Rok temu zmarła moja babcia. Była już bardzo schorowana i wiekowa. W spadku zostawiła mi swój dom na wsi – byłam jej jedyną wnuczką. Z mężem mamy własne mieszkanie, ale kupione na kredyt hipoteczny, który będziemy spłacać jeszcze wiele lat. Dlatego ta niespodziewana spuścizna bardzo nas ucieszyła – mieliśmy nadzieję sprzedać dom i chociaż częściowo spłacić hipotekę.
Dom znajdował się niedaleko naszego miasta, ale jednak na wsi, więc wiadomo było, iż fortuny za niego nie dostaniemy. Mąż zajął się sprzedażą – przez trzy miesiące próbował znaleźć kupca. W końcu znalazły się osoby zainteresowane, choć zaoferowały mniej, niż liczyliśmy. Mąż przekonał mnie, iż lepiej się zgodzić, bo budynek i tak zacznie się sypać, a wtedy nie sprzedamy go wcale. Podpisaliśmy dokumenty… a adekwatnie to on podpisał. Ja byłam w pracy, on wszystkim się zajął. Do dziś nie widziałam papierów ani nie wiem dokładnie, jaką sumę dostaliśmy. W każdym razie kredyt hipoteczny został niemal spłacony i wtedy naprawdę się cieszyliśmy.
Z czasem jednak zaczęłam zauważać, iż mąż coraz częściej narzeka na brak pieniędzy. Kiedyś nasze pensje spokojnie wystarczały, a teraz – coś przestało się zgadzać. Pewnego dnia, gdy mąż wyszedł do sklepu, szukałam akt urodzenia dzieci. I znalazłam w kopercie… grubą plikę banknotów. Stałam osłupiała, trzymając je w rękach. Usłyszałam, iż wraca, więc gwałtownie schowałam je na miejsce i udawałam, iż nic się nie stało. Postanowiłam poczekać, aż sam mi coś powie.
Wieczorem przy kolacji zagaiłam temat od daleka. Zapytałam, jak wygląda nasz budżet i czy możemy przeznaczyć trochę pieniędzy na nową maszynę do szycia dla mnie. U nas jest tak, iż całą moją wypłatę oddaję do wspólnej kasy, a mąż – z zawodu księgowy – wszystkim zarządza. I tu szok: usłyszałam, iż pieniędzy prawie nie ma, zostało tylko na podstawowe zakupy spożywcze. Zażartowałam, iż może ma gdzieś „zaskórniaki”, jak wielu facetów. A on tylko się roześmiał i stwierdził, iż wymyślam bzdury.
Od tamtej pory zaczęłam dokładnie notować nasze wydatki. Wyszło mi, iż co miesiąc mąż „rozchodzi” około trzech tysięcy złotych na jakieś wymyślone rachunki czy zawyżone koszty usług. I tak co miesiąc… od dziesięciu lat naszego małżeństwa.
Nie chcę rozwalać rodziny ani burzyć ustalonego życia. Ale tak, jak jest teraz, też nie umiem już dłużej żyć.








