Opiekowałam się wnukami, a teraz dzieci mnie nie potrzebują: Dzwonią tylko od święta

twojacena.pl 3 tygodni temu

Zawsze myślałam, iż będę wspierać swoje dzieci, póki starczy mi sił, a na starość one otoczą mnie opieką. Ale jakże boli uświadomić sobie, iż się myliłam. Gdy moje wnuki były małe, słyszałam: „Mamo, jesteś nam tak potrzebna!”. Teraz dorosły, a ja stałam się zbędna. choćby telefonu nie doczekam – tylko zimna cisza i pustka.

Mam dwoje dorosłych dzieci – córkę Zosię i syna Krzysztofa. Z ich ojcem rozstaliśmy się, gdy chodzili jeszcze do szkoły. Znalazł inną kobietę, zaszła w ciążę, więc zostawił nas. Na początku spotykał się jeszcze z Zosią, ale Krzyś, kiedy poznał prawdę, odmówił z nim rozmowy. Potem ojciec wyjechał z nową rodziną do innego miasta i kontakt się urwał. O alimentach można było zapomnieć. Zostałyśmy w małym mieszkaniu na obrzeżach Poznania, a ja sama ciągnęłam ten wóz.

Moi rodzice i brat pomagali, jak mogli, ale i tak było ciężko. Krzysiek miał piętnaście lat, a Zosia dwanaście, gdy się rozwiedliśmy. Ich nastoletnie buntownicze lata przeszłam w samotności, często płacząc po nocach. Ale dzieci wyrosły na mądrych ludzi, poszły na studia, założyły rodziny. Zosia pierwsza wyszła za mąż, a Krzyś ożenił się dwa lata później. Nigdy ze mną nie mieszkali – od razu zaczęli budować własne życie.

Robiłam wszystko, by ich wspierać. Szczególnie potrzebowali pomocy, gdy urodziły się wnuki. Byłam dla nich drugą mamą: zastępowałam Zosię w „macierzeństwie”, odprowadzałam wnuczkę do przedszkola, odbierałam, karmiłam, pomagałam w lekcjach. Wspierałam też synową, gdy jej matka nie mogła. jeżeli dzieci chciały gdzieś wyjechać, zostawiały wnuki u mnie. Nigdy nie odmawiałam, choćby gdy czułam się źle. Rozumiałam: są młodzi, potrzebują odpoczynku. Ja też byłam młodą mamą, ale nikt mi nie pomagał.

Dzieci często dzwoniły, przywoziły wnuki, ja też je odwiedzałam. Tak było, dopóki wnuki nie podrosły i przestałam być potrzebna. Teraz same chodzą do szkoły, mają swoje pasje, własne życie. Czas przemknął za szybko, a ja zostałam na marginesie. Finansowo nie mogłam pomóc – emerytury ledwo starczało na życie. Wnuki nie chciały już ze mną spędzać czasu, wolały znajomych i telefony. Dzieci przestały dzwonić i przyjeżdżać.

Na początku jeszcze odwiedzali, telefonowali, ale coraz rzadziej. Musiałam sama wybierać ich numery, by spytać, jak się mają. Teraz dzwonią tylko od święta, by zdawkowo złożyć życzenia. Przyjeżdżają raz do roku i to na krótko. Nie młodnieję, coraz ciężej mi sprzątać samodzielnie. Potrzebuję pomocy, ale wstyd prosić. W zeszłym roku pękła mi rura. Zadzwoniłam do Krzysia, błagałam, by przyjechał, ale machnął ręką: „Wezwij hydraulika, nie mam czasu”. Zosia też kazała zadzwonić po fachowca, mówiąc, iż zięć jest zajęty.

Pomógł mi sąsiad, młody chłopak, którego przypadkowo zalałam. Przyszedł, zakręcił wodę, a jego żona pomogła posprzątać. Potem sam pojechał do sklepu, kupił wszystko do naprawy i załatwił sprawę. Chciałam dać im pieniądze – w końcu to moja wina – ale odmówili. Powiedzieli, iż zawsze pomogą, gdy zajdzie potrzeba. A moje dzieci choćby nie oddzwoniły, by spytać, czy wszystko w porządku. Postanowiłam już do nich nie dzwonić. Nie chcę się narzucać. Ostatni raz telefonowali na Nowy Rok – życzenia i od razu pożegnanie. choćby nie zaprosili do siebie.

Mam dwoje dzieci i dwoje wnuków, a jestem zupełnie sama. Uczyli nas, iż najważniejsze to poświęcić się dzieciom. Ale teraz mam wątpliwości. Może powinnam była żyć dla siebie? Taka starość nie byłaby wtedy tak gorzka. Dałam im wszystko, a w zamian dostałam ciszę. Ta cisza rozrywa mi serce.

Idź do oryginalnego materiału