**Siwizna w brodę. Życiowa opowieść**
„Franiu, Franiu? Jak tam w pracy? Wszystko w porządku?”
„Normalnie. Jak zawsze.”
„Franiu, Franek, chodź na kolację! Nagotowałam pierogi, takie jakie lubisz. No chodź, dobrze?”
„Nie jestem głodny.”
„Franiu, Franek, no jak to tak? Czekałam na ciebie, sama nie siadałam.”
„Słuchaj, Tanio, no co ty za jedna jesteś? Przyczepiłaś się jak rzep do psiego ogona, na Boga! Męczysz mnie, nie mam już sił. Co, dziecko jesteś, żeby bez mnie jeść nie umieć? Samej do ust nie doniesiesz?”
„Franiu, Franiu, no nie krzycz, dobrze?”
„Franiu, Franek! Pfuj! Już słuchać obrzydliwie! Tobie samej się nie nudzi, Tanio? Po co się tu przede mną płaszczysz? Nic nie rozumiesz? Duszę się z tobą, rozumiesz? Dusząca jesteś, i ta twoja troska, taka, taka… Męczy mnie to, Tanio, sił nie mam. Nie żyję z tobą, męczę się. To twoje Franiu, Franiu! Ile razy mam mówić, iż słyszę, nie trzeba powtarzać!”
„Franiu, Franek. Chodź, kieliszek wypij, może lżej się zrobi. Zmęczony jesteś, odpocznij.” Tania patrzyła winowajczo na męża i szarpała rąbek fartucha.
„Ty naprawdę głupia jesteś, czy tylko udajesz? I ten fartuch jeszcze! Inną mam, rozumiesz? Inną! Jej jednej oddycham! Odchodzę od ciebie, Tanio.”
„Odchodzisz? Dobrze przemyślałeś? Nie patrz, iż taka jestem cicha, drogi powrotnej nie ma. Znasz mnie. Jak wyjdziesz  to wyjdź, ale wiedz, iż nie przyjmę cię z powrotem. A czy tamtej na pewno jesteś potrzebny? Myślisz, iż mi łatwo patrzeć, jak nic się nie dzieje? Łatwo siedzieć przy stole i wiedzieć, iż masz inną? Zastanów się, Franiu, czy twoja miłość aż taka silna, żeby dla niej rodzinę rozwalić w jednej chwili?”
„Nie wrócę, nie licz na to.”  
Franek, nie rozzuwając się, przeszedł do sypialni. Na czystych, domowej roboty dywanikach zostały brudne ślady od butów. Wyciągnął plecak i zaczął pakować swoje skromne rzeczy. Obejrzał pokój, nie patrząc na Tanię, i wyszedł do sieni. Gdy szedł z jednego końca wsi na drugi, w głowie kotłowały mu się myśli.
Po co to wszystko? Czy postępuje słusznie, odchodząc od żony? Przecież ponad 20 lat żyli razem, syn dobry, wojskowy. Tylko mieszka daleko, więcej przez telefon gadamy. Nie przyjedzie tak daleko. Ciekawe, jak syn przyjmie rozwód? Ale nie malec już, zrozumie. W Franku wszystko wypaliło się, nie ma już choćby szacunku do żony. Właśnie przez to jej Franiu, Franiu!. Przecież dawno wie, a milczy, tylko czasem patrzy z wyrzutem. Inna by dawno rzuciła się z pazurami, a ta tylko cicho patrzy. Można ją szanować, ale skoro sama nie ma do siebie szacunku? I jeszcze ta jej starzyzna. Zupełnie zwariowała. Normalna kobieta była, a teraz wbiła sobie do głowy, iż potrzebuje kuchni z drewna, koniecznie z samowarem i domowymi dywanikami. Jak głupia, na całą wieś te chodniki zbierała, podłogę rozwaliła, żeby drewnem obłożyć.
Nie, Stella to zupełnie co innego. Już samo imię mówi za siebie. Kobieta ze stalowym charakterem. I młoda jeszcze, ledwie starsza od ich syna. Mogłaby być synową, a teraz żoną. Z nią Franek znów poczuł się młody, nauczył się oddychać na nowo. Żadnych pierogów, barszczów ani dywaników z samowarem. choćby mówi inaczej niż Tańka. Ta z tą swoją starzyzną zupełnie rozum straciła nie tylko w domu, ale i w głowie. U Stelli wszystko nowoczesne. Kolorowe szafki, modne ubrania. I figura nie to, co u Tani. Ta się zupełnie zaniedbała, rozlała się, jak barka. Wciąż tylko zagląda mu w usta, stara się dogodzić. Dobrze zrobił, iż odszedł. Dawno powinien był to zrobić. No nic, teraz wszystko będzie inaczej.
***
Tania siedziała na środku kuchni, patrzyła na brudne, ohydne plamy na dywanikach i cicho płakała. Bo on niczego nie zrozumiał! Nie pojął, po co ta cała starzyzna, dywaniki, samowar. A ona się łudziła, głupia! I te plamy jakby po jej duszy deptali brudnymi butami!
Obejrzała się, wstała z podłogi i wściekle zaczęła zdejmować brudne dywaniki. Komu one potrzebne? Nic on nie pamięta, nic świętego w nim nie ma! A ta jego Stella to jeszcze gorsza, ledwie starsza od ich syna. Wróciła do wsi, modna, młoda, ładna. I od razu wcisnęła się do biura spółdzielni. Stanowisko się znalazło, bo niby fachowiec, a młodym trzeba drogę ułatwiać. W dwa lata doszła do starszej księgowej. Prezes spółdzielni się w niej zadurzył, czasem się widywali. Ale z rodziną nie zerwał jedna rzecz zabawić się z młodą, a druga rodzinę rozwalić. A Franek jak cielak skinęła, to poszedł. Tylko czy on jej na pewno potrzebny? Na weterynarza pensja nie wielka. No ale trudno, wybór zrobił, drogi powrotnej nie ma.
***
Przypomniała sobie Tamten Rok, kiedy pobrali się z Frankiem. Młodzi, pełni zapału, wszystko im było jedno. Brak pieniędzy? Nic nie szkodzi, mają cały spichlerz ziemniaków. I co, iż drobne? Wieczorem rozpalał ogień na dworze, siedzieli przytuleni. Gdy ogień przygasł, wrzucali ziemniaki w gorący popiół. Potem jedli je prosto ze skórką, twarze mieli czarne, ale było im smacznie i wesoło. Zamieszkali w starej chałupie, gdzie mieszkała samotna babcia. Dzieci babcię zabrały, a dom był spółdzielczy. Tam Tania znalazła prawdziwy skarb nowe, domowej roboty chodniki na strychu, samowar, meble zostały. Wymyła chałupę, dywaniki prała w balii na podwórku, z Frankiem jeździli nad rzekę płukać. Zrobiła w domu przytulnie, dywaniki aż skrzypiały od czystości. Przychodzili z pracy, pili herbatę z samowaru.
Przypomniała sobie, jak marzyli o dużym, przestronnym domu, żeby kuchnia koniecznie z drewna, z dywanikami, z samowarem. Żeby szafy rzeźbione, starodawne. Żeby potem, kiedy się zestarzeją, siedzieć tak w kuchni i wspominać młodość, jacy byli, jak żyli.
Gdy Tania dowied










