Ostatnie dni jesieni

newsempire24.com 22 godzin temu

Pod koniec jesieni
Tuż przed końcem liceum Marianna w końcu zdecydowała się na studia, choć wcześniej wahała się, kim chce zostać w życiu. Nagle zrozumiała, iż chce poświęcić się medycynie. Uczyła się dobrze, a życie u boku rodziców było spokojne i dostatnie. Miała wszystko: kochających rodziców, piękne ubrania, wakacje nad morzem, prezenty.

Ojciec Marianny pracował w miejskim urzędzie na wysokim stanowisku i niczego nie odmawiał ani żonie, ani córce. Ubierał dziewczynę jak lalkę. Był pewien, iż córkę czeka świetlana przyszłość. Matka nie pracowała, zajmowała się domem.

Ale życie bywa przewrotne i potrafi zaskoczyć…

— Mamo, uciekam! — powiedziała córka, przeżuwając w biegu śniadanie, i wybiegła z mieszkania, spóźniając się do szkoły. Musiała biec, ile sił. — Po co wczoraj siedziałam w telefonie do trzeciej w nocy? Ledwo wstałam — myślała Marianna, ale zdążyła wpaść do klasy tuż przed dzwonkiem, zdyszana.

— Kto za tobą gonił? — zapytała koleżanka, gdy Marianna opadła obok niej na krzesło.

— Nikt, znowu się obudziłam za późno — w tym momencie rozległ się dzwonek, a dziewczyny wymieniły się niezadowolonym spojrzeniem.

Po trzeciej lekcji do Marianny podeszła wychowawczyni i powiedziała, nie patrząc jej w oczy:

— Musisz iść do domu… coś się stało z twoim tatą…

— Co? Co się stało? — zapytała przerażona, chwyciła swoje rzeczy i pobiegła do domu.

Pod blokiem stała sąsiadka, karetka, a podjechała również policja. Marianna weszła do mieszkania z dwoma policjantami… Matka już nie płakała, siedziała, kołysząc się na boki, pogrążona w żałobie. Na kanapie leżał ojciec.

— Serce, Marysiu… serce mu nie wytrzymało — szepnęła jej do ucha sąsiadka.

Córka podeszła do matki, przytuliły się i obie wybuchnęły płaczem. Jak przebiegł pogrzeb i stypa, Marianna ledwo pamiętała. Przyszli sąsiedzi, wspierali. Matka zobojętniała, nie rozmawiała z córką.

— Mamo, powiedz coś… — prosiła córka, ale kobieta tylko patrzyła na nią pustym wzrokiem, jakby w ogóle jej nie widziała. Aż pewnego ranka, gdy Marianna sama zjadła śniadanie, matka nagle wyszła do kuchni i cicho powiedziała:

— Woła mnie do siebie, córeczko… nasz tata — rozejrzała się i upadła.

Marianna podbiegła, potrząsała nią:

— Mamo, mamo… — ale zaraz wybiegła po sąsiadkę.

Nina Piotrowska od razu wezwała pogotowie. Matka leżała nieruchomo, Marianna płakała, a sąsiadka, przytulając ją, uspokajała:

— Wszystko będzie dobrze, Marysiu, lekarz zaraz przyjedzie, obiecali, iż będą szybko…

Karetka rzeczywiście przyjechała szybko. Lekarz pochylił się nad matką:

— Niestety, nie możemy już pomóc… — spojrzał na Mariannę i sąsiadkę, rozłożył ręce — już jej nie ma.

Jak Marianna doszła do siebie, też ledwo pamiętała. Nina Piotrowska wzięła wszystko w swoje ręce — dziewczyna nie miała krewnych. Matka wychowała się w domu dziecka, ojciec też był jedynakiem. Pomagali nauczyciele i koledzy z klasy. Powoli Marianna wróciła do równowagi, a Nina zaczęła się nią opiekować. Rano przygotowywała jej śniadanie, spotykała po szkole, a wieczorem Marianna jadała kolację u sąsiadki.

W końcu zdała maturę, był bal. Marianna nie miała wyboru — musiała zmienić plany. O studiach już nie myślała, trzeba było zapomnieć o wyższym wykształceniu. Musiała zacząć zarabiać, bo choć zostały jej pieniądze po rodzicach, niedługo by się skończyły.

— Ciociu Nin, dziękuję, iż się za mną wstawiłaś. Dostałam pracę w sklepie, będę sprzedawczynią — podziękowała sąsiadce. — Teraz przynajmniej będę miała swoje pieniądze.

— Słusznie, Marianna, trzeba jakoś zacząć dorosłe życie. Na studia jeszcze przyjdzie czas. Ważne, żebyś miała głowę na karku i rozum w głowie…

Marianna pracowała, nie odmawiała dodatkowych zleceń — myła podłogi w sklepie, pomagała przy rozładunku, jeżeli pudła nie były zbyt ciężkie. Patrząc na tę zgrabną i delikatną dziewczynę, trudno było uwierzyć, iż kiedyś żyła zupełnie inaczej.

Pewnego dnia pod blokiem spotkała ją para — młody mężczyzna i kobieta.

— Marianna? — zapytała kobieta.

— Tak, a wy kto? Nie znam was — odpowiedziała zmęczona po pracy dziewczyna.

— Chcielibyśmy porozmawiać o twojej przyszłości. Może zaprosisz nas do mieszkania?

— Ale ja was nie znam, po co miałabym was zapraszać?

— Jestem Anna, a to Paweł — skinęła głową w stronę mężczyzny.

— Nie bój się, Marianna, nie zrobimy ci nic złego. Po prostu musimy porozmawiać, a na ulicy to nie najlepsze miejsce…

Weszli razem do mieszkania, usiedli w salonie.

— Marianna, proponujemy ci sprzedaż twojego mieszkania. Po co ci aż cztery pokoje dla jednej osoby? Do tego wysokie rachunki…

— Tak, opłaty są spore — przyznała Marianna. — Ale nie sprzedam mieszkania, to pamiątka po rodzicach. I gdzie bym potem mieszkała?

— My załatwimy ci dwupokojowe, a za różnicę oddasz nam pieniądze.

Marianna choćby nie chciała słyszeć o sprzedaży, więc odmówiła. Para wymieniła się spojrzeniami, pożegnali się grzecznie:

— No cóż, jeszcze się zobaczymy. Pomyśl dobrze, Marianna. Zostałaś sama, po co ci tak duże mieszkanie?

Marianna postanowiła opowiedzieć Ninie Piotrowskiej o wizycie.

— choćby nie myśl więcej z nimi rozmawiać! Oszukają cię. Jak przyjdą znowu, zawołaj mnie.

Anna dzwoniła jeszcze kilka razy, pytając, czy Marianna zmieniła zdanie.

— Skąd oni mają mój numer? — zastanawiała się dziewczyna. — Nie podawałam im go.

Pewnego wieczora znów spotkali Mariannę pod blokiem — Anna i inny mężczyzna.

— Musimy porozmawiać — powiedziała Anna.

— Już wam mówiłam, iż nie sprzedam mieszkania — stanowczo odpowiedziała Marianna.

Podniosła wzrok i zobaczyła w oknie kuchni na trzecim piętrze Ninę Piotrowską, która skinęła głową. niedługo wyszła sąsiadka.

— Kim jesteście i czego chcecie? — zapy

Idź do oryginalnego materiału