Otwarte drzwi

twojacena.pl 16 godzin temu

Drzwi półotwarte

Gdy Weronika wróciła ze sklepu, drzwi do mieszkania były uchylone. Nie na oścież, tylko lekko, jakby ktoś je otworzył i zostawił w tej pozycji celowo. Szpara między drzwiami a framugą wydawała się specjalnie wyważona, jakby ktoś wszedł, rozejrzał się i zawahał – może wyszedł, a może wciąż tu był.

Postawiła torby z zakupami na podłodze i zamarła. Serce biło cicho, ale szybko. Żadnych odgłosów, żadnych kroków. Tylko cisza i lekki przeciąg poruszający róg dywanu w przedpokoju. I jeszcze – ledwo wyczuwalny zapach czegoś obcego, co nie pasowało do jej domu. Tytoń? A może po prostu zapach ulicy? Wciągnęła powietrze, ale znów czuła tylko zwykłą mieszkaniową woń.

Od trzech lat mieszkała sama. Po tym, jak Krzysztof odszedł – najpierw do wynajętego pokoju, potem do innego miasta, w końcu do nowego życia. Napisał do niej dwa razy. Raz, żeby odebrać sweter, drugi raz – by powiedzieć, iż się żeni. Nie odpowiedziała. Nie dlatego, iż była zła. Po prostu nie wiedziała, co powiedzieć, gdy nikt już nie pyta. W środku dawno wszystko się zatarło – została tylko gładka, trochę smutna powierzchnia, jak oszronione okno: niby są ślady, ale nie da się odczytać, czyje.

Powoli weszła, rozejrzała się po korytarzu. Wszystko na swoim miejscu. Kurtka na wieszaku. Parasol w kącie. Listy na półce. Żadnych śladów pospiechu, żadnych zmiętych dywaników, żadnych przesuniętych butów. Wszystko – jak zwykle, a jednak inaczej. Zamknęła drzwi, przekręciła klucz i wcisnęła przyciski alarmu. Migająca zielona lampka nieco ją uspokoiła. Choć gdyby ktoś chciał, to dawno by zniknął. Mimo to w sercu został osad – jak ciche echo czyjegoś kroku.

W kuchni nic się nie zmieniło. Kuchenka wyłączona. Kubek w zlewie. Książka na parapecie, otwarta na środku. Na brzegu strony była zagięta kartka. Była pewna, iż użyła zakładki. Może się pomyliła. A może ktoś przeglądał. Albo tylko otworzył. Ale w powietrzu coś się zmieniło. Jakby ktoś je delikatnie przesunął, przeszedł przez pokój i zniknął, zostawiając ledwo uchwytną pustkę. Nie niepokój – raczej ślad czyjejś obecności.

Wróciła do przedpokoju i dopiero wtedy zauważyła: na komodzie leżało stare zdjęcie. Nie w ramce, tylko po prostu odbitka. Nieco wyblakła, z rogiem zagiętym do środka. Weronika pochyliła się. To było zdjęcie, które dawno schowała do szuflady. Ona i Krzysztof. Dziesięć lat temu. On obejmuje ją od tyłu, a ona się śmieje. Zrobił je ktoś ze znajomych na pikniku. Wtedy wszystko wydawało się trwałe, wieczne. Teraz – jak wycięte z innego czasu. Ktoś je tu położył. Celowo.

Zdjęcie leżało równo. Nie mogło tu trafić samo. Ktoś je wyjął. Popatrzył. Zostawił. I wyszedł. A może nie? Weronika rozejrzała się, nadsłuchiwała, jakby w ścianach został ślad jego obecności. Schowała to zdjęcie nie z urazy – po prostu nie mogła dłużej na nie patrzeć. A teraz leżało odkryte, jak wyzwanie. Albo jak prośba.

Usiadła na kanapie. Wzięła telefon. Przewinęła listę połączeń. Nic. Wiadomości – też pusto. Żadnych od niego, od nikogo. Tylko powiadomienia z banku i sklepów. Suche, automatyczne linijki, w których nie było ani jednego żywego słowa.

Wstała i zamknęła drzwi balkonowe – wiatr wciąż wiał po mieszkaniu. Poruszał firankę, cicho, jakby głaskał. Wieczór przechodził w noc. Nagle ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Raz. Krótko. Jakby ktoś był pewien, iż usłyszy.

Podeszła. Spojrzała przez wizjer. Nikogo. Pusty klatka schodowa, cisza, mdłe światło żarówki pod sufitem. Tylko na wycieraczce leżał zwinięty w rulon koc. Ich wspólny. Niebieski, w białe paski. Wyglądał niemal jak nowy, choć zabierali go na wyjazdy, rozkładali na piasku, suszyli na sznurze pod domem. Pamiętała jego zapach, fakturę. Pamiętała, jak owijali się nim w namiocie. Jak ostatnio razem go prali, kłócili się o proszek, a potem śmiali z tej głupiej sprzeczki.

Na kocu leżała kartka. Tylko trzy słowa:

*”Przepraszam, nie dałem rady.”*

Była zgnieciona, jakby pisana w pośpiechu. Pismo – jego. Poznała od razu, po kanciastych „p” i pochylonych „t”. Jakby jednak przyszedł, stanął przed drzwiami, ale nie odważył się zadzwonić drugi raz. Albo wiedział, iż i tak zrozumie.

Stała tak chwilę. Patrzyła na drzwi, na koc, na swoje drżące dłonie. W głowie migały wspomnienia: jak wychodził, jak klucz zadźwięczał o metalową miskę w przedpokoju, jak potem bała się ciszy. W końcu wzięła koc, weszła do środka i ostrożnie go rozwinęła. W środku był klucz. Jej stary klucz, którego on kiedyś nie oddał. Zwykły, gładki, z zadrapaniem przy podstawie – pamiętała tę rysę, jak bliznę na czymś wspólnym.

Wyłączyła alarm. Położyła klucz z powrotem w koc. Siedziała chwilę, patrząc na niego jak na symbol czegoś niedokończonego. Potem podeszła do drzwi i powoli, prawie bezgłośnie, znowu je uchyliła.

Na wszelki wypadek. Albo na wypadek, iż jednak zostało jeszcze coś do naprawienia.

Czasem to, co wydaje się zamknięte, wciąż czeka na decyzję – czy zatrzasnąć na zawsze, czy dać jeszcze jedną szansę.

Idź do oryginalnego materiału