad moim czteroletnim synem, Wojtkiem. Widziałam, jak dał mu klapsa tylko dlatego, iż maluch przypadkiem dotknął jego telefonu. Moja dwuletnia córeczka, Zosia, śpi z nami w sypialni, bo w naszym dwupokojowym mieszkaniu nie ma miejsca na jej łóżeczko. Gdyby Kacper wyprowadził się do swojej matki, moglibyśmy urządzić pokój dla naszych maluchów.
Ale Kacper nie wyjeżdża. Jego szkoła jest dwa kroki od naszego bloku, a jemu wygodniej mieszkać z ojcem. Całe dnie spędza przed komputerem, wrzeszczy w słuchawki, nie pozwalając Wojtkowi zasnąć. Jestem wykończona: gotuję, sprzątam, zajmuję się dziećmi, a on choćby palcem nie kiwnie, żeby pomóc. Jego obecność wisi nad naszym domem jak ciężka chmura, zatruwając każdy dzień.
Próbowałam rozmawiać z Markiem, błagałam, żeby wytłumaczył synowi, iż lepiej będzie u matki. Jego była żona, Agata, ma przestronne trzypokojowe mieszkanie, w którym mieszka sama. A my we czworo tłoczymy się w dwupokojowym, gdzie każdy kąt woła o brak przestrzeni. Czy to sprawiedliwe? choćby gdyby Kacper dogadywał się z moimi dziećmi, ale on je traktuje z góry. Wojtek, patrząc na niego, zaczął być opryskliwy i marudny, naśladując starszego brata. Boję się, iż mój syn wyrośnie na takiego samego bezdusznego i aroganckiego człowieka.
Marek nie chce nic zmieniać. „To mój syn, nie mogę go wyrzucić” – powtarza jak mantrę, nie widząc, jak mnie to rani. Kłócimy się o Kacpra prawie co wieczór. Czuję się jak zaprzęgowy koń, który ciągnie cały dom, podczas gdy mąż przymyka oczy na zachowanie syna. Mam dość jego wymówek, jego ślepej miłości do dziecka, które rujnuje naszą rodzinę.
Pewnego dnia straciłam cierpliwość. Kacper znów nakrzyczał na Wojtka za to, iż rozlał sok, i wtedy eksplodowałam:
— Dość! To nie hotel, żeby się tak zachowywać! jeżeli ci się tu nie podoba, wracaj do matki!
Tylko się uśmiechnął szyderczo:
— To mój dom, nigdzie się nie wynoszę.
Zadrżałam z bezsilnej złości. Marek, usłyszawszy naszą sprzeczkę, stanął po stronie syna, oskarżając mnie, iż „nie potrafię się dogadać”. Wyszłam do sypialni, tuląc zapłakaną Zosię, i puściłam łzy. Dlaczego mam znosić tego obcego, bezczelnego nastolatka, skoro jego matka żyje w luksusie i choćby o nim nie myśli?
Zaczęłam zastanawiać się, jak rozwiązać ten problem. Może sama powinnam porozmawiać z Kacprem? Przekonać go, iż u matki będzie mu lepiej, iż do szkoły dojedzie tramwajem? Ale boję się, iż wyśmieje mnie w twarz, a Marek znów oskarży mnie o okrucieństwo. Marzę, żeby Kacper zniknął z naszego życia, żeby moje dzieci mogły rosnąć w spokoju i miłości. Jednak każde jego spojrzenie, każdy ostry gest przypomina mi, iż jest tu jak nieproszony gość, którego nie da się pozbyć.
Czasem wyobrażam sobie, jak pakuję rzeczy i wyjeżdżam z dziećmi do mojej mamy, zostawiając Marka sam na sam z jego synem. Ale kocham męża i nie chcę niszczyć naszej rodziny. Pragnę tylko spokoju w naszym domu. Dlaczego mam cierpieć, patrząc, jak Kacper znęca się nad moimi dziećmi, podczas gdy jego matka cieszy się wolnością? Mam dość złości, dość strachu o nie. Potrzebuję wyjścia, ale nie wiem, gdzie go szukać.