Odwołałam ślub.
Tak właśnie, dwa tygodnie przed dniem, który planowaliśmy z taką starannością, zanim jeszcze odliczyliśmy każdy kolejny dzień, wszystko było już dopięte na ostatni guzik: sala w Warszawie zarezerwowana, orkiestra już ćwiczyła pierwsze takty, fotograf rozpisywał każdy minutowy moment, biała suknia wisi w szafie idealna, taka, jaką widziałam w pierwszym spojrzeniu. choćby mieszkanie znaleźliśmy przytulny, jasny kąt w Krakowie, do którego mieliśmy wprowadzić się zaraz po weselu i rozpocząć nowe życie.
Dlaczego wszystko odwołałam?
Bo pan narzeczony nagle postanowił, iż może mnie uderzyć.
Nie pomylcie nas z jakimś bezwzględnym światem. Jesteśmy ludźmi wierzącymi, trzymamy się zasad skromności, nie dotykamy się nigdy. Nasze spotkania były pełne szacunku, w granicach tradycji. Naprawdę wierzyłam, iż przede mną człowiek, który zbuduje rodzinę na fundamencie godności, łagodności i wzajemnego wsparcia.
Aż nagle, w zwykły dzień, pod naporem stresu związanego z przygotowaniami, on jakby zerwany z łańcucha podniósł głos. Najpierw był krzyk, ostry, donośny, zupełnie nie podobny do jego zwykłego wyważonego tonu. W ciągu sekundy rozległa się dźwięczna policzka. Prawdziwa. Ta, po której w moich oczach zapadła ciemność.
Tak, nie słyszeliście się złudzyć. Ten sam absolwent prestiżowej szkoły religijnej, ten wzór do naśladowania, poważny uczony, inteligentny człowiek, o którym wszyscy mówią, wziął i uderzył przyszłą żonę na dwa tygodnie przed ślubem. Idealny przykład cóż powiedzieć
Prawdziwa twarz wyłoniła się z maski porządku, pobożności i szacunku. Była zawsze tam, tylko dobrze ukryta. W chwili gniewu pokazał, kim naprawdę jest. I niestety nie był to mężczyzna, który potrafi chronić i dbać.
Czy mogę przyznać, iż w pewnym sensie jestem wdzięczna, iż to się stało? Brzmi to okropnie, ale chyba uratowałam się. Lepiej zobaczyć potwora przed małżeństwem niż żyć z nim całe życie, drżąc przy każdym jego oddechu.
A co się dzieje teraz w mojej rodzinie po odwołaniu wesela? Nie zaczynam nawet. To wir emocji, oskarżeń, pytań, nieustannych plotek sąsiadów i znajomych. Powiem tylko jedno: jest mi niesamowicie ciężko. Jestem rozbita. Potrzebuję terapii. Czasem myślę, iż potrzebuję silnego leku, który może mnie po prostu uwieczni w śnie, by nie odczuwać tej niekończącej się bólu.
Zamiast wsparcia czuję się jak hańba rodziny, jakby to ja coś zepsuła, jakby to ja miałam znosić, jakby to moja wina, rozumiecie? Moja dusza jest podzielona na tysiące drobnych kawałków. Żyję w jakiejś wewnętrznej mgle, jakby wszystko wokół działo się nie ze mną. Ból sięga najgłębszych warstw mojego ja. Czasem łapię się na myśli, iż chcę zniknąć, rozpuścić się w powietrzu, zniknąć z tego świata, w którym tak mało współczucia i zrozumienia.
Mimo to nie pisałam tego wyznania bez powodu. Niesie ono istotny przekaz.
Jeśli choć na chwilę przed ślubem poczujesz, iż wybrany mężczyzna nie potrafi powstrzymać się w kryzysie jeżeli widzisz, iż ma wybuchy gniewu, jeżeli istnieje choćby najmniejsza szansa, iż podniesie rękę wstań i odwołaj wszystko. Zrób stop.
Nieważne, ile złotych już wydano.
Nieważne, ilu ludzi będzie rozczarowanych, zszokowanych lub oburzonych.
Nieważne, co powiedzą krewni, sąsiedzi, przyjaciele.
Wydaje mi się bardziej rozsądne zatrzymać życie na sekundę, niż później stać się kobietą bijaną od pierwszego dnia małżeństwa i być może do końca życia.
Co do mnie? Nie proszę o litość. Będę tylko wdzięczna, jeżeli pomodlicie się za mnie, bym mogła się podnieść. Być może kiedyś znów poczuję się cała. Być może kiedyś uda mi się stworzyć rodzinę. Prawdziwą. Tę, o której marzą wszystkie kobiety. Rodzinę, w której miłość jest łagodnością, a nie strachem. Gdzie ręka służy wsparciu, a nie uderzeniu.
Może kiedyś znów uwierzę w miłość.





