Opowiem Wam historię, która od zawsze ciążyła mi na sercu, ale którą często skrywam w sobie. Może mylę się w myślach, iż inni mają gorzej. Mimo to, dzisiaj pragnę w końcu szczerze wyznać, iż nie jestem szczęśliwa. I iż od zawsze czułam się niespełniona.

newsempire24.com 14 godzin temu

Miałam sen, który ciążył na moim sercu jak kamień, ale zawsze chowałam go głęboko w sobie. Może myślałam, iż innym pozostało ciężej. ale dziś postanowiłam wreszcie wyznać głośno: nie jestem szczęśliwa. Nigdy nią nie byłam.

Trzydzieści lat temu wyszłam za Rafała. Nie z miłości, ale bo tak wypadało. Rodzice powtarzali: “To stateczny człowiek, z nim niczego ci nie zabraknie”. Posłuchałam ich.
Wtedy sądziłam, iż miłość to niepotrzebny luksus. Ważna była stabilność.

Jakąż to było pomyłką.

**Codzienne upokorzenia**
Od młodości Rafał nie krępował się przy ludźmi drwić ze mnie.

choćby jajka na miękko ugotować nie potrafi! śmiał się przy stole, a goście chichotali jak zaklęci.

W łóżku sztywna jak kłoda dodawał, nie widząc moich spoconych dłoni zaciskających się pod obrusem.

Milczałam. Znosiłam.

Starałam się zasłużyć na jego uczucie. Gotowałam, pielęgnowałam, dbałam. W odpowiedzi dostawałam tylko lodowaty wzrok i kpiny.

Aż przyszły dzieci.

Pomyślałam: dla nich wytrzymam.

**Pod jednym dachem, w oddzielnych światach**
Gdy synowie wyprowadzili się, Rafał choćby nie udawał, iż mnie potrzebuje.

Kazał dobudować sobie oddzielny pokój. Sąsiedzi myśleli, iż to idealne małżeństwo. Dzieliliśmy tę samą kuchnię, ale nikt nie wiedział, iż choćby lodówka była podzielona.

Na swoich pudełkach pisał “R.K.”, żebym przypadkiem nie tknęła jego wędlin. Ja jadłam owsiankę, kartofle, czasem fasolkę po bretońsku.

Do kuchni wchodziłam tylko pod jego nieobecność. Rano jadłam w swoim pokoju, a jeżeli spotkałam go na korytarzu, patrzył na mnie jak na intruza.

On zajadał kiełbasę myśliwską i ser góralski, popijając żywieckim. Nie zapraszał mnie nigdy.

Czułam się jak duch we własnym domu.

**Nienawiść w ciszy**
Raz na tydzień jechaliśmy do Biedronki. Każdy brał tylko swoje rzeczy. Rachunki dzieliliśmy co do grosza.

Dla świata byliśmy parą. choćby synowie, odwiedzający nas rzadko, nie domyślali się prawdy.

A ja wciąż znosiłam.

Jego pełne pogardy spojrzenia. Jego milczenie cięższe od krzyku.

Ale najgorsze były weekendy.

Dom zamieniał się wtedy w pole bitwy.

**”Jesteś nikim”**
Chodził po mieszkaniu jak po swoim folwarku. jeżeli zostawiłam łyżkę po jego stronie stołu, wybuchał.

Ty tępa krowo! wrzeszczał, aż szyby drżały. Głupsza jesteś niż buty w kredensie!

Latami zaciskałam zęby.

Aż pewnego dnia coś we mnie pękło.

Znowu krzyczał. Nie pamiętam już o co.

Siedziałam naprzeciw, patrząc na jego wykrzywioną wściekłością twarz.

Miałam ochotę chwycić wazon i rzucić mu w głowę. Żeby choć raz poczuł to, co ja czułam przez lata.

Ale nie zrobiłam tego.

Tylko wstałam i wyszłam.

Nie płakałam. Nie krzyczałam.

Bo zrozumiałam: ten człowiek jest dla mnie powietrzem.

**Drżę, ale strach przed życiem jest większy**
Nadal tu jestem. Pod tym samym dachem.

Nie wiem, czy znajdę siłę, by odejść.

Boję się.

Ale bardziej boję się umrzeć w tym domu, nie poznawszy szczęścia.

Modlę się tylko o jedno: niech moi synowie nie powtórzą tej drogi. Niech kochają i są kochani.

A ja…

Na razie tylko wegetuję.

Idź do oryginalnego materiału