Wojciech z opóźnieniem zdał sobie sprawę, iż stoi na taborecie z liną w rękach, a jego zamiary mogłyby zostać źle zrozumiane.
Siedział na łóżku w samych bokserkach, stopy opierając o podłogę. Znów wydawało mu się, iż słyszy głos matki.
— Wojciech, synku… Wojciech…
Niemal każdej nocy budził się od tego wołania. Wiedział, iż nie może go wołać, bo trzy tygodnie temu odeszła. Mimo to siadał, nasłuchiwał, czekał.
Przez ostatnie pół roku nie wstawała z łóżka. Wojciech pracował zdalnie, by być przy niej. Próbował wynająć opiekunkę, ale po trzech dniach uciekła, zabierając wszystkie oszczędności i złotą biżuterię matki. Nie ryzykował więcej.
Pracując przy komputerze, nasłuchiwał, by na pierwsze zawołanie biec do matki. Męczył się tak, iż czasem zasypiał przed monitorem. Tej nocy obudził się od jej głosu, pobiegł do jej pokoju. Ale już nie oddychała. Płakał, przepraszał, iż oprócz żalu czuł też ulgę. Odpoczęła. Był wolny.
Lecz teraz, od trzech tygodni żył sam, a euforii nie czuł — tylko ciężką samotność i pustkę.
Kiedyś była wesoła, pełna życia. Nuciła, prasując lub sprzątając. Wydawało się, iż taka pozostanie na zawsze. Wojciech nie wyobrażał sobie, iż będzie w taki sposób odchodzić.
Sen odleciał. Spojrzał na zegarek — wpół do siódmej. Za oknem wisiała szara jesienna szaruga. Wślizgnęła się też do pokoju, przygaszając kolory. Cisza, pustka, mrok.
Czuł, iż sam stał się szary, jakby martwy. Wstał, ubrał się i podszedł do drzwi jej pokoju. Wszedł tam tylko raz po jej śmierci, by wybrać suknię na pogrzeb. Otworzył drzwi gwałtownie i przekroczył próg. W nozdrza uderzył znajomy zapach leków, moczu i zmęczonego chorobą ciała. Nie patrząc na puste, pogniecione łóżko, pociągnął za zasłonę i otworzył okno na oścież.
Do środka wdarł się chłodny, wilgotny powietrze i odgłos budzącego się miasta. I nagle pokój ożył, kolory nabrały intensywności. Wojciech poczuł przypływ energii. Zerwał pościel, starając się nie wdychać niewidzialnego kurzu, rzucił na podłogę. Dołączył do tego matczyny szlafrok wiszący na krześle, czekający, aż go włoży. Zebrał stos, zaniósł do łazienki, wrzucił do pralki.
Wrócił z koszem na śmieci i jednym ruchem zmiótł z taboretu przy łóżku mnóstwo pudełeczek i blisterów z tabletkami. Do kosza trafiła też szklanka, z której poił matkę.
Zarzucił na łóżko narzutę, wyrzucił zbędne przedmioty, przetarł kurz i umył podłogę. Pokój nie ożył, ale oddychało się lżej. Pod wpływem zapału posprzątał całe mieszkanie.
Gdy czajnik na kuchence zagotował wodę, podszedł do okna, zadowolony z efektów. Słońce, jakby zarażone jego energią, przedarło się przez chmury. W oddali ukazał się poszarpany pasek błękitu, przez który wdzierały się promienie. Humor mu się poprawił.
W lodówce pusto. Nie pamiętał, co jadł ostatnio, czy w ogóle jadł. Matka była tak słaba, iż przyjmowała tylko rozdrobnione, płynne posiłki. Nie miał siły gotować dla siebie czegoś innego, więc jadł to samo. Potem przez jakiś czas dojadał resztki po stypie. Teraz w lodówce stała tylko półlitrowa słoik ogórków kiszonych, z kożuchem pleśni na powierzchni, oraz butelka z zsiadłym mlekiem. Wszystko wylądowało w worku na śmieci.
Została mu tylko mocna kawa, ale po niej w żołądku zrobiło się niedobrze. Wojciech narzucił kurtkę, włożył kartę do kieszeni i wyszedł wyrzucić śmieci. W drodze powrotnej wstąpił do sklepu po chleb, mleko, makaron, pół kiełbasy, jabłka… Mógłby kupić wszystko, na co padł wzrok, ale się powstrzymał.
W domu postawił makaron, sam zaś pochłonął dwa kanapki z kiełbasą. Usłyszał, iż pralka skończyła cykl.
Prasa nie mieściła się na sznurach w łazience. Nie miał balkonu ani suszarki. Podrapał się po głowie, rozglądając za rozwiązaniem. Pozostawało rozwiesić pranie w pokoju. Przedpokój i kuchnia za małe. No i co? I tak nikt go nie odwiedzi, a za kilka godzin będzie suche. Potrzebował tylko sznurka. Znalazł zwój w szafce w przedpokoju, gdzie matka trzymała różne „na wszelki wypadek” drobiazgi, które szkoda było wyrzucić, oraz narzędzia do drobnych napraw.
Przypomniała mu się Kinga. Miał kiedyś dziewczynę. Chodzili ze sobą dwa lata. Matka nie sprzeciwiała się ślubowi, ale Wojciech się nie spieszył. Sam nie wiedział czemu. Kochał ją, ale męczyła go, gdy spędzali razem zbyt dużo czasu. Kinga często wracała do tematu ślubu, planowała ich przyszłość. Może właśnie to go w niej drażniło — to calculative planowanie.
Matka mówiła, iż jeżeli się teraz nie ożeni, to już nigdy. Uległ. Ale wtedy zachorowała, Kinga sama odłożyła plany. Która synowa chciałaby opiekować się chorą teściową?
Na początku odwiedzała ich, współczuła, pomagała gotować. Potem dzwoniła, tłumacząc się zajęciami. Z każdym dniem telefon milczał coraz dłużej, aż w końcu ucichł. A jemu samemu nie było kiedy dzwonić, a po co? Wszystko było jasne.
Zadzwonił do Kingi, powiedział, iż matka nie żyje, zaprosił na pogrzeb. Wymamrotała coś o współczuciu, ale nie przyszła. Szczerze mówiąc, nie żałował.
Rozejrzał się. Jeden koniec sznurka przywiązał do rury przy oknie, drugi… Znalazł w szafce gwóźdź i wbił go w framugę. Dzięki Bogu, iż z matką nie wymienili starych, drewnianych drzwi na teraźniejsze płyty wiórowe. Dumny z pomysłowości, wspiął się na taboret i zaczął wiązać sznur.
— Ciekawe, czy utrzyma mój ciężar? — opuścił ręce. — Uff, co za myśl…
Za drzwiami rozległo się stukanie obcasów. W sąsiednim mieszkaniu niedawno wprowadziła się młoda dziewczyna. Widział ją raz. Wcześniej mieszkała tam starsza para. Latem wyjeżdżali na wieś, a tej jesieniZanim zdążył dokończyć myśl, drzwi jego mieszkania uchyliły się i stanęła w nich sąsiadka, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczyła ducha, a on w tej chwili zrozumiał, iż jego życie właśnie zaczyna się od nowa.