Poranek był srogi. Śnieg oślepiał oczy, przenikliwy wiatr smagał twarz, a drogi pokryły się gładkim lodem. Marek, kierowca szkolnego autobusu z małego miasteczka Podkowa Leśna, otworzył drzwi, wpuszczając do środka gromadkę dzieci owiniętych w szaliki, czapki i puchowe kurtki.
— Szybciej, bo mi uszy odpadną! — zażartował, uśmiechając się.
— Pan Marek jest taki śmieszny! — zachichotała pierwszoklasistka Weronika. — A dlaczego pan nie ma szalika? Przecież mama zawsze kupuje szaliki!
— Gdyby moja mama jeszcze żyła, pewnie by mi kupiła najcieplejszy i najładniejszy — odpowiedział z lekkim smutkiem w głosie. — Ale na razie to ja ci zazdroszczę, Weroniko.
— To powiem mamie, żeby i panu kupiła!
— Umówione. A teraz — zajmijcie miejsca, bo lód na drodze to nie przelewki.
Marek nie był zwykłym kierowcą. To on witał dzieci każdego ranka ciepłym słowem i żartem. Znał je wszystkie po imieniu, pamiętał, kto dziś ma urodziny, a kto klasówkę. Uwielbiały go. Jednak w domu sprawy nie wyglądały już tak różowo.
— Marku, ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak długo jeszcze będziemy spłacać ten kredyt przez twoją „miłość do dzieci”? — pytała zrozpaczona jego żona Katarzyna.
— Kocham tę pracę… Ale znajdę sposób. Obiecuję — uparcie odpowiadał, choć serce ściskało mu się z winy i bezsilności.
Tego ranka, gdy autobus podjechał pod szkołę, Marek przypomniał dzieciom, by uważały na oblodzone chodniki.
— Ola, tylko nie urządzaj pokazu łyżwiarstwa na schodach!
Gdy wszystkie dzieci wybiegły, Marek chciał wstąpić do kawiarni, by rozgrzać się gorącą kawą i rozmarznąć dłonie.
Nagle z tylnych siedzeń dobiegł cichy szloch.
— Hej, mały, co się stało? — zawołał, podchodząc.
Na ostatnim siedzeniu skulony chłopiec miał oczy pełne łez, a ręce sine z zimna.
— Dlaczego nie idziesz do szkoły?
— Zimno mi… — wyszeptał chłopiec. — Rękawice mi się porwały, a mama i tata mówią, iż nie mają pieniędzy na nowe…
Marek zaciął zęby. Zdjął swoje wełniane rękawiczki i włożył je na zziębnięte dłonie chłopca.
— No i jak, teraz lepiej? Słuchaj, znam gościa, który robi rękawice — takie ciepłe, iż choćby niedźwiedziowi byłoby gorąco. Po lekcjach przyniosę ci parę.
— Naprawdę? — oczy chłopca zabłysły. — Dzięki!
Ale Marek wiedział, iż żadnego „gościa” nie ma. To był tylko wymysł. Na kawę nie poszedł. Ostatnie złotówki wydał w sklepiku na nowe rękawice i tani szalik. Wieczorem, gdy dzieci wracały do autobusu, wręczył je chłopcu.
— Masz, trzymaj. Niech grzeją. O pieniądzach nie martw się — to dorośli się tym zajmą.
Chłopiec rzucił mu się na szyję. Marek powstrzymał łzy, ale w środku czuł ucisk.
Kilka dni później wezwano go do dyrektora.
— Za co? — pomyślał, pukając niespokojnie do drzwi.
— Proszę wejść, panie Marku — uśmiechnął się dyrektorka. — Dowiedzieliśmy się, jak pan pomógł chłopcu o imieniu Kacper. Jego ojciec był strażakiem, po wypadku rodzina żyje z jego skromnej renty. Jego czyn nie przeszedł niezauważony.
Marek milczał, nie wiedząc, co powiedzieć.
— I jeszcze jedno. Wiedział pan o tej skrzynce przy bramie?
Okazało się, iż Marek postawił przy wejściu plastikowy pojemnik z napisem: „Zmarzłeś? Weź. Zostań ciepły. Od kierowcy autobusu”. Włożył tam kilka par rękawic i szalików, kupionych za swoją niewielką pensję.
Ta skrzynka zmieniła wszystko.
Nauczyciele, rodzice, pracownicy szkoły zaczęli przynosić tam rzeczy. Jedni dodawali czapki, inni — wełniane skarpety. W ciągu tygodnia obok pojawiła się tabliczka: „Punkt dobra”.
Marka zaproszono na szkolną akademię. Otrzymał podziękowania od władz miasta, podwyżkę i propozycję prowadzenia szkolnego programu pomocy dzieciom z ubogich rodzin.
Ale dla niego ważniejsze było coś innego.
Widział, jak dzieci teraz nie tylko witają się z nim, ale podbiegają z uściskami. Jak rodzice ściskają mu dłoń i szepczą „dziękuję”. Jak w skrzynce wciąż są rzeczy — nie z obowiązku, ale z serca.
— Widzisz, Kasia… — powiedział pewnego dnia żonie, wskazując przez okno na pojemnik. — Znalazłem sposób, by to miało sens.
Ona tylko przytuliła go w milczeniu.
Co możemy wynieść z tej historii? Czasem choćby jeden dobry gest uruchamia lawinę zdarzeń, która zmienia ludzkie życia. Marek oddał swoje ciepło — a w zamian dostał o wiele więcej. I nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, iż dobro zawsze wraca.