Ojej, a kto to? wykrzyknęła Zosia, wchodząc do kuchni przyjaciółki.
Pod żółtym światłem lampy, w kącie przy najmniejszej szafce, skulony siedział łysiejący czterdziestolatek. Skromnie, ale całkiem zręcznie siekał koperek szerokim nożem Kasi.
Zosia, to Tomek. Tomek, to Zosia wybełkotała Kasia, mocno zawstydzona. Masz cukier, chodź.
Wcisnęła sąsiadce do rąk blaszaną puszkę oznaczoną kryształkami cukru i pospiesznie wypchnęła ją do przedpokoju.
Miło mi! zdążyła jeszcze huknąć przez ramię Zosia, próbując wytrawnym okiem ogarnąć “nowego” przyjaciółki.
Niestety, choćby w szczegółach nie prezentował się imponująco. Nie było tu nic, co tłumaczyłoby tak szybkie wprowadzenie go do Kasiowego fartucha z kolorowymi pączkami.
Tomek, zaraz wracam! krzyknęła Kasia w stronę kuchni i zatrzasnęła drzwi.
W przedpokoju Zosia złapała ją w żelazny uścisk:
Gadaj!
No co mam gadać? próbowała się wykręcić Kasia. A, dobra, chodź.
Wyszły z mieszkania, przemknęły przez ciasny przedpokój i wpadły do sąsiedniego dwupokojowego “rozporek”.
W mieszkaniu Zosi unosił się zapach cynamonu i perfum Diora. Całe wnętrze, począwszy od śnieżnobiałego pufa przy drzwiach, komunikowało gościom, iż gospodyni dba o swój dom z pietyzmem.
“Nie to, co u mnie!” zawsze z westchnieniem myślała Kasia, przypominając sobie niedoklejone tapety w swoim korytarzu.
Gadaj! powtórzyła stanowczo Zosia.
Dodała cukier do miski z kremem i uzbrojona w trzepaczkę, wpatrywała się w przyjaciółkę.
A co z twoim Kazikiem? znów spróbowała uciec od tematu Kasia.
Na zebraniu. Nie wróci szybko. No i?
No co? Zobaczyłam go na targu. No i… zabrałam.
Jak to? Zosia zmarszczyła brwi z niedowierzaniem.
No, patrzę, stoi facet z zieleniną. W płaszczu, wygląda przyzwaicie, ale jakby zagubiony. Podeszłam. “Ile koperek?” pytam. A on na to: “A mogę pani podarować?” Ja: “A niby czemu?” A on: “Bo tak se założyłem jeżeli podejdzie do mnie kobieta ze smutnymi oczami, to jej wszystko oddam. Proszę wziąć, sam wyhodowałem.”
No i ty?..
No i wzięłam. Odwracam się, żeby iść, a potem mówię: “A skąd pani wie, iż mam smutne oczy? Wcale nie są smutne!” A on popatrzył na mnie w ciszy… A potem wziął moje torby i poszedł obok.
A ty? Zosia zapomniała o trzepaczce i podrapała się nią po nastroszonej grzywce.
A ja idę, milczę, myślę, co robić. No i uznałam no, przecież facet ewidentnie nie ma gdzie się. Niech będzie. Poznaliśmy się przy okazji.
No ty dasz! I tak po prostu z ulicy faceta do domu przyprowadziłaś? Schowałaś chociaż cenne rzeczy?
Zosia! oburzyła się Kasia. Co ty pleciesz? On jest, między innymi, lekarzem. Rentgenologiem.
Aha, dokumenty sprawdzałaś?
Słuchaj, no przecież sama mi opowiadałaś! zmartwiła się Kasia. O tym awokado…
Jakim awokado? Zosia kompletnie się pogubiła.
A Kasia znów w myślach wróciła do tamtego wieczoru na tej samej kuchni…
Awokado rozłożyło się przed nią w cienkich paskach, gradientem zieleni. Jego cząstki, ciemnozielone przy skórce, przechodziły w mleczno-oliwkowy odcień przy pestce.
Kasia nigdy nie umiała wybrać awokado. Stojąc przy straganie, godzinami przebierała błyszczące, ciemne owoce, przesuwała palcami po ich wypukłościach, delikatnie naciskała, próbując zgadnąć miękkość miąższu. Odkładała jedne, brała drugie, minuty płynęły, a ona wciąż próbowała dotykiem odkryć tajemnicę idealnego awokado.
Czasem wydawało jej się, iż to zrozumiała. Wtedy radośnie niosła ulubiony owoc (bo okazało się, iż to nie warzywo) do domu. W kuchni od razu chwytała nóż i z drżeniem wbijała go w miąższ. Ale najczęściej nóż wchodził jak w ziemniaka z wyraźnym oporem. I już było wiadomo smak nie ten. Wtedy Kasia zostawiała niedojrzały owoc na stole, po kilku dniach “dochodził” i stawał się całkiem znośny.
Ale tamtego dnia na talerzu leżało właśnie “to” awokado. Kupiła je Zosia mistrzyni wyboru. Kasia złapała widelec, delikatnie nałożyła kawałek i położyła go na języku. Takiego awokado nie trzeba żuć wystarczy wrobić w podniebienie, by jego świeży smak z nutą orzechową wypełnił całe usta…
Wtedy powiedziałaś, iż awokado nie ocenia się po wyglądzie. Ani po dotyku nie zawsze. Że dobry owoc trzeba wyczuć wyjaśniła Kasia, wracając do rzeczywistości.
No i co to ma do facetów?
No, u ciebie zawsze wychodziło. Jak z awokado… Nie to, co u mnie spuściła głowę Kasia.
I co, tego… Tomka wyczułaś? Zosia z trudem przypomniała sobie imię “nowego” i znów zdziwiła się jego przeciętności.
Zrobiło mi się przy nim jakoś cicho. Choć wokół był tłok na targu. I pomyślałam, iż może nie szkoda, iż taki… zwyczajny?
Aha… no dobra. Idź już, bo jeszcze zatęskni.
Zosia gwałtownie wypchnęła przyjaciółkę za drzwi razem z puszką po cukrze i przywarła uchem do szpary. Usłyszała skrzypnięcie drzwi sąsiadki. Cisza.
“No trudno. A może jednak?..” wróciła do kuchni i wreszcie zanurzyła trzepaczkę w kremie do tortu.
A Kasia weszła do przedpokoju i zobaczyła tam Tomka. Wciąż w jej fartuchu z pączkami, teraz stał na taborecie i przyciskał do ściany kawałek tapety.
Przepraszam, przypadkiem znalazłem w kuchni, jak szukałem słoika na koperek. I klej tam był. No to… pomyślałem… nic? nagle się zaniepokoił i zachwiał na rozchwianym taborecie.
Kasia skoczyła do











