Odeszłeś, by ona się narodziła
Jadwiga nakryła do stołu, postawiła na kuchence zielony barszcz, przypiekała pierogi z ziemniakami i kapustą – od dziecka wierzyła, iż droga do męskiego serca wiedzie przez żołądek. Starała się, miała nadzieję, wierzyła. Pięć lat małżeństwa – bez efektów. Ani dźwięku dziecięcych kroków, ani nocnego płaczu maleństwa. Lekarze kiwali głowami: „Jest nadzieja” – a mąż tylko machał ręką na badania. Krzysztof oddalał się coraz bardziej, stawał się drażliwy, zimny, wybuchowy. A teściowa nie omieszkała obarczać Jadwigi winą.
— Nie dajesz mi wnuków, bo nie możesz – krzyczała Weronika. – Mój syn jest zdrowy, to ty się w młodości bawiłaś!
Jadwiga płakała nocami. Przeszła przez dziesiątki lekarzy, zabiegi, badania. Wszystko na nic bez udziału Krzysztofa. A on nie widział potrzeby wsparcia – wychodził, trzaskając drzwiami, krzycząc, iż nic ich nie łączy poza kredytem hipotecznym.
Mimo to wciąż miała nadzieję.
…Tego wieczoru, jak zwykle, czekała na niego po pracy. W powietrzu unosił się zapach domowego jedzenia, ale zamiast powitania usłyszała:
— Co za bałagan na kuchni? – burknął Krzysztof, spoglądając na brudne naczynia.
— Gotowałam… – zaczęła Jadwiga, ale ją przerwał.
— Nieważne. Usiądź. Muszę ci coś powiedzieć.
Serce Jadwigi zabiło mocniej.
— To wszystko… – machnął ręką po kuchni. – Wszystko, co jest między nami… nie ma sensu. Jest inna. Kochamy się. Rozwodzę się.
Zdrętwiała. Właśnie na stole dymiły się pierogi, a teraz jej życie rozpadało się na kawałki.
— A nasze plany? Marzenia? – wyszeptała.
— Mam inne plany. Wciąż chcę dziecka. Tylko z inną kobietą.
Odszedł. Na zawsze.
Potem był koszmar: sądy, podział majątku, wyrzuty, upokorzenia. Weronika żądała mieszkania – w końcu jej „złoty synuś” nie doczekał się potomka. Nikt nie żałował Jadwigi. choćby matka nie potrafiła jej pocieszyć.
— Jesteś jeszcze młoda – powtarzała jej Zofia. – Dopiero zaczynasz.
— Nie chcę już miłości, ani mężczyzn – łkała Jadwiga. – Jestem złamana.
Lecz Zofia się nie poddała. Wodziła córkę po doktorach, wyciągała z depresji, raz po raz przekonywała, by nie skreślała siebie.
Jadwiga ustąpiła – tylko dla matki. Znów badania, zabiegi, praca, rzadkie spotkania z przyjaciółkami. Starała się nie wracać myślami do przeszłości, żyła, jak potrafiła. I myślała, iż jej serce już na zawsze zamknięte jest dla miłości.
Aż pojawił się Jan.
— Nie pytam o przeszłość – rzekł. – Chcę budować z tobą przyszłość.
— Ale mogę nie dać ci dziecka – przyznała.
— To weźmiemy kota. Albo psa, jeżeli zechcesz. Ważne, byś była przy mnie.
Zamieszkali razem. Po pięciu miesiącach wzięli ślub. Kupili mieszkanie na kredyt, przygarnęli kota. Jadwiga po latach znów zaczęła się śmiać. Uczyła się być szczęśliwa – i wychodziło jej.
Minęło pięć lat. Urodzili się im córka i syn – Marysia i Staś. Jadwiga nie mogła uwierzyć, iż to możliwe. Kochała i była kochana. Żyła w spokoju i trosce. I starała się nie wracać myślami do dawnych czasów.
Aż pewnego dnia w mieście natknęła się na Weronikę.
— Dobrze wyglądasz – zaśmiała się tamta złośliwie. – Nowego bogacza znalazłaś?
— Po prostu jestem szczęśliwa – odparła spokojnie Jadwiga. – A pani co u słychać?
— Męczę się z Krzysztofem – westchnęła teściowa. – Trzecia synowa. Wciąż nie ta. Okazało się, iż to ty byłaś najlepsza.
Jadwiga uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała. Nie chciała się cieszyć z cudzego nieszczęścia.
— A dzieci masz? – nie wytrzymała Weronika.
— Nie jesteśmy na tyle bliskie, by o tym rozmawiać – grzecznie zakończyła Jadwiga.
— Bo Krzysztof wciąż nie ma potomka… Może warto spróbować jeszcze raz? – krzyknęła za nią Weronika.
— Nie, dziękuję – rzuciła Jadwiga, oddalając się.
I dopiero gdy skręciła za róg, po raz pierwszy naprawdę zrozumiała: wszystko, co się stało, nie było bez celu. Odszedł ten, który nie miał pozostać. By w jej życiu pojawił się ten, który na nią czekał.
A wraz z nim – ci, dla których teraz żyła.