Operacja pełna niespodzianek

twojacena.pl 5 godzin temu

**Nieudana operacja**

Marcin nie wyszedł, tylko wypadł z samochodu. Choć miał tylko trzy zwykłe dyżury tego dnia, czuł się, jakby przenosił worki z cementem przez całą noc. Plecy bolały, głowa huczała, a oczy piekły tak, iż mógłby w nich zapalić zapałki.

W domu runął na kanapę, nie rozbierając się, zamknął oczy i momentalnie zapadł w sen. Obudził się od dźwięku telefonu, którego wesoła melodia wwiercała się w mózg. Szyja była sztywna od niewygodnej pozycji, a on nie miał siły wstać. *”Cholera. Chyba się rozchorowałem”* — pomyślał Marcin, z trudem rozklejając powieki.

Telefon milkł na chwilę, tylko po to, by zaraz znowu rozbrzmiewać irytującą melodią. *”Od dawna powinienem ją zmienić.”* Niechętnie wyciągnął komórkę z kieszeni kurtki.

— Tak — odpowiedział zachrypniętym głosem. Odsapnął. — Tak — powtórzył już twardziej.

— Marcin, jestem na lotnisku. Samolot za godzinę. Mój ojciec w szpitalu, zawał. Bądź ziomkiem, zastąpisz mnie, co? Nie mam kogo innego poprosić — usłyszał w słuchawce głos kolegi i przyjaciela, Krzysztofa Nowaka.

— Nie czuję się najlepiej. Rozchorowałem się. Zadzwoń do Darka.

— No weź. Wypij kawę, antygrypinę. Darek ma żonę, wiesz, ona uzna nadgodziny za zdradę. Tomek jeszcze za zielony. Andrzej nie pociągnie dwóch zmian z rzędu, nie ten wiek. Wracam pojutrze. Pomożesz? Odrobię ci to.

*”Czyli umrzyj, ale przyjaciela nie zostawiaj. Jak na złość”* — pomyślał Marcin.

— Dobra — westchnął ciężko.

— Co powiedziałeś? — doprecyzował Krzysztof.

— Mówię: dobrze. Zastąpię cię. Szczęśliwej podróży.

— Jesteś prawdziwym przyjacielem. Ja ci… — Krzysztof zaczął mówić szybko, ale Marcin nie słuchał, rozłączył się.

Do nocnego dyżuru miał jeszcze trochę czasu. Wziął prysznic, ogolił się, wypił mocną kawę. Odrobinę mu ulżyło. Znowu jechać do szpitala, z którego wrócił zaledwie kilka godzin temu — nie miał na to ochoty. *”Dam radę. Może będzie spokojnie”* — pomyślał, ubierając się.

Przez kilka godzin na oddziale faktycznie panował spokój. Sen ciążył powiekami, głowa opadała na biurko. Marcin potrząsnął nią, próbując się otrząsnąć. Kolejna filiżanka kawy pomogła tylko na chwilę.

— Marcin Łukaszu — usłyszał głos z oddali. Ktoś potrząsnął jego ramieniem.

Zasnął. Podniósł głowę. Przed nim stała pielęgniarka Agnieszka.

— Marcin Łukaszu, przywieźli chłopca…

— Tak, zaraz schodzę — odpowiedział, zrzucając z siebie resztki snu.

Opłukał twarz zimną wodą, a gdy czajnik się gotował, wsypał dwie łyżki kawy do kubka, zastanowił się i dodał jeszcze jedną. Poparzył się, pijąc gorący napój, poprawił czepek i ruszył na dół, na izbę przyjęć.

Dwunastoletni chłopiec leżał skulony na łóżku. Marcin ostrożnie go zbadał.

— Jest pani matką? — zwrócił się do bladej, szczupłej kobiety.

— Co mu jest, doktorze? — podniosła na niego ogromne oczy.

— Dlaczego wcześniej nie wezwano pogotowia? — zapytał ostro, z wyrzutem.

— Wróciłam z pracy, syn odrabiał lekcje. Potem zwymiotował. Gorączka wzrosła. Ukrywał, iż brzuch boli go od kilku dni. Co mu jest? — pytała przerażona, chwytając Marcina za rękę.

— Agnieszko, wózek! — krzyknął, nie odrywając wzroku od bladej twarzy kobiety. Wyrwał rękę z jej uścisku. — Podpisz pani zgodę na operację. — Wziął ze stołu dokument i podał jej.

— Operację? Ma zapalenie wyrostka? — spytała.

— Zapalenie otrzewnej. — Marcin spojrzał na nią ze współczuciem.

W jej wielkich oczach zamarł przestrach.

— Podpisz pani. Nie ma czasu — powtórzył.

Podpisała bez czytania i znów chwyciła go za rękę.

— Doktorze, uratuj mojego syna!

— Zrobię, co w mojej mocy. Proszę nie przeszkadzać.

Agnieszka już podjechała z wózkiem. Razem przenieśli chłopca i ruszyli w stronę windy. W pustym korytarzu niemiłosiernie rozlegał się stukot ich pośpiesznych kroków i skrzypienie zardzewiałych kół wózka.

Kobieta szła za nimi, coś mówiąc, ale Marcin nie słuchał — myślał o operacji.

Gdy wszedł na salę operacyjną, chłopiec już leżał pod narkozą. Wszystko inne zniknęło. Jego ręce działały same, a umysł pracował precyzyjnie. Operacja trwała już drugą godzinę. Na moment zamknął zmęczone oczy, aż nagle krzyk Agnieszki przywołał go do rzeczywistości.

Spod jego palców trysnęła krew, zalewając pole operacyjne.

— Ciśnienie spada! — krzyknął anestezjolog.

Marcin powoli opuścił salę operacyjną. Koszula przykleiła mu się do pleców od potu. Nogi drżały ze zmęczenia i napięcia. Oparł się o chłodną ścianę. W jego stronę biegła jakaś kobieta. *”Matka”* — zrozumiał.

Zatrzymała się krok przed nim, jakby uderzyła w niewidzialną ścianę.
Twarz blada, oczy ogromne, puste od strachu i czekania.

Marcin odwrócił wzrok. Kobieta westchnęła — albo szlochnęła. Zakryła usta dłonią i zachwiała się. Złapał ją, zanim upadła, i posadził na krześle koło drzwi.

— Agnieszko, amoniak! — krzyknął w pusty korytarz.

Pielęgniarka podbiegła z flakonikiem, podsunęła pod nos zwilżony wacik. Kobieta wzdrygnęła się, odsuwając głowę od ostrego zapachu, odepchnęła dłoń Agnieszki i otworzyła oczy.

— Wszystko w porządku? — Marcin wpatrywał się w jej bladą twarz.

Nie odpowiedziała. Powoli wstała i odeszła wzdłuż pustego korytarza. Marcin patrzył za nią. *”Tylko kobieta potrafi wytrzymać coś takiego”* — pomyślał.

W pokoju lekarzy długo siedział, opierając głowę na dłMarcin podszedł do okna, patrząc, jak pierwsze płatki śniegu wirują za szybą, i wiedział, iż choć nie uratował tamtego chłopca, teraz miał szansę uratować coś innego — jej złamane serce.

Idź do oryginalnego materiału