Palermo - gdzie koniki chadzają w kapeluszach

tabazella.blogspot.com 3 godzin temu

Mła ostatnimi czasy odwiedza wyspy, tak się jakoś zdziwnie składa. Jesienny wyjazd wyspowy tak na mła podziałał iż do dziś jeszcze nie ochłonęła do końca i jak sobie ćwierka iż czas zasiąść do pisania, to przez cały czas nie wie od czego zacząć, bo ten tydzień w październiku wydawa mła się nierealny i nijak nie udaje się jej zęba w tworzywo wbić. Z kwietniowymi wakacjami też prosto nie będzie, natłok wrażeń olbrzymi, choć tym razem mła jakoś przesadnie nie szalała, ku uciesze Mamelona, która uznała iż jedno muzeum pełne malarstwa religijnego ( "Czy oni naprawdę nie mieli innych tematów?!" ) i jedno pełne lalek scenicznych ( "Niedługo to nie będzie wiadomo czy nie wyrosłaś, czy już zdziecinniałaś!" ) to jest akurat tyle ile jest w stanie znieść. Tradycyjnie szlajałyśmy się po rynkach, po kościółkach, po starych dzielnicach. Nie zagnało nas w szerokie "miastowe" aleje, na znane plaże czy tam inne ekskluzywności. Zagnieździłyśmy w najstarszej części miasta, w małym pensjonaciku, któremu szefuje madame ciągnąca za sobą jak tren balowej sukni woń perfum, które coś mła przypominają, z tym iż absolutnie nie wiem co. Nie iż jakieś duszące paskudztwo, nic z tych rzeczy, to subtelny zapach w starym stylu, sprzed ery przeformatowywania perfum.

Mieszkałyśmy w mieszkanku na drugim piętrze, do którego dowoziła nas na szczęście malutka winda. Na szczęście, bo dom stary, piętra z tych słusznych. Mieszkanie miało balkon a pod tym balkonem co rano rozkładał się targ, zwany Il Capo. Tak, tak, targ, bowiem w Palermo najbardziej znane targi zajmują nie tylko placyki ale przede wszystkim ulice. Takie jest Il Capo, taka jest La Vucciria, taki jest też najstarszy z rynków miasta, Ballarò. "Nasz" Il Capo rozciąga się wzdłuż Via Carini i Via Beati Paoli, Via di Sant'Agostino i Via Cappuccinelle. Głównym wejściem na targ jest Porta Carini, przez którą i my się dostałyśmy do naszego wakacyjnego mieszkania. Z lekka na okrągło i niekoniecznie na miejsce, bo nie da rady inaczej, dowiezione przez albańskiego taksówkarza, który jak twierdził, nie policzył nam za dużo w ramach bonusu za polską pomoc Ukrainie w 2022. Usiłowałyśmy wierzyć iż to prawda, taksówka nas ratowała, bo samolot miał spore opóźnienie, o czym pisać nie chcę, bo postanowiłam się nie denerwować.

Skąd się wzięła nazwa Il Capo? Wbrew pozorom nie ma to nic wspólnego z przylądkiem. Na miejscu na którym dziś wyrosła dzielnica z targowiskiem, w starożytności płynęła rzeka zwana Papireto. Aż do późnego średniowiecza okolice dawnej rzeczki były bujne, odpowiednie do uprawy papirusu i trzciny cukrowej, ale niezdrowe, jak to moczarowe tereny. Arabowie stworzyli tu dzielnicę niewolników, al - Harat - as - Saqalibah, przeznaczoną też dla najemnych oddziałów dalmatyńskich. Z czasem zbudowano tzw. Drogę Kadiego, Sari-al-Qadì, z łacińska zwaną Seralcadium, która przecinała całe miasto na całej jego długości. Seralcadium z czasem zmieniło się w Seralcaldio , jedną z czterech dzielnic starego miasta. Górną część dzielnicy nazywano Caput Seralcadi, od tego określenia pochodzi nazwa Capo. Czyż to nie sycylijskie do bólu? Aż do XVI wieku cechą charakterystyczną dzielnicy była obecność rzeki. Dzielnica składała się o głównie z ogrodów, kościołów, warsztatów rzemieślniczych, rzeźni i garbarni. W 1581 roku Papireto zakopano a następnie rozpoczęła się rekultywacja tego obszaru i jego urbanizacja.

