Odszedł, ale stał się bliższy.
— Ani słowa więcej! — głos Aliny zadrżał ostro, gdy stała pośrodku pokoju, pięści zaciśnięte. — Trzydzieści lat razem! Trzydzieści! A ty? Ciągle milczysz jak zaklęty!
Stanisław powoli oderwał wzrok od gazety, spojrzał na żonę. Siwe włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach, twarz płonęła gniewem. Wiedział — nadciąga kolejna burza.
— Alutko, uspokój się. Porozmawiajmy normalnie.
— Normalnie?! — załamała ręce. — Kiedy ty ostatnio ze mną *normalnie* rozmawiałeś? Kiedy pytałeś, co u mnie, co w moim sercu? Hę? Odpowiadaj!
Stanisław złożył gazetę, odłożył starannie na stół. Podszedł do okna. Za szybą mżył październikowy deszcz, liście kasztanowca żółkły i opadały jeden za drugim.
— Masz rację — szepnął cicho. — Naprawdę mało mówię.
— Mało?! — Alina niemal zakrztusiła się oburzeniem. — Ty w ogóle ze mną nie rozmawiasz! Wracasz z huty, jesz w milczeniu, gapisz się w telewizor. Mówię o sąsiadce Jadwidze, iż jej wnuk dostał się do politechniki, a ty — hmm, tak, fajnie. Chcę pojechać na działkę, zebrać jeszcze pomidory, a ty — rób co chcesz. Jestem żywą kobietą czy manekinem?
Stanisław odwrócił się. W oczach Aliny stały łzy, ale uparcie je powstrzymywała.
— Przepraszam — powiedział. — Nie myślałem, iż to dla ciebie tak ważne.
— Nie myślałeś! — zaśmiała się gorzko. — Stachu, a ty w ogóle coś o mnie myślisz? Kim ja dla ciebie jestem? Kucharką? Pralnią? Czy tylko nawykiem, jak te twoje kapcie?
Chciał odpowiedzieć, ale Alina odwróciła się już i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Stanisław został sam w salonie, nasłuchując, jak żona głośno chodzi po kuchni, z łoskotem stawia naczynia. Potem i tam zapanowała cisza.
Znowu usiadł w fotel, sięgnął po gazetę, ale nie mógł czytać. Litery rozpływały mu się przed oczami. Alina miała rację — naprawdę się od niej oddalił. Kiedy to się zaczęło? Po śmierci ojca? Czy wcześniej, gdy został majstrem na hucie i praca go pochłonęła?
Przypomniał sobie ich poznanie. Ala pracowała wtedy w księgarni przy Rynku, on wpadł po podręcznik do elektrotechniki. Uśmiechnęła się tak promiennie, iż zapomniał, po co przyszedł. Stał i patrzył, aż spytała, czy może pomóc.
— Szukam czegoś… interesującego — wydukał wtedy. — Co pani poleci?
— A co ksiądz lubi czytać? — spytała.
— Wszystko po trochu. Fachowe, kryminały, klasyka.
Alina podała mu tom Sienkiewicza.
— Niech ksiądz spróbuje. O miłości. Pisane pięknie.
Stanisław kupił książkę, ale nie czytał Sienkiewicza, tylko myślał o dziewczynie o dobrych oczach. Nazajutrz znowu był w księgarni.
— Podobało się? — spytała Alina.
— Bardzo. Co jeszcze poleci?
Tak trwało tydzień. Kupował książki i szukał pretekstów. W końcu zebrał odwagę, by zaprosić ją do kina.
— Idzie nowy Bareja — powiedział. — Może pani zechce?
Alina się zaśmiała.
— A ja już myślałam, iż ksiądz nigdy się nie odważy.
Pobrali się po roku. Stanisław pamiętał ich pierwsze mieszkanie — kawalerkę na peryferiach Katowic. Alina wieszała firanki, on wbijał półki. Wieczorami siedzieli w kuchni, pili herbatę, planowali przyszłość.
— Chcę dwójkę dzieci — mówiła Alina. — Chłopca i dziewczynkę.
— A ja dom z ogrodem — odpowiadał Stanisław. — Żebyś hodowała róże, a ja grzebał w garażu przy maluchu.
— I — dodawała — żebyśmy się nigdy nie kłócili.
— Nigdy — przytakiwał i całował ją w czoło.
Ale dzieci nie było. Lekarze rozkładali ręce. Alina płakała nocami. Słyszał, ale nie wiedział, jak pomóc, co powiedzieć. Stopniowo przestali o tym mówić. W ogóle rozmawiali coraz mniej.
Stanisław awansował, Alina przeszła do biblioteki szkolnej. Kupili trzypokojowe mieszkanie, potem działkę w Beskidach. Alina naprawdę hodowała róże, a on grzebał w garażu. Ale rozmawiali coraz rzadziej.
Siedząc teraz w pustym salonie, Stanisław zrozumiał — oboje byli winni. On zamknął się w sobie, Alina nie potrafiła przebić się przez jego milczenie. I oto po trzydziestu latach małżeństwa czuł się obcy we własnym domu.
Rano Alina była chłodna i zdystansowana. Podała śniadanie w milczeniu, odpowiadała półsłówkami. Stanisław próbował zagadać.
— Alutko, pojedźmy w weekend na działkę. Pomogę z różami.
— Nie trzeba — odcięła krótko. — Sama dam radę.
— A może do teatru? Słyszałem, iż nowy Wajda idzie.
— Mam sprawy.
Stanisław odpuścił. Cały dzień w hucie myślał o żonie, o ich rodzinie. Wieczorem kupił bukiet astrów — Alina je
A ich przyszłość, choć naznaczona już zmarszczkami i dawnymi błędami, jaśniała teraz spokojnym światłem porozumienia, odnowiona zwykłą, codzienną rozmową i dotykiem dłoni na dłoni.