Otrzymaliśmy przejmującego e-maila od kobiety, która skorzystała z „pomocy” organizacji aborcyjnej. Wiadomość dotarła do nas tuż po otwarciu „kliniki aborcyjnej” Abotak w Warszawie. W czasie, gdy aborcjoniści prowadzą wzmożoną, kłamliwą kampanię, o tym, jak fajna i dobra jest aborcja, autorka e-maila opisuje dramat, jaki przeżywa po zabiciu swojego dziecka. „Mam nadzieję, iż moja historia uchroni inne kobiety, które stoją przed takim dylematem. Uświadomi jak straszny jest to proces i iż już nigdy ich życie nie będzie takie samo. Później jest tylko pustka” – napisała Anna. Poniżej publikujemy jej list, śródtytuły od redakcji.
Zapewniali, iż syndrom poaborcyjny to mit
Wszystkie organizacje „pomocowe”, które prowizorycznie pomagają kobietom w aborcji, ubierają ten czyn w cukierkowe słowa, ale nikt nie tłumaczy, co się dzieje później z kobietą.
Moja trzecia ciąża była nieplanowana, dziecko poczęło się w najgorszym możliwym momencie. Utrata pracy po urlopie macierzyńskim, bo przecież nie byłam już tak wydajnym pracownikiem, toksyczny, przemocowy partner i dwójka dzieci, w tym jedno małe. Dlatego nie wiedziałam, co robić, w głowie układałam różne scenariusze. To był piąty tydzień ciąży. Skontaktowałam się z organizacją aborcyjną, która pomaga kobietom przerwać niechcianą ciążę. Odzew był bardzo szybki. Tabletki poronne przyszły do mnie po około 5 dniach wraz z dokładną instrukcją ich zażycia. Ludzie z tej organizacji zapewniali, iż syndrom poaborcyjny to mit, iż praktycznie wszystkie kobiety po zabiegu czują ulgę i wracają do normalnego życia. Uspokajali mnie i prowadzili przez cały proces. Dodam, iż pomoc otrzymałam za darmo. Wahałam się tydzień, biłam się z myślami, ale postanowiłam, iż to zrobię. Kropka.
Moje ukochane dziecko, uśmiercone z moich rąk
Byłam przerażona. Pomyślałam: co ja mogę temu dziecku ofiarować? Coś we mnie pękło, kiedy zobaczyłam „zarodek”. Bo zdałam sobie sprawę, iż to moje dziecko, iż nigdy nie będę mogła go przytulić, ani usłyszeć słowa „mamo”. Moje serce rozbiło się na milion kawałków. Zdałam sobie sprawę, jak straszną rzecz zrobiłam i z jakim bólem będę musiała stawiać czoła codziennym wyzwaniom. Wyrzuciłam [moje dziecko] do kosza, jak śmiecia. Nikt nie ostrzegł mnie w porę, jak bolesne i trudne jest to do przejścia. Moje ukochane dziecko, uśmiercone z moich rąk…
Od tamtej chwili nie potrafię na siebie patrzeć, nie mogę jeść ani spać. Ból fizyczny jest niczym w porównaniu z bólem psychicznym, jaki noszę w sobie każdego dnia. Po aborcji oferowana jest pomoc psychologiczna, ale oczywiście nie za darmo – cena jest kosmicznie duża. Kobieta jest zostawiona sama sobie, rozbita, z depresją, z obrzydzeniem do siebie.
Chciałabym, żeby każda kobieta, która stoi przed takim dylematem, zastanowiła się kilka razy. Czasu nie da się cofnąć, a pustka i ból pozostaje na zawsze. Mam nadzieję, iż Bóg mi kiedyś wybaczy, bo ja sama sobie nie potrafię. Śmierci też już się nie boję, bo mam nadzieję, iż wtedy będę mogła przytulić swoje dziecko najmocniej jak się da i przeprosić za to, jaki zgotowałam mu los.
– Anna /nazwisko do wiadomości redakcji/