Otwarta Drzwi

newsempire24.com 4 dni temu

Drzwi uchylone

Gdy Karolina wróciła ze sklepu, drzwi do mieszkania były lekko otwarte. Nie na oścież, tylko jakby niedomknięte. Szpara między framugą a drzwiami wydawała się dziwnie precyzyjna, jakby ktoś starannie wybrał właśnie takie ustawienie. Jakby wszedł, rozejrzał się, zawahał na moment — i wyszedł, nie mogąc się zdecydować. Albo, przeciwnie — wciąż tam był.

Postawiła torby z zakupami na podłodze i zastygła. Serce biło cicho, ale szybko. Żadnych odgłosów, żadnych kroków. Tylko cisza i słaby przeciąg, który poruszał róg dywanika w przedpokoju. I jeszcze — ledwo wyczuwalny zapach czegoś obcego, nieznanego w jej domu. Tytoń? A może zwykły oddech ulicy? Przymknęła oczy, ale powietrze znów stało się zwyczajne.

Ostatnie trzy lata mieszkała sama. Od kiedy Tomek odszedł — najpierw do wynajmowanego mieszkania, potem do innego miasta, w końcu do nowego życia. Napisał do niej dwa razy. Raz, by zabrać sweter, drugi — by oznajmić, iż się żeni. Nie odpowiedziała. Nie z gniewu. Po prostu nie wiedziała, co powiedzieć, gdy nikt już nie pyta. W środku dawno wszystko wyblakło — została tylko gładka, lekko smutna powierzchnia, jak oszronione okno: niby ślady są, ale nie odgadniesz, czyje.

Powoli weszła, rozejrzała się po korytarzu. Wszystko na swoim miejscu. Kurtka na wieszaku. Parasol w kącie. Listy na półce. Ani śladu pośpiechu, ani zmiętego dywanika, ani przestawionych butów. Wszystko jak zawsze, a jednocześnie — nie tak. Zamknęła drzwi, przekręciła klucz i włączyła alarm. Mrugnięcie zielonej lampki nieco ją uspokoiło. Choć gdyby ktoś naprawdę chciał — dawno by zniknął. A jednak — pozostawał posmak, jak ciche echo za plecami.

W kuchni nic się nie zmieniło. Kuchenka wyłączona. Filiżanka w zlewie. Książka na parapecie, otwarta w połowie. Na marginesie — zagięcie. Pamiętała, iż użyła zakładki. Ale może się pomyliła. Albo ktoś czytał. Przerzucał strony. W powietrzu jednak coś się zmieniło. Jakby je ktoś delikatnie przesunął. Jakby ktoś niewidzialny przemknął przez pokój i rozpłynął się, zostawiając ledwie wyczuwalną pustkę. Nie niepokój — raczej ślad obcej obecności.

Wróciła do przedpokoju i dopiero teraz zauważyła: na komodzie leżało stare zdjęcie. Nie w ramce — zwykła odbitka. Nieco wyblakła, z zagiętym rogiem. Karolina pochyliła się. To było zdjęcie, które dawno schowała do szuflady. Ona i Tomek. Z dziesięć lat temu. On obejmuje ją od tyłu, a ona się śmieje. Ktoś z przyjaciół zrobił je na pikniku. Wtedy wszystko wydawało się trwałe, niemal wieczne. Teraz — wycięte z innego czasu. Ktoś położył je tutaj nieprzypadkowo.

Zdjęcie leżało równo. Nie mogło wypaść samo. Ktoś je wyjął. Popatrzył. Zostawił. I odszedł. A może nie odszedł? Karolina rozejrzała się, nasłuchiwała, jakby w ścianach została jeszcze jego cień. Ukryła to zdjęcie nie z urazy — po prostu nie mogła na nie patrzeć. A teraz leżało na wierzchu, jak wyzwanie. Albo prośba.

Usiadła na kanapie. Wzięła telefon. Przewinęła ostatnie połączenia. Nic. Wiadomości — też puste. Ani od niego, ani od nikogo. Tylko powiadomienia z banku i sklepów. Suche, mechaniczne słowa, w których nie było ani odrobiny życia.

Wstała i zamknęła drzwi balkonowe — wiatr wciąż hulał po mieszkaniu. Poruszał firanką, cicho, jakby głaszcząc. Wieczór przechodził w noc. Nagle ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Raz. Krótko. Tak, jakby ktoś był pewien, iż usłyszy.

Podeszła. Spojrzała przez wizjer. Nikogo. Pusty korytarz, cisza, przygaszone światło lampki pod sufitem. Tylko na wycieraczce — zwinięty w rulon koc. Ich wspólny. Granatowy w białe paski. Wyglądał prawie jak nowy, choć jeździli z nim na wycieczki, rozkładali na piasku, suszyli na sznurku pod domkiem letniskowym. Pamiętała jego zapach, fakturę. Pamiętała, jak owijali się nim w namiocie. Jak ostatnio razem go prali, kłócili się o proszek, a potem śmiali z własnej głupoty.

Na kocu leżała kartka. Tylko trzy słowa:

«Przepraszam, nie mogłem».

Papier był złożony niedbale, jak w pośpiechu. Pismo — jego. Poznała od razu, po kanciastych „p” i pochylonych „t”. Jakby jednak przyszedł, dotarł, ale nie odważył się zadzwonić po raz drugi. Albo wiedział, iż i tak zrozumie.

Stała tak chwilę. Patrzyła na drzwi, na koc, na swoje drżące dłonie. W głowie migały obrazy: jak odchodził, jak klucz zadźwięczał o metalową miskę w przedpokoju, jak potem bała się ciszy. W końcu wzięła koc, weszła do środka i ostrożnie rozwinęła. W środku był klucz. Jej stary klucz, którego on nigdy nie oddał. Zwykły, gładki, z rysą u nasady — pamiętała tę rysę, jak bliznę na czymś wspólnym.

Wyłączyła alarm. Włożyła klucz z powrotem do koca. Siedziała chwilę, patrząc na niego jak na znak czegoś niedokończonego. Potem podeszła do drzwi i powoli, niemal bezgłośnie, znów je uchyliła.

Na wszelki wypadek. Albo na wypadek, gdyby jednak została jeszcze szansa.

Idź do oryginalnego materiału