Zamieszkiwała ją głównie klasa niższa i średnia, rzemieślnicy i kupcy, których domy budowano obok kościołów i domów bractw. Między XVI a XVIII wiekiem powstały budynki, które do dziś tworzą klimat dzielnicy. Niektóre nadgryzione zębem czasu, inne całkiem nieźle się trzymające. XIX wiek mocno zmienił dzielnicę ale Il Capo choć coraz bardziej otaczane przez budynki w stylu modern trzyma miejscami ten późno barokowy sznyt. Głównie dzięki kościołom, których na krótkim odcinku naliczyłam pięć, w tym dwa naprzeciwko siebie. Nie ma palmeritańskiego rynku bez abbanniati, tego przemieszania głosów sprzedawców zachwalających swój towar. I vuci, nazywają te zaśpiewy czy raczej całe występy. No bo to nie jest tylko "Komu, komu, bo idę do domu", to się zaczyna od "Aaascoltaa, aaascoltaa!", by płynnie przejść w półtora minutowy utwór pod tytułem "Too Magic" zachwalający czekoladę z Modici i miecznika w plastrach w języku Shakespeare'a , potem jest coda w postaci sycylijskiej wersji włoskiego i "Uuunoeurrooo!" Często są takie przypadki iż zachwalanie odbywa się z jednoczesną rozmową przez telefon, w języku niekoniecznie włoskim. Wrażenia słuchowe jedyne w swoim rodzaju.

Na szczęście w naszym pensjonacie były bardzo szczelne okna. Dzięki temu nie uwędzono nas grillem, ani nie ogłuchłyśmy. Rano mła choćby miło posłuchać było tych porykiwań, troszki prawie iż egzotyki. Wieczorem mła otwierała okno w nadziei iż wraz z chłodniejszym powietrzem do mieszkania wlezie trochę muzyki, Sycylijczycy uwielbiają imprezy ze śpiewaniem, wicie rozumicie, "Cała sala śpiewa z nami". Mła też sobie mogła zanucić kawałki Adriano i Erosa. Pośpiewalim, poszlim spać a jak zapomnielim okno zamknąć to rano "Aaascoltaa, aaascoltaa! Uuunoeurrooo!" Mła przyuważyła zdziwną rzecz, stoiska dość często zmieniają funkcję, jednego dnia warzywniak, drugiego dnia w tym samym miejscu stoliki nakryte czekają na gości. adekwatnie tylko ryby i piekarnie, no i street foody są w określonych miejscach. Reszta czasem jest tu a czasem tam, płynność ma tu miejsce. Co do street foodów to trzeba wiedzieć kiedy przyjść by trafić na świeżo robione żarciucho, jedzenie wystawiane na straganach nie zostaje zbyt długo apetyczne. Trzeba też uważać żeby się nie naciąć, pięć eurosów za trzy małe krewetki na szpadce to tego... ten... Na Sycylii dobrą pizzę dostanie się za osiem a porządne arancini za cztery. Mamelon zarządziła zakup krewetek i olanie szpadkowanych osobników, dzięki czemu mła jest tak obżarta skorupiakami iż starczy jej na długo. Kupowałyśmy scampi rosso a mła się zastanawiała nad zawiłościami włoszczyzny, znaczy czy to scampi to gambero i kiedy gambero jest gamberetto, kiedy tak na prawdę to przez cały czas scampi. Taa...

Na słynną śledzionę opiekaną w smalcu i flaki nadziewane na szpadkach jakoś nie miałyśmy miejsca w żołądku, bardziej rzucało nas w morszczyznę. Podkręcone przez Sławencjusza, robiącego za zdalnego instruktora strony kulinarnej wypadu, popełniłyśmy solidny błąd - dałyśmy namówić się na zakup olbrzymiego canoli w cukierni klasztoru przy kościele świętej Katarzyny. Szczęśliwie Mamelon pomna katańskich zasłodzeń, zadziałała przytomnie. Ponieważ Sławencjusz chciał nas uraczyć olbrzymią ilością ricotty i w planach był zakup "Dużej Rury", Mamelon kupiła jednego olbrzymiego canoli na spółę. No i nie dałyśmy mu rady! Po zjedzeniu mojej połowy mogłabym chyba zapaść w śpiączkę cukrzycową. Mamelonu z kolei serek cóś za bardzo przypominał owieczki, no nie te klimaty. Doszłyśmy do wniosku iż z sycylijskich słodyczy lubimy, lody, granitę i mandrole - w tej kolejności. Więcej niż połowa nie najtańszego ciacha trafiła do kosza a autorytet Sławencjusza w roli kulinarnego szefa wycieczki cóś podupadł.

