– Andrzej, obiecaj mi, iż nie zostawisz Larysy – prosiła umierająca żona. – Wiesz przecież, jak słabe ma zdrowie. Potrzebuje stałej opieki. Rozumiem, iż to nie jest łatwe, ale bardzo się boję, iż sama sobie nie poradzi. Bądź jej opiekunem jeszcze przez dwa lata. Proszę, zrób wszystko, jak należy.
Andrzej kiwał głową, ale w głębi duszy myślał, iż niedługo wszystko się skończy. Kiedy Nina pierwszy raz zachorowała i usłyszała straszną diagnozę, był w szoku. Potem miał nadzieję, iż ją wyleczą, ale z czasem po prostu się zmęczył. Szczególnie iż w rodzinie była wiecznie chorująca pasierbica, która adekwatnie nie miała z nim żadnego związku.
Larysa była cicha i niemal niewidzialna, ale jej obecność drażniła Andrzeja. Pragnął, by obok była „normalna” kobieta, a nie żywy szkielet. Myślał o zostawieniu Niny, ale bał się osądu społeczeństwa. Nie mógł poświęcić swojego życia, skoro miał tylko jedno. Gdy jednak lekarz oznajmił, iż Ninie zostało nie więcej niż rok, postanowił wytrzymać.
Po jej śmierci odziedziczył duże, czteropokojowe mieszkanie. Jednak wciąż była Larysa – zawsze wątła, chorowita, jak cień. Andrzej doszedł do wniosku, iż pozbycie się jej nie będzie trudne – bez żadnych przestępstw.
Pogrzeb Niny minął szybko. W czasie jej choroby wszyscy znajomi się odsunęli.
Na pogrzebie Andrzej nie był sam. Poznał samotną kobietę, którą podwiózł do domu. Okazało się, iż pokłóciła się ze swoim partnerem, a ten nie dał jej choćby pieniędzy na taksówkę, więc łapała okazję. Liza, mimo iż miała trzydzieści lat, była lekka i beztroska. Andrzej tęsknił za taką lekkością i gwałtownie się nią zainteresował.
Nie zauważył, jak Liza zajęła wszystkie jego myśli. Po niespełna miesiącu wprowadziła się do niego. Wtedy zaczęły się problemy: Larysa była bezczelna, siedziała z nimi godzinami i była opryskliwa wobec Lizy. Mimo iż ledwo mogła wstać z kanapy, wciąż potrafiła „podnosić głos”.
Pewnego dnia Liza oświadczyła:
– Albo coś z nią zrobisz, albo wyjeżdżam.
**„Co ja mam z nią zrobić?”** – pomyślał Andrzej.
– Chcesz, żebym ją zabił?
Liza spojrzała na niego zamyślona.
– choćby dla mnie byś tego nie zrobił?
Andrzej spojrzał na nią z przerażeniem. Liza roześmiała się:
– Daj spokój, takie ofiary są zbędne. Ale pamiętam, iż mówiłeś o jakimś domu twojej żonki.
– No tak, byliśmy tam kilka lat temu. Wydaje mi się, iż należał do jej babci.
– I co z tym domem?
– Nie wiem.
– Ale trafiłbyś tam?
– Pewnie tak. Mam gdzieś zapisany adres.
Liza usiadła na kanapie i rzuciła:
– Jesteś głupszy, niż myślałam.
– Liza, powiedz wprost, o co ci chodzi.
– Proste. Powiedz sąsiadom, iż lekarz przepisał Larysie wiejskie powietrze. Że wynająłeś opiekunkę i wywiozłeś ją na kilka miesięcy. Ale nikt nie musi wiedzieć, iż ta wieś to koniec świata.
Andrzej patrzył na Lizę, analizując jej pomysł. Przecież to nie było przestępstwo. Wszyscy uwierzyliby, iż naprawdę dba o Larysę.
Trzy dni później wszystko było gotowe.
– Larysa, jedziemy na wieś – oznajmił.
Dziewczyna spojrzała na niego z łóżka.
– Na wieś? Po co?
– Lekarz powiedział, iż świeże powietrze i słońce zastąpią ci lekarstwa.
Larysa uśmiechnęła się kwaśno.
– A ten lekarz nazywa się przypadkiem Liza?
Andrzej tylko zmarszczył brwi.
Po kilku godzinach byli w drodze. Larysa zabrała choćby swoją starą lalkę – pewnie przez chorobę jej pamięć szwankowała. Jakie lalki dla szesnastolatki?
Podróż była długa. Po drodze zatrzymali się na bazarze, gdzie jakaś staruszka rozmawiała z Larysą. Pokazywała jej zioła i opowiadała o ich leczniczych adekwatnościach.
– A twojej choroby żadne zioła nie wyleczą – powiedziała nagle, patrząc na Andrzeja.
– Jakiej choroby? – zdziwił się.
– Tchórzostwa i chciwości.
W końcu dotarli na miejsce – do dużego domu otoczonego lasem i jeziorem. Staruszka zgodziła się zostać z Larysą. Andrzej odjechał, nie oglądając się za siebie.
**Ale dwa lata później…**
Andrzej, mając długi, wrócił do domu. Zastał Larysę – zdrową, zadowoloną, uśmiechniętą. I usłyszał:
– Wynoście się z Lizą z mojego domu.
Zrozumiał, iż jego plany legły w gruzach. I po chwili, opuszczając posesję, wiedział, iż stracił wszystko.