“Pakujcie swoje rzeczy! Macie dziesięć minut!” — jak moja przyjaciółka najpierw wyrzuciła teściową, a potem męża
Minęło już ponad dziesięć lat, a ja wciąż pamiętam tę historię, jakby działo się to wczoraj. Opowiem ją tak, jak słyszałam od mojej przyjaciółki Krystyny, z całym dramatyzmem, na jaki zasługuje.
Krystyna mieszkała wówczas w Lublinie, pracowała w banku, oszczędzała na własne mieszkanie i w końcu je kupiła. Niewielki, ale przytulny domek za miastem, z ogrodem, w którym marzyła o różach, i z werandą, gdzie chciała pić poranną kawę. Tylko spokoju i ciszy w nim nie zaznała.
Jej ówczesny mąż, Marek, był typowym leniem — przystojnym, uśmiechniętym, ale w gruncie rzeczy pustą osobą. Ani dnia nie przepracował na poważnie, żył na jej koszt, pił jej kawę, jadł za jej pieniądze, a gdy Krystyna wracała wieczorem zmęczona po pracy, on wylegiwał się na kanapie i narzekał na “zmęczenie życiem”. Ale gdyby tylko on…
Jego rodzina była “prawdziwą perełką”. Matka — Halina Kazimierzówna, wiecznie z wyrzutem w głosie i pretensją w oczach, oraz siostra Ewka — wieczna “biedaczka”, którą wszyscy musieli ratować. Gdy Krystyna kupiła dom, uznali, iż to nie jej dom, tylko ich letnisko. Zaczęli zjeżdżać “na lato”, z walizkami, garnkami i pościelą. Ewka przywoziła córkę, która nie krępowała się grzebać w cudzych portfelach i “brać, ile trzeba”. Krystyna wszystko widziała, milczała, zaciskając zęby, mając nadzieję, iż to nie potrwa długo. ale bezczelność nie zna granic.
Następnego lata Krystyna postanowiła stanowczo — dość. Wcześniej oznajmiła mężowi, iż w tym roku nikogo nie przyjmuje, iż potrzebuje spokoju. I wydawało się, iż zrozumieli.
Ale nie.
Dzwoniła Halina Kazimierzówna:
— Krystyna, kiedy po mnie przyjedziesz? Już powinnam zbierać rzeczy — czas na wakacje.
Krystyna, ledwo panując nad sobą, odpowiedziała:
— Samochód w warsztacie, nie przyjadę.
Myślała, iż odpuści. Nic z tego. Następnego dnia, w trzydziestostopniowy upał, kobieta przyjechała sama. Autobusem. Z torbami. W kapciach. Stała w progu jak zwyciężczyni: “Jestem”. Krystyna o mało nie dostała ataku.
— Na długo? Kiedy wyjeżdżacie? Herbaty nie podam — mam mnóstwo roboty! — rzuciła w biegu.
— Ale ja już nie wracam. Zostanę, aż naprawisz auto.
Krystyna zadzwoniła do mnie i kazała natychmiast przyjechać z jej siostrą. Gdy dotarłyśmy, zobaczyłyśmy ją białą z wściekłości.
— Nie wytrzymam już! Dość! Zaraz to skończę!
I z tym wyrazem twarzy, którego nigdy nie zapomnę, wpadła do pokoju teściowej:
— Pakujcie rzeczy. Macie dziesięć minut.
Halina Kazimierzówna choćby nie od razu pojęła, co się dzieje. Usiadła, złapała się za serce, zaczęła jęczeć:
— Dziecko, przecież ja mam ciśnienie! Moje serce!
— To pojedziście do szpitala — spokojnie odparła Krystyna.
— Nie, nie, w domu się położę…
Ale pakowała rzeczy. Pomogłyśmy. W drodze do domu mamrotała pod nosem, narzekając na życie i “niewdzięczną młodzież”. ale od tamtej pory więcej nie pojawiła się w domu Krystyny.
A niedługo Krystyna spakowała walizkę już dla Marka.
— Wiesz — powiedziała mi po paru tygodniach — najpierw ją wyrzuciłam. Ale prawdziwy problem cały czas siedział u mnie na kanapie, w dresach. Pierwszy raz od lat odetchnęłam pełną piersią. Teraz — tylko do przodu.
Tamte słowa, wypowiedziane twardym głosem — “Macie dziesięć minut” — zmieniły jej życie. Czasem, by zrobić miejsce na szczęście, trzeba wynieść śmieci. choćby jeżeli te “śmieci” noszą nazwisko twojego męża.