Po raz drugi razem z Mamelonem spędziłyśmy Niedzielę Palmową we Włoszech, parę lat temu w Rzymie, gdzie święci się gałązki oliwne a teraz w Palermo, gdzie i owszem drzewko oliwne tyż się nasza do kościoła ale najnajem jest upleciony liść palmowy. Plecie się różnie, w wymyślne krzyżyki z rozetkami i w proste warkoczyki. Jeszcze przed Niedzielą Palmową stroi się kościoły w kotary, szarfy w kolorach parafii. W tej do której kościoła wlazłyśmy najsampierw, czyli do SS. Cosma e Damiano, barwy były szczerzepolskie, znaczy biało - czerwone. Insze parafie stroją się w lilaróż, żółcie, czerwienie i czerń, ciemniejsze fiolety. Mła nie bardzo zna historię tych parafialnych barw, więc nie chcę Wam tu mącić. Kościoły ustrojone wyglądają operowo, misterium odbywa się wśród błyszczących materii, ogromnej ilości kwiatów, w kryształowych trumnach ustawionych na srebrzystych postumentach. Madonny w czerniach i fioletach, opłakują Syna z najwłaściwiej wyhaftowana chusteczką w dłoniach. Syn odpowiednio ułożony po umęczeniu, zestaw ułożeń raczej z tych "łatwo umierać nie było ale jeszcze to podkręciliśmy i dopiero teraz porządnie leży". Wszystkie osoby dramatu w stosownych pozach oczekują na rozpoczęcie przedstawienia a mła czuje nosem nadciągającą naddramatyczność. W Palermo religia jest chyba jeszcze bliżej teatru niż w Rzymie.

Jeśli chodzi o kościoły Palermo to mła poświęci im kiedyś osobny wpis, hym... może choćby więcej niż jeden. Najsampierw odkryłyśmy z Mamelonem styl normański by zaraz potem zrobić "Wow!" na widok baroku palmeritańskiego w wydaniu kościelnym. Ilość odwiedzanych kościołów taka iż stopy boleją od chodzenia a oczy boleją od patrzenia. Kościoły małe, duże, oratoria i klasztory - wykościółkowałyśmy się na całego. Mła uwielbia zwiedzać zabytki sakralne a Mamelon tak się przyzwyczaiła do tych skrętów mła w kierunku "domów bożych" iż protesty rozpoczyna dopiero po siódmym z kolei. Z Palermo Mamelon wyjechała z własnym rankingiem kościółkowym, co świadczy o klasie zabytków. o ile świątynia robi wrażenie na Mamelonie to jest naprawdę cóś a tak dwa razy, no dobra - cztery, zdarzyło się tym razem. o ile kiedyś zawieje Was na Sycylię do Palermo, to pod żadnym pozorem nie pomijajcie palmeritańskich kościołów. Rzeczy, które zobaczycie w Palermo będą jedyne w swoim rodzaju. Stop normańskiego budowania, sztuki Bizancjum i sztuki islamu, cała powaga hiszpańskiego imperium wymieszana z włoskim umiłowaniem harmonii, przepych, który nie poraża bo ujęty jest tak jakoś elegancko. Żal oczu czymś takim nie napaść. Mła umieści tylko troszki zdjęć poglądowych, hym... na zachętę?

