„On je za trzech, a myśli tylko o sobie… Zamiast żony, w domu lodówka”

twojacena.pl 1 dzień temu

Myślałam, iż kłódki na lodówkę to żart. Jakiś internetowy mem. Aż zobaczyłam ją na własne oczy – metalową kłódkę z kluczykiem w sklepie z artykułami gospodarstwa domowego. Stałam, patrzyłam i po raz pierwszy poważnie pomyślałam: może faktycznie kupić? Nie przed dziećmi przecież, nie przed złodziejami. Przed własnym mężem…

Nazywam się Zofia Kowalska, mam trzydzieści lat, mieszkam z mężem i córką w Krakowie. Pracuję, staram się, kręcę się jak w ukropie, jak to u nas mówią. Ale mimo całego tego zamieszania najbardziej wykańcza mnie nie praca, nie dziecko, tylko mężczyzna, z którym dzielę dach nad głową. Mój mąż, Bartosz, nie widzi nic i nikogo poza swoim talerzem. Je. Bez przerwy. Bez umiaru, bez zastanowienia, bez sumienia.

Wracam do domu zmęczona, wiedząc, iż w lodówce czeka kolacja – kawałek mięsa, trochę sera, może jogurt dla córki. Otwieram drzwi – pusto. Nie tylko trochę ubyło – nie ma nic. W ciszy, bez słowa, wszystko zniknęło. Parówki, ser, choćby owoce kupione dla dziecka – jakby pochłonęła je czarna dziura.

Ostatnio kupiłam Malwinie truskawki. Wiecie, jakie drogie są teraz zimą? Ale córka zobaczyła w sklepie i poprosiła. Nie umiałam odmówić. W domu jadła po trochu, z taką radością… Celowo zostawiłam połowę na rano, schowałam do lodówki. Rano wstaję – pojemnik pusty. Zjadł wszystko. Do ostatniej jagódki. I jeszcze się zaśmiał: „No to kup więcej! Mamy pieniądze, o co chodzi?”

A chodzi o to, Bartku, iż w ogóle nie myślisz! Ani o córce, ani o mnie! Nie zapytałeś, nie zastanowiłeś się, po prostu zjadłeś, jakby to było twoje prawo. A ja? Jak kucharka, tylko biegam i kupuję. Zjadłeś ostatnią parówkę – i co? Żadnych wyrzutów sumienia, żadnej próby zadośćuczynienia.

Wychował się z mamą, która od dzieciństwa wpychała w niego jedzenie na siłę. Ogromne porcje, ciągle jakieś smakołyki. Jest wysoki, kiedyś uprawiał sport, ale nawyki pozostały. A ja? Od dziecka przywykłam do umiaru. Staram się tak samo wychować córkę – żeby nie przesadzała. Ale ma przed sobą inny przykład: ojca, który pochłania wszystko od razu.

Nie chodzi mi o oszczędzanie. Z pieniędzmi u nas w porządku: pracuję w agencji reklamowej, on w firmie transportowej, dochód stały. Problem nie w złotówkach, tylko w szacunku. W tym, żeby myśleć nie tylko o sobie. Zobaczyłeś – zastanów się, dla kogo to było. Córka prosiła? Żona zostawiła? Czy to naprawdę takie trudne?

I znów stoję przed lodówką. Znowu pusto. Znowu złość kipi gdzieś pod piersią. Jestem zmęczona. Nie wychodziłam za mąż, żeby być kucharką. Chciałam być kochaną kobietą, matką, partnerką. A nie dostawcą jedzenia dla dorosłego faceta, który w domu widzi tylko talerz i kanapę.

Mówię mu – nie żyjesz z rodziną, żyjesz jak kawaler, tylko z pełnym dostępem do naszej lodówki. A on tylko macha ręką: „Źle gospodarujesz, skoro jedzenie tak gwałtownie znika. Dobre żony zawsze mają zapasy”. Serio? To może pralkę też za ciebie będę obsługiwać?

Coraz częściej myślę – może nie kłódka na lodówkę jest potrzebna, tylko klucz do własnego życia. Takiego, w którym nie muszę być obsługą. Takiego, w którym ktoś liczy się z moimi potrzebami. Takiego, w którym jestem nie tylko żoną, ale człowiekiem, którego się słucha i szanuje.

Idź do oryginalnego materiału