Odeszłeś, aby ona się narodziła
Kinga nakryła do stołu, postawiła na kuchence zielony barszcz, upiekła pierogi z ziemniakami i kapustą – od dziecka wierzyła, iż do serca mężczyzny najkrótsza droga wiedzie przez żołądek. Starała się, miała nadzieję, wierzyła. Pięć lat małżeństwa – bez efektu. Ani śladu dziecięcych stóp, ani maleńkiego płaczu w nocy. Lekarze tylko kiwali głowami: „Jest nadzieja” – a mąż unikał badań jak ognia. Kamil oddalał się coraz bardziej, stawał się nerwowy, zimny, wybuchowy. A teściowa nie przepuściła okazji, by obwiniać Kingę.
— Nie dasz mi wnuków, bo nie możesz – wrzeszczała Wanda. – Mój syn jest zdrowy, to ty się w młodości bawiłaś!
Kinga płakała nocami. Obeszła dziesiątki lekarzy, przeszła zabiegi, oddała krew. Ale wszystko na nic bez udziału Kamila. A on nie widział potrzeby wsparcia – wychodził, trzaskając drzwiami, i krzyczał, iż nic ich nie łączy poza kredytem.
A jednak wciąż miała nadzieję.
…Tego wieczoru, jak zwykle, Kinga czekała na niego po pracy. W powietrzu unosił się zapach domowego jedzenia, ale zamiast powitania usłyszała:
— Co za bajzel w kuchni? – warknął Kamil, patrząc na brudne naczynia.
— Gotowałam… – zaczęła Kinga, ale ją przerwał.
— Nieważne. Usiądź. Muszę ci coś powiedzieć.
Serce Kingi zaczęło bić szybciej.
— To wszystko… – wskazał ręką kuchnię. – Wszystko, co między nami… nie ma sensu. Jest ktoś inny. Kochamy się. Rozwodzę się z tobą.
Zdrętwiała. Właśnie jeszcze na stole stygły pierogi, a teraz jej życie rozpadało się na kawałki.
— A nasze plany? Marzenia? – szepnęła Kinga.
— Mam już inne plany. przez cały czas chcę dziecka. Tylko z inną kobietą.
Odszedł. Na zawsze.
Potem było jak w koszmarze: sądy, podział majątku, wymówki, upokorzenia. Wanda domagała się mieszkania – w końcu jej „złoty synek” nie doczekał się potomka. Kingi nikt nie żałował. choćby matka nie potrafiła jej pocieszyć.
— Jesteś jeszcze młoda – powtarzała jej Barbara. – Wszystko dopiero przed tobą.
— A ja nie chcę już ani miłości, ani mężczyzn – szlochała Kinga. – Jestem złamana.
Ale Barbara się nie poddała. Wodziła córkę po lekarzach, wyciągała z depresji, w kółko przekonywała, by nie przekreślała życia.
Kinga ustąpiła – tylko dla mamy. Znów badania, zabiegi, praca, rzadkie spotkania z przyjaciółkami. Starała się nie wracać do przeszłości, żyła, jak umiała. I myślała, iż jej serce już na zawsze zamknięte jest dla miłości.
Aż pojawił się Jarosław.
— Nie pytam o przeszłość – powiedział. – Chcę z tobą budować przyszłość.
— Ale może nie dam ci dziecka – wyznała.
— To kupimy kota. Albo i dwa. A jeżeli zechcesz – psa. Ważne, iż jesteś przy mnie.
Zamieszkali razem. Po pięciu miesiącach wzięli ślub. Kupili mieszkanie na kredyt, przygarnęli kota. Kinga po raz pierwszy od lat zaczęła się śmiać. Uczyła się być szczęśliwa – i wychodziło jej to.
Minęło pięć lat. Urodzili się im córka i syn – Zosia i Jasiek. Kinga nie mogła uwierzyć, iż to możliwe. Kochała i była kochana. Żyła w cieple i spokoju. I starała się nie wracać do przeszłości.
Ale pewnego dnia w mieście natknęła się na Wandę.
— Dobrze wyglądasz – powiedziała ta z przekąsem. – Znalazłaś nowego bogacza?
— Jestem po prostu szczęśliwa – spokojnie odparła Kinga. – A pani jak?
— Męczę się z Kamilem – westchnęła teściowa. – Trzecia już synowa. Wciąż nie ta. A ty, okazało się, byłaś najlepsza.
Kinga uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała. Nie chciała się cieszyć z cudzej krzywdy.
— A dzieci masz? – nie wytrzymała Wanda.
— Nie jesteśmy na tyle blisko, by o tym rozmawiać – grzecznie zakończyła Kinga.
— Tylko iż Kamil wciąż nie ma potomstwa… Może jednak powinniście spróbować jeszcze raz? – krzyknęła za nią Wanda.
— Nie, dziękuję – rzuciła Kinga, odchodząc.
I dopiero gdy skręciła za róg, po raz pierwszy naprawdę zrozumiała: wszystko, co się wydarzyło, nie było bez sensu. Odszedł ten, kto nie miał pozostać. Aby w jej życiu pojawił się ten, kto na nią naprawdę czekał.
A wraz z nim – ci, dla których teraz żyła.