Oczywiście nie samymi kościołami Palermo stoi, jest w nim parę niezłych palazzo z tym najważniejszym na czele, Palazzo dei Normanni znanym też jako Palazzo Reale. W Palazzo dei Normanni dziś jest muzeum a w miejskich pałacach sycylijskiej szlachty często hotele wyższej kategorii, bądź galerie sztuki. Niektóre budynki stoją opustoszałe i czekają aż uśmiechnie się do nich los i pozwoli wrócić im do dawnej formy. Bo Palermo się dźwiga i to widać, najstarsza część miasta się zmienia, co nie zawsze podoba się mieszkańcom. Głównie dlatego iż te zmiany niszczą ducha miasta i nie chodzi tu o to iż znikną te wszystkie kontrasty, pomiędzy ledwie trzymającymi się pionu ruinami a historycznymi budynkami z wysokiej półki, które to kontrasty zdaniem mła stanowią pewien niepokojąco pociągający rys miasta. Tak naprawdę chodzi o to żeby Palermo nie żyło jedynie z turystów, dla turystów i z czasem z turystami w roli jedynych mieszkańców, obsługiwanych przez ludzi zamieszkałych w okolicach Palermo, bo nie stać ich na czynsz w rodzinnym mieście. Mła się tak troszki wydawa iż turystyka jest tu łatwym celem i chłopcem do bicia, bo problem jest o wiele bardziej złożony.

Mła się nie chce wymundrzać ale jest dla niej oczywiste iż gdyby na poważnie potraktować napisy na murach Palermo typu - "Il turismo è morte", "I turisti sono assassini", czy mój ulubiony - "Tourist go home!", to dla młodych ludzi piszących te słowa głównym problemem przestałby być ten mieszkaniowy a niemalże sprawą życia i śmierci stałoby się pytanie co do garnka włożyć. Bo powiedzmy sobie szczerze, bez turystyki raczej ciężko byłoby krajom południa naszego kontynentu związać koniec z końcem. Od końca XIX poludniowe Włochy i Sycylia to OK, młodzi ludzie zawsze są radykalni, takie wilcze prawo młodości, jednakże starsi politycy bardzo starannie powinni rozważać jaki model rozwoju chcą dla południa Europy wprowadzać, każda monokultura, także to postawienie wszystkiego na turystykę w końcu wychodzi bokiem. Być może adekwatną ścieżką jest stawianie barier turystyce jednodniowej czy tzw. "city break", które to wypady są niby weekendowe ale jak się dobrze policzy to w wypadku lotów, często też sprowadzają się tak naprawdę do jednego dnia spędzanego w mieście. W każdym razie problem turystycznego oblężenia narasta, często gęsto robiąc za alibi dla całkiem inszych problemów, choćby dla powszechnego problemu mieszkaniowego, bo mieszkania mają ceny wynajmu z Księżyca, lokalsów po prostu na nie nie stać, czy problemu ochrony środowiska. Na wyspach to wszystko z powodów oczywistych jakby bardziej zaostrzone niż na większym lądzie.

Mamy z Mamelonem takie szczęście iż kiedy jesteśmy we Włoszech to trafiamy na demonstracje czy wiece. Tym razem Mamelona z katedry wywabiły dźwięki rewolucyjnej pieśni, Mamelon szczególnie wrażliwa na takie klimaty zaraz gotowa "uciec z cyrkiem", bo muzyczka pasi. Szczęśliwie tym razem nie groziło przyłączenie się do komunistów, owszem jakieś anarcho ruchy też tam szły ale generalnie była to demonstracja poparcia dla idei palestyńskiego państwa i olania słynnego "najgłupszego pomysłu" obecnej amerykańskiej administracji, czyli złotego wybrzeża Gazy pod wezwaniem Największego Dewelopera. Mła ze zdumieniem przyuważyła iż w demonstracji to i owszem, szli głównie młodzi ludzie, ale stojąca wokół starszyzna z prawdziwą satysfakcją reagowała na ciągnięte za samochodem na workach śmieciowych podobizny Bibiego, Ryżego i Elona. We Włoszech, na Sycylii na której niemal każdy ma jakiegoś krewnego w Yankeeslandzie. To przeca niemal tak samo zdziwne jak nastroje antyamerkańskie w proamerykańskiej Cebulandii. Mła sobie pomyślała iż to niemożliwe żeby krótkotrwałe szaleństwo tych zza Wielkiej Wody spowodowało aż taką skalę niechęci, to dojrzewało znacznie dłużej. Polityka bliskowschodnia USA jest dla Europy Południowej od dawna kłopotliwa, Włosi czują się pokrzywdzeni i słusznie. Tłumy uchodźców nie są efektem stosunku włoskiego rządu do arabskich spraw tylko pokłosiem takiego a nie innego traktowania państw regionu Meszreku i Maghrebu przez rządy USA. Antyamerykanizm ludzi z południa Europy nie powinien zatem Amerykanów w ogóle dziwić, jest tu przyczyna i jest skutek.

Na Sycylii sprawa migrantów wygląda nieco inaczej niż na stałym ladzie, po pierwsze dlatego ze Sycylię od zawsze zamieszkiwała mieszana ludność, po drugie dlatego iż Sycylia nie jest rejonem ociekającym bogactwem, To nie Rzym ani Mediolan, tu trzeba pracować. Chłopcy rodem z Afryki nie wyczekują tu na swoich vespach na nie wiadomo co, tylko popylają w robocie. O rozprowadzaniu substancji na terenie na którym niedawno rządzili donowie, choćby najbardziej rzutki przedstawiciel Maghrebu nie pomarzy. Owszem żebractwo uprawia tu międzynarodówka ale nie jest znowu tak, iż stare, zacne żebractwo w wykonie sycylijskim zaniknęło. Siedzi i żebrze nadal, starannie zakutane w czerń i z dezaprobatą przyglądające się zrzutowi żebraczemu z Dekanu, któren to zrzut postanowił żebrać pod wejściem do katedry w jaskrawo coolorowym stroju narodowym. Sycylijskie żebractwo miało taką minę jakby niestosowność żebrania podczas Wielkiego Tygodnia w coolorowych ciuchach osiągnęła poziom zawłaszczenia kulturowego pierwszego stopnia. Jednakże to nie jest tak iż nieustannie jest się zaczepianą czy zaczepianym jak w Rzymie, nie rzuca się w oczy straszliwa ilość żebrzących osób. Niestety występuje coś co mła wkurza do białości, wykorzystywania do żebractwa zwierząt. Niestety, dzieci i zwierzęta w roli siły zarobkowej sprawdzają się w żebractwie wyśmienicie.


Zdecydowanie bardziej mła przypadł do gustu proceder żebractwa uprawiany przez same zwierzęta, koty i gołębie to prawdziwi zawodowcy, profesjonalizm w każdym calu. Obstawiają rynki i okolice portu, sprytnie wyławiając z tłumu wędkarzy, którym stadnie towarzyszą w połowach. Mają swoje domki w stylu palmeritańskim, znaczy obok luksusowych budek stoją także takie zmajstrowane z kartonu. O koty dbają koci ludzie a także zwykli mieszkańcy Palermo, koło nas koty były dokarmiane głównie przez facetów. Wcale nie byle czym, bo całkiem porządnymi puchami. Oczywiście iż kuszące rybie resztki są mile widziane ale nie myślcie iż to koty schylą łepek po byle co. Są dość wypasione i wcale nie tak chętne do jedzenia. Co innego przyjmowanie hołdów, palmeritańskie koty spotykane przez nas przyjmowały tzw. pozy wyzywające, znaczy podejdź i drap za uszkiem, widzisz iż nadstawiam łepek, no już, nie ociągaj się! A teraz dupi, dupi za ogonem! Widać iż towarzystwo jest rozbestwione. Gołębie kotów się nie boją, są na tyle bezczelne iż zaglądają do kocich misek.

Teraz tzw. oferta kurtularna, bo przeca to nie tylko po zabytkach się drepcze. Mła oblookała wystawę grafik i ceramiki Picasso i tę wyżej wspomnianą ekspozycję w Palazzo Abatelis i wie jedno - sztuka wystawiania dzieł sztuki ma się w Palermo świetnie! To nie są ekspozycje w prowincjonalnych galeryjkach, to jest dobrze przemyślany sposób takiego zaprezentowania dzieł sztuki, by wręcz powalały urodą. Słyszałam iż na podobnym poziomie pracuje tutejsza opera, mieszcząca się w trzecim co do wielkości XIX wiecznym budynku teatralnym na świecie, wspaniale krowiastym Teatro Massimo. Akustycznie to podobno jeden z najlepszych teatrów operowych świata.Pracę nad nim rozpoczęto w 1875 roku ale ze względu na rozmiar założenia, jak też typową dla Sycylii sprawę propozycji nie do odrzucenia, budowę ukończono dopiero pod koniec XIX wieku. Do Teatro Massimo wielu turystów przychodzi zwiedzać nie tylko słynne wnętrza, zarówno turyści jak i lokalsi chadzają na koncerty i operowe przedstawienia, które ponoć prezentują n najwyższy, światowy poziom. Wicie rozumicie, to jest jeden z "tych wielkich teatrów". Hym... mła musiała się zadowolić inszą teatralną atrakcją Palermo - teatrem kukiełkowym, historią Orlanda i Angelici. Teatr kukiełkowy w Palermo to instytucja sama w sobie, na Sycylii Teatro dell'Opera dei pupi działa na prawach teatru narodowego. Tym czym dla Włoch kontynentalnych jest comedia dell'arte, tym dla Sycylii są opera dei pupi.

Wyróżnia się trzy szkoły teatru lalkowego na Sycylii: palmeritańską, katańską i tę z Syrakuz. Teatr narodził się w XVIII wieku. Przedstawienia kukiełkowe cieszyły się szczególnym powodzeniem wśród biedniejszych warstw mieszkańców sycylijskich miast i z czasem stały się jednym z wyznaczników tożsamości kulturowej Sycylijczyków. Apogeum popularności przedstawienia osiągnęły na początku XX wieku, potem przerżnęły z magią srebrnego ekranu. Były po troszki antenatami serialowych tasiemców telewizyjnych, gdyż przedstawienia były w istocie serialami, opartymi głównie na motywach arturiańskich i innych średniowiecznych eposach rycerskich. Przedstawiano też sztuki, których na ogół nie kojarzymy z teatrem lalkowym, choćby dramaty Shakespeara. Oczywiście nie mogło zabraknąć farsy, tej osłody ciężkiego życia ubogich. Nie ma to jak się pośmiać z innych. W pierwszych dekadach XIX wieku na Sycylii repertuar rycerski osiągnął jednak tak duży sukces, iż wyparł wszystkie inne typy przedstawień i zapoczątkował szereg innowacji technicznych i figuratywnych. Ta dominacja tematów rycerskich stworzyła kanoniczny układ repertuaru, wprowadzono metalowe zbroje, które sprawiały, iż marionetki błyszczały i wydawały dźwięki, a także mechanicznie dostosowano lalki do przedstawiania walk na miecze. Dodajcie do tego drewniane chodaki lalkarza imitujące tętent końskich kopyt i muzyczkę pianoli i macie w pigułce palmeritańską opera dei pupi.


Mła ma wrażenie iż nasz pobyt w Palermo jest jakby niedokończony, niby miasto solidnie zdeptane ale jest mnóstwo miejsc do których nie zajrzałyśmy, zaułków w które się nie zapuściłyśmy, wąskich nieprzedreptanych uliczek, takich w których na zrujnowanych murach odkrywa się nagle herby bogate w pokonane smoki i lecące gryfy. choćby nie wszystkie planowane kościółki udało nam się oblookać, ten od świętego Franciszka Ksawerego był zamknięty. Tak nawiasem pisząc to godzin zwiedzania niekoniecznie trzeba się w Palermo trzymać jak słów wyrytych w spiżu, mniejsze kościółki są otwarte kiedy są otwarte i szlus. Jutro mogą być zamknięte potem znów krótko otwarte, szczerze pisząc nie bardzo kumam na jakiej to zasadzie działa, bo internet sobie, real sobie. Mła wychodziła z założenia iż jak otwierają drzwi takiego przybytku to lepiej gwałtownie z tej otwartości skorzystać.

Nie do końca jestem też pewna czy aby w Palermo odwiedzałam adekwatne miejsca, szczerze pisząc to sama nie rozumiem dlaczego uparłam się w tym konkretnym momencie zwiedzać słynne palmeritańskie katakumby kapucynów, miejsce dość smutne, w którym turyści nadal, mimo próśb i zakazów, zachowują się chwilami żenująco, np. świecąc mumii dwuletniej dziewczynki w twarz latarką telefonu komórkowego w myśl - "We'll see better". Jest coś żenującego w postawie rodziców pokazujących dzieciom mumie jako ciekawostkę, interesujące czy te brytyjskie dzieci są w stanie wyobrazić sobie swoją rodzinę jako jedną z tych wiszących na hakach w niszach. Hym... niektórzy jarmark noszą ze sobą na stałe i szczerze pisząc to wali mła to iż może tą jarmarcznością usiłują odpędzić grozę Cichej. Katakumby to cmentarz a nie salon osobliwości. To iż ludzie biorą dzieci do takich miejsc nie uważam za zły pomysł, nie należy chować się przed życiem, którego śmierć jest nieodłączną częścią. Jednakże pozwalanie dzieciom na przeżywanie kontaktu ze zwłokami jako taniej rozrywki uważam za głupi pomysł, tępiący wrażliwość, wobec tych, którzy nijak nie mogą się bronić przed ludzkim wzrokiem. Jest coś ogromnie żałosnego w pozycji trupa oglądanego przez setki turystów, mła trochę wstyd iż w tym uczestniczyła i jeszcze Mamelona do tego namówiła, mimo iż Mamelon była wyraźnie niechętna.

Nie do końca jestem też pewna czy adekwatnym było dość wczesne zaleganie, tak szczerze pisząc łaziłyśmy jakoś mniej niż zazwyczaj. Może to wina górzystego terenu, w wielu miejscach jest w Palermo jednak pod górkę, mimo iż tego na pierwszy rzut oka nie widać. A może to po prostu kwestia zmęczenia, także tego fizycznego. Nie robimy się przeca z roku na rok młodsze, potrzebujemy coraz więcej czasu żeby się zregenerować, żeby móc zwiedzać w taki sposób, by ta czynność była czystą przyjemnością a nie wymuszonym hardcorem. W Palermo zdarzało nam się iść spać z kurami i budzić się bynajmniej nie o świcie, mła wychodzi jednak z założenia iż skoro tak się działo, to widać tego właśnie potrzebowałyśmy. A iż w związku z tym nie zobaczyłyśmy wszystkich atrakcji miasta to trudno. Poza tym bilet na samolot tanich linii to nie jest majątek, miejscówki w Palermo nie są obłędnie drogie, w przyszłym roku też jest wczesna wiosna czy późniejsza jesień i zawsze można do Palermo wrócić jak się człeku za południem Włoch zatęskni. Takie podejście mła ostatnimi czasy preferuje, nic na siłę znaczy. Może choćby człek się do Teatro Massimo wybierze albo pokręci po tzw. miejscach nieoczywistych, typu stare klamociarnie ( udało nam się nam jedną taką najść w drodze do katakumb, uczestniczyłyśmy też w coniedzielnym pchlim targu na Piazza Marina ), czy sklepiki z ceramiką prosto z pieca.

Mła tak sobie pomyśliwa iż takie drugie podejście do Palermo, bez wszystkich "chcę zobaczyć", tylko takie "chcę połazić", dopiero by ją w sposób należyty usatysfakcjonowało. adekwatnie to mła często powtarza taki numer z ponownym nawiedzaniem miast, no chyba iż od razu wiadomo iż mła i miasto nadają na zupełnie innych falach i nie ma sensu ponownie miejsca odwiedzać. Palermo zdaniem mla jak najbardziej nadawa się do ponownych odwiedzin, mła chętnie zapoznałaby się nieco solidniej z zieloną twarzą miasta, szczególnie z nasadzeniami z palm, które ze względu na sycylijski klimat są bardzo różnorodne. Wicie rozumicie, nie tylko takie twarde gatunki, które są w stanie znieść załamania pogody, tylko prawdziwe egzoty, jak choćby Livistona rotundifolia, czy tam inna hovea, prawdziwe królowe tropików. Palermo w ogrody bogate ale akurat nie było nam specjalnie po drodze. Owszem widziałam Giardino Real czy olbrzymie, ponad 150 letnie fikusy w ogrodach Villa Garibaldi ale zielonego ciągle mła mało. No dobra, to by było na tyle. Na razie.

Idź do oryginalnego